Homecoming – seria 2

UWAGA!
Recenzja zawiera spojlery, więc czytasz na własną odpowiedzialność.

Pamiętacie produkcję Amazona zrobioną przez Sama Esmaila? „Homecoming” opowiadało o tajemniczym projekcie korporacji Geist, zajmującym się leczeniem żołnierzy z PTSD. Przynajmniej tak to na początku wyglądało, a z kolejnymi odcinkami odkrywaliśmy kolejne tajemnice przedsięwzięcia. Wydawałoby się, że ta historia jest zakończona. Jednak nie, ale drugi sezon powstał bez udziału Esmaila oraz grającej główną rolę Julii Roberts. I to czuć w realizacji, niemniej kontynuacja jest udana. Ale po kolei.

homecoming2-1

Akcja jest powiązana z wydarzeniami pierwszej serii, zakończeniem się podjęciem dochodzenia wobec Geist. Wszystko jednak zaczyna się bardzo tajemniczo – jesteśmy w środku jakiegoś jeziora na łódce. W środku jest młoda, czarnoskóra kobieta. Budzi ją dźwięk telefonu, ale za nic nie może sobie przypomnieć jakim cudem tu trafiła. Na brzegu widzi jakiegoś mężczyznę, lecz ten ucieka. Kobieta próbuje ustalić kim była i czym się zajmowała, a trop prowadzi do kierującej Geist pani Temple.

homecoming2-2

Przez siedem półgodzinnych odcinków reżyser Kyle Patrick Alvarez też próbuje poprowadzić przez tajemnicę wokół kobiety granej przez Janelle Monae. A wszystko prowadzi do korporacji oraz stosowaniu doku z jagód. Niby nic niezwykłego, ale specyfik powodował utratę pamięci, dzięki czemu żołnierzy można było znowu wysyłać na front. Jednak prowadzone dochodzenie przez Departament Obrony wywołuje popłoch, a szef firmy Leonard Geist (trzymający poziom Chris Cooper) nie tylko zwalnia osoby odpowiedzialne za projekt, lecz także chce pozbyć się owoców. Pojawia się komplikacja w postaci walczącej o władzę w firmie Amandą Temple i mocno zainteresowanej substancją reprezentantką Pentagonu (mocna Joan Cusack). Do tego wraca Walter Cruz (świetny Stephen James), który próbuje sobie przypomnieć leczenie i nawiedzają go niejasne przebitki. Czy naprawdę miał operację mózgu, skoro na głowie nie ma blizn? Próba dojścia do prawdy nie będzie prosta.

homecoming2-3

Twórcy mieszają te wątki ze sobą, ale nie ma to aż takiej mocy jak w pierwszej serii. Tam były nie tylko dwie przeplatające się linie czasowe, lecz także każda z tych ram miała inny format obrazu. Nadal są obecne zabawy pracą kamery (długie ujęcia, kadry z góry, spowolnienia), a nawet podzielony ekran niczym z kina Brian De Palmy. Nie oznacza to jednak, że historia nie wciąga, wręcz przeciwnie. Klimat paranoi godnej thrillerów w rodzaju „Syndykatu zbrodni” udaje się zachować, zaś intryga prowadzona jest pewnie. Zwłaszcza kiedy pojawiają się odcinki pełne retrospekcji i pokazują wszystko, co związane z Jackie/Alex.

homecoming2-4

W tych momentach Monae pokazuje, że ścieżka aktorska nie była kaprysem piosenkarki. Bardzo dobrze odnajduje zarówno jako zagubiona i nie do końca ufna, jak w momentach pokazana swojej siły, wyrachowania oraz sprytu. Więcej do pokazania ma Hong Chau, w poprzedniej serii będąca w zasadzie epizodem. Tutaj szybko zmienia się z bardzo nieśmiałej recepcjonistki w bezwzględną kobietę interesu, co dobitnie pokazuje scena rozmowy z dawnymi kolegami w sprawie zorganizowania imprezy. Tutaj każda postać, nawet epizodyczna ma szansę wykazać się. Wraca też Bobby Cannavalle na kilka scen, co zawsze jest dla mnie przyjemnością.

homecoming2-5

Zakończenie wydaje się zamykać całą historię i w satysfakcjonujący sposób zamknąć wątek Alex oraz korporacji Geist. Może nie dorównuje poziomem poprzedniej serii – wszak wejście w buty Sama Esmaila to zadanie karkołomne – jednak nie jest rozczarowaniem. Podchodzi do wątków poprzednika z innej perspektywy, mieszając wątek korporacyjny i tajemnicy. Czy będzie kontynuacja, trudno powiedzieć, niemniej warto sprawdzić.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Antebellum

Są takie filmy, gdzie mamy tak naprawdę dwie historie wciśnięte do jednego worka. Na przykład, gdzie wszystko zaczyna się jak dramat historyczny. Jesteśmy gdzieś w XIX-wiecznym Południu USA na plantacji założonej przez armię Konfederatów. Wśród przebywających tu czarnoskórych osób jest kobieta o imieniu Eden. Kobieta wiele razy próbowała uciekać, ale zawsze kończyło się porażką. Po pewnej imprezie Eden zapada w sen i… okazuje się, że jest żyjącą współcześnie socjolożką oraz żoną i matką. A może to tylko sen?

Dziwny to film, który w założeniu miał być horrorem. Sama pierwsza scena, gdzie mamy mastershot pokazujący całą plantację wygląda imponująco. Groza wynika tutaj z bycia traktowanym jak przedmiot z powodu innego koloru skóry. Tylko, że temat niewolnictwa ostatnimi czasy jest już tak wałkowany przez filmowców z USA, iż można się nad jednym zastanowić: co można nowego powiedzieć dziś na ten temat? W zasadzie niewiele, bo psychiczne i fizyczne znęcanie się jest znane. Trudno znaleźć coś przerażającego czy szokującego w tej materii. To już znałem. Ale sama koncepcja umieszczenia ludzi w tej plantacji (czyli umieszczanie w niej osób… współczesnych) brzmi bardziej niedorzecznie niż w filmach Jordana Peele’a. Wyjaśnienie dostajemy w trzecim akcie, kiedy w poprzednich najpierw trafiamy na plantację, a potem do domu Eden/Veroniki. Tam spędzamy większość czasu, a w trakcie seansu zadawałem sobie pytanie.

Czy to co widziałem, było tylko snem przeszłości (plantacja), czy może sceny współczesne to wizja przyszłości? I tak zacząłem się zastanawiać, ale sama historia oraz postać bohaterki kompletnie mnie nie interesowały. Bo w zasadzie mamy krótki fragment wykładu, wywiad oraz pogaduszki z napaloną redaktorką przy kości. Oraz balowanie w nocy (na krótko). Nic z tego kompletnie nie wynika, postacie są płaskie i pozbawione charakteru, zaś aktorzy nie bardzo mają co wyciągnąć ze scenariusza.

„Antebellum” poza realizacją (zdjęcia są miejscami wręcz bardzo malarskie), muzyką w duchu Bernarda Herrmanna oraz kilkoma znajomymi twarzami (Janelle Monae i Eric Lange) rozczarowuje. Nie wie czym chce być, a zespolenie dwóch różnych gatunków przynosi spore rozczarowanie.

4/10

Radosław Ostrowski

Witajcie w Marwen

Byliście kiedyś w Marwen? To miasteczko znajdujące się w Belgii. To tam podczas II wojny światowej trafił kapitan Hogie – pilot, którego myśliwiec został zestrzelony. Poza nim w miasteczku przebywa ekipa dzielnych kobiet, którego wspierają naszego herosa w walce z nazistami. Problem jednak w tym, że to wszystko jest fikcją. Całe miasteczko, jak i wszystkie postacie to lalki, kupione przez Marka Hogenkampa – rysownika i fotografa, który został brutalnie pobity przez neonazistów. Dlaczego? bo przyznał się, że lubi nosić damskie buty. Dlatego nie może już używać rąk do pracy, zaś stworzenie Marven ma pomóc mu funkcjonować w tym świecie. Trzy lata po pobiciu, wprowadza się nowa sąsiadka.

marwen1

Najnowszy film Roberta Zemeckisa znowu opiera się na prawdziwej historii. I daje dość spore pole do popisu dla twórcy, by opowiedzieć o walce ze swoimi demonami. One mają tutaj twarz Deji – wiedźmy, która niejako uwzięła się na naszego bohatera. Więzi go i obwinia za to, co się wydarzyło. Cała przeszłość (wymazana z pamięci Marka) zostaje pokazana w formie albumu, zaś wszystkie lalki mają swoje pierwowzory w rzeczywistości. Powolne dochodzenie do siebie oraz odzyskanie energii jest – jak dla mnie – mocno uproszczone i nie do końca mnie przekonuje. Dialogi miejscami brzmi sztucznie, zaś postacie drugoplanowe są ledwo zarysowane. Brakuje troszkę większych interakcji Marka z resztą otoczenia, które – w sporej większości – chce mu pomóc.

marwen2

Mam wrażenie, że Zemeckis bardziej się skupia na wykreowaniu Marven oraz potyczek z nazistami. Efekty specjalne (technologia motion capture) robi piorunujące wrażenie. Lalki wyglądają jak lalki z ludzkimi twarzami, zachowując umowność tego świata. I te sekwencje są zdecydowanie najlepsze w całym filmie. Chociaż nie brakuje tutaj mrocznych i brutalnych scen (pobicie Marka czy potyczka z niemieckim kapitanem) czy chwil, gdzie te światy się przenikają. Wtedy niejako wchodzimy do głowy Marka, granego przez świetnego Steve’a Carrella. Aktor gra tak naprawdę dwie postacie: Marka i Hogiego, tworząc mocny kontrast. Złamany, zalękniony Mark oraz będący chojrakiem Hogie, czyli dwie strony tej samej monety.

marwen3

Poza nim aktorsko najbardziej wybijają się dwie kreacje: Leslie Mann oraz Diane Kruger. Ta pierwsza jako nowa sąsiadka Nicol, powoli budującą więź z Markiem. Ale czy aby na pewno? Kruger udziela się tylko głosowo jako wiedźma Deji, która sączy jad i manipuluje naszym bohaterem. Niejako osłabia go, czyniąc z niego słabeusza. Bardzo mocna kreacja.

Czy film zasłużył na marny los w box office? Nie. Czy to udany film Zemeckisa? Nie do końca, bo potencjał był tutaj o wiele większe dzieło. Brakowało mi większego zaangażowania, głębszego wejścia w temat walki z traumą, a same sceny z lalkami – choć świetne – to tylko dodatek.

6/10

Radosław Ostrowski

Moonlight

Ponieważ w zeszłym roku Oscary (i nominacje) były do bólu rasistowskie, dające pole tylko białym twórcom, to w tym roku dla balansu postanowiono docenić czarnoskórych artystów i filmy opowiadające o czarnych, dla czarnych oraz z czarnymi w roli głównej. A sama jakość filmu pozostaje zepchnięta na dalszy plan, jakby pochodzenie oraz tematyka były kwestią najważniejszą. Skąd ten gorzki wniosek? Ano po obejrzeniu debiutanckiego filmu Barry’ego Jenkinsa.

moonlight1

Cała historia skupiona jest na Chironie, rozbijając ją na trzy akty. Pierwszy to dzieciństwo (wtedy nazywany jest „Małym”), drugi to okres licealny (i jest tym Chironem), by w trzecim akcie (jako dorosły człowiek) zmienić się w „Blacka” – gangstera zajmującego się dilerką. Jesteście zaskoczeni tym tokiem opowieści? Nie brzmi to zbyt oryginalnie, więc Jenkins próbuje ubrać to w ładne opakowanie, budując wszystko na niedopowiedzeniu, budowaniu nastroju oraz drobnych spojrzeniach. Problem dla mnie polega na tym, że tak naprawdę niewiele dostajemy w zamian. Już na początku poznajemy go jako uciekającego chłopca przed kolegami, nazywającymi go ciotą. Ale czy to oznacza, że nasz bohater jest gejem? On sam tego na sto procent nie wie, a jedna scena na plaży nie jest mnie w stanie do tego przekonać. Dodatkowo sama konstrukcja (przypominająca troszkę „Boyhood” Linklatera) nie sprzyja mocno – to ciąg luźno powiązanych scenek, gdzie bohaterowie (poza naszym chłopcem) pojawiają się i znikają zbyt szybko. Nie dotyczy to tylko stającego się mentorem dilera Juana (świetna scena, gdy opowiada o swoim spotkaniu ze starszą panią na Kubie czy nauki pływania) oraz jego kobiety Teresy, ale także matki Pauli, będącej dla chłopaka prześladującym po latach demonem (nie wychowała go porządnie, wolała za to trawkę i na to wydawała szmal). Relacja naszego bohatera z Kevinem niby jest jakoś podbudowana, ale tego kompletnie nie czuć.

moonlight2

To wszystko jest bardzo poszarpane, a przejścia między aktami rzucają na głęboką wodę i sami musimy domyślać się gdzie dokładnie jesteśmy, próbując odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Jeśli film miał opowiadać o próbie nakładania, zdejmowania masek, by zbudować swoją tożsamość w środowisku, gdzie bycie innym nie jest tolerowana, to nie do końca byłem w stanie się do tego przekonać.

moonlight3

Wszystko tu jest zbyt mocno tłumione w naszym bohaterze (bardzo przekonujący Alex Hibbert i Ashton Sanders, troszkę bardziej wycofany Trevante Rhodes), ale i tak cały ekran kradną Naomie Harris (mocna rola matki) oraz Mahershala Ali (Juan, który staje się dla bohatera ojcem jakiego nie miał). Choć nie mają wiele czasu ekranowego i postacie te nie są zbyt mocno zarysowane, bardzo mocno zapadają w pamięć, odciągając mocno uwagę od Chirona (a chyba tak być nie powinno).

moonlight5

Wiem, o co mogło chodzić reżyserowi, ale ten film zbyt skrótowo traktuje losy swojego bohatera, przez co wiele rzeczy nie jest dla mnie do końca jasnych (głównie środkowy segment). Gdyby wypełnione zostały te luki, może byłbym się w stanie przekonać do całości. A tak czuję bardzo duży zawód i jest to zdecydowanie nie moja wrażliwość.

6/10

Radosław Ostrowski

Ukryte działania

O podbijaniu kosmosu powstało już wiele ciekawych filmów jak „Pierwszy krok w kosmos”, „Apollo 13” czy ostatnio „Grawitacja” (aczkolwiek ten ostatni to bardziej survival). Ale czy można połączyć podbój kosmosu z równouprawnieniem i walką o godne życie dla kolorowych? Najnowszy film Theodore’a Melfiego pokazuje, że tak. A wszystko skupia się wokół programu Merkury, czyli pierwszych załogowych lotów kosmicznych NASA. Jest mi znana ta historia, gdyż widziałem znakomity „Pierwszy krok w kosmos” Philipa Kaufmana, ale tym razem zobaczymy to z innej perspektywy.

ukryte_dziaania1

Bohaterki są trzy, ale tak naprawdę skupienie jest na jednej: Katherine Goole, czarnoskórej matematyczce, pracującej w dziale obliczeniowym NASA. Jej przyjaciółkami są koleżanki z pracy: pulchna Dorothy Vaughn (nieformalnie pełniąca rolę przełożonej) oraz Mary Jackson, mająca ambicje oraz zacięcie inżynieryjne. Wszystkie trzy pomagają przy obliczeniach nad trajektorią lotów statków kosmicznych, a kulminacją opowieści jest lot Johna Glenna. Więc stawka teoretycznie jest wysoka, bo trzeba walczyć – w końcu finałowym celem jest Księżyc.

ukryte_dziaania2

Tej strony pracy w NASA nie pokazywano zbyt często na ekranie, więc jest to na pewno ciekawy punkt widzenia. Twórcy umieszczają to w konkretnym kontekście – pojawia się w telewizji dr King oraz zdarzenia związane z nienawiścią wobec czarnych (wspomniane jest podpalenie autobusu), wreszcie ciągle jest odczuwalna segregacja (oddzielne półki w bibliotece, miejsca w autobusie, toalety w budynku NASA), co bywa irytujące, ale nie zostało pozbawione humoru (sprawa toalety, która zostaje brutalnie rozwiązana za pomocą łomu czy uruchomienie komputerów IBM). I to nadal zastanawia, chociaż minęło już tyle lat od tych wydarzeń. Sporadycznie też poznajemy życie prywatne naszych pań, chociaż jest to ledwo liźnięte. Nie żeby to był zarzut, w końcu nie jest to najważniejszy motyw całej historii, ale pozwalał zbudować psychologię bohaterek, ich motywacje, lęki. zarówno walkę o możliwość studiowania (jedna, ale mocna scena w sądzie) czy pojawienie się nowego partnera dla Katherine – to daje także odrobinę luzu i humoru (padłem ze śmiechu przy scenie oświadczyn podczas kolacji rodzinnej).

ukryte_dziaania3

Trudno się przyczepić do kwestii technicznych – scenografia i kostiumy wiernie oddają realia epoki, dodatkowo wplatając archiwalne materiały. Zwłaszcza wygląda NASA oraz pracy Sekcji Obliczeniowej robią dobre wrażenie, nie dominując nad całością filmu. A lot Glenna (mimo wiadomego finału) potrafi utrzymać w napięciu, co jest pewną sztuką. Troszkę to psuje pojawiające się patetyczne wypowiedzi dotyczące pościgu za Ruskimi w podboju kosmosu, ale nie wywołuje to mocnego bólu gardła.

ukryte_dziaania4

Sam film byłby zaledwie poprawny, gdyby nie więcej niż solidne aktorstwo. Na pierwszy plan wybija się bardzo wyrazista Taraji P. Henson jako pani Goole. Skupiona, zdystansowana i próbująca dbać o własną rodzinę, ale gdy dokonuje obliczeń matematycznych przy tablicy, to wtedy działa jak prawdziwy komputer z iskrą geniuszu. Te sceny to prawdziwa wisienka na torcie. Poza nią solidny poziom trzyma Octavia Spencer (Dorothy Vaughn), chociaż pozostaje bardzo w cieniu partnerek. Niespodziankę wszystkim zrobiła piosenkarka Janelle Monae jako twardo walcząca o swoje Mary Jackson z odrobinę niewyparzoną gębą (spotkanie z policjantem na początku filmu), debiutując z prawdziwym hukiem. Ale drugi plan podporządkowuje wracający do formy (i dobrego doboru ról) Kevin Costner w roli szefa sekcji, Ala Johnsona. Trzeźwo myślący, niepozbawiony ambicji, ale i wyrozumiałości facet z dobrym ser duchem (ideał szefa, prawda).

„Ukryte działania” nie tworzą niczego nowego w historii kina, tylko są kolejnym przykładem historii, która może zainspirować do walki o swoją godność, spełnienie zawodowe. Solidne rzemiosło, sprawnie udokumentowane i oddające ducha realiów, ale brakuje w tym pazura. Ale czepiać się nie będę.

7/10

Radosław Ostrowski

Paolo Nutini – Caustic Love

Caustic_Love

Wykonawców popowych i soulowych jest po prostu na pęczki. Więc dlaczego zwracać uwagę na kolejną płytę z tego typu muzyką? Bo czasami zdarza się po prostu coś dobrego. Jak na przykład trzeci album walijskiego wokalisty Paulo Nutiniego.

Razem z producentem Dani Castelarem postanowili pójść w stronę soulu i r’n’b z lat 70-tych. I słychać to najbardziej w instrumentarium, gdzie najbardziej wybijają się dęciaki, organy Hammonda („Diana”), bas i delikatnie grająca gitara elektryczna. Nie brakuje tutaj zarówno chwytliwych i szybkich numerów jak „Fashion” (gościnnie wspiera wokalnie rapująca Janelle Monae) czy singlowe „Scream”. Jednak większą uwagę skupiają dłuższe (ponad 5 minutowe kompozycje), które powoli, lecz stopniowo się rozkręcają i budują bardzo intymny klimacik. Tak jest w przypadku „Looking for Something” (świetne smyczki) czy „Cherry Blossom” z „sennym” gitarowym wstępem, gdzie potem wszystko się rozkręca. Należy też absolutnie wyróżnić kapitalny „Iron Sky” z wplecioną przemową Chaplina z filmu „Dyktator”. Jedyną dla mnie poważną wadą są dwa instrumentalne utwory, które niczego nie wnoszą – „Bus Talk” i „Superfly”. A wokal Nutiniego jest mocny tam, gdzie być powinien (wspomniane „Iron Sky” i delikatny, gdzie jest to wymagane („Diana”).

Retro od dłuższego czasu jest w cenie i „Caustic Love” wpisuje się w ten trend. Ale jest tutaj sporo melodii i piekielnie dobrych piosenek, dla których warto spędzić czas. Jestem naprawdę zaskoczony.

7,5/10

Radosław Ostrowski