Ostatni prom

Grudzień 1981 roku dla naszego kraju był momentem zaiste przełomowym. Wprowadzenie stanu wojennego wywróciło życie wielu osób do góry nogami. O tym też powstało wiele filmów, ale dopiero pod koniec lat 80. Z tego grona chyba najbardziej znany jest „Ostatni prom”.

Drugi film w dorobku Waldemara Krzystka nie skupia się na ludziach przebywających w kraju podczas tego zamieszania, lecz na statku płynącym do Hamburga. Pasażerowie chcą dotrzeć tam, by zacząć po prostu nowe życie, zostawić kraj pozbawiony perspektyw i duszący wolność. Poczucie bezsilności, opresyjności, brak jakichkolwiek towarów w sklepie – jak tu żyć? Jednym z pasażerów statku jest Marek Ziarno, nauczyciel języka polskiego. Jednak nie wyjeżdża z kraju z powodów ekonomicznych, lecz ma zadanie: działa w opozycji i musi przekazać pewną ważną przesyłkę. Ale nie tylko on płynie, bo wśród pasażerów jest staruszka z nielegalnie obecnym psem, stare małżeństwo, była żona Marka, była uczennica, młodzi małżonkowie spodziewający się dziecka (mąż działa w Solidarności), mężczyzna z żoną i dzieckiem porzucający swoją kochankę itd. Dopiero w trakcie rejsu kapitan dostaje informację radiową o wprowadzeniu stanu wojennego i rozkazie powrotu do kraju. Wieść nie może przejść do pasażerów, co może skończyć się paniką oraz ucieczką.

ostatni prom3

Dla Krzystka ta historia mogąca iść w stronę thrillera jest tak naprawdę pretekstem do pokazania zwykłych ludzi w ekstremalnej sytuacji. Podróż promem miała być szansą na początek nowego życia w lepszym świecie. Lepszym, czyli niekomunistycznym. Ale wszystko wisi w powietrzu i nie wiadomo jak uda się ta cała maskarada. To dodaje iskier, choć sama historia toczy się bardzo spokojnie, ze świetnymi dialogami w tle oraz powoli odkrywając losy kolejnych pasażerów. Co zaskakujące nawet drobne epizody (m.in. pijaka) są bardzo wyraziste, a to wcale nie jest takie proste. No i trudno wymazać z pamięci ostatnie sceny, dodające coś więcej do tego dramatu z zabarwieniem politycznym.

ostatni prom1

Wszystko to jeszcze z fantastyczną obsadą, gdzie każdy ma swoją szansę na wykazanie się. Są tutaj już bardzo znane twarze (Leon Niemczyk jako kapitan, mocny epizod Jana Tesarza czy Mirosław Konarowski w roli oficera rozrywkowego), osoby dopiero mające się przebić (Dorota Segda, Artur Barciś, Andrzej Mastalerz), a nad wszystkim przewodzi Krzysztof Kolberger (nauczyciel Ziarno) oraz kradnąca każdą scenę Agnieszka Kowalska (była żona Marka). Trudno mi się do kogokolwiek przyczepić, co pokazuje zarówno umiejętności aktorów, jak i potrafiącego ich prowadzić reżysera.

ostatni prom2

Sam film pozostaje kroniką pokazującą reakcje ludzi pragnących wyrwać się z kraju na stan wojenny. Krzystek nie boi się pokazać poczucia paranoi oraz tego, co ludzie mogliby zrobić dla szeroko pojętej wolności. Zaskakująco trafne i z kilkoma zapadającymi w pamięć, cholernie aktualnymi dialogami.

8/10

Radosław Ostrowski

Solid Gold

O głośnej sprawie Amber Gold chyba każdy słyszał. Parabank, który okazał się wielką finansową piramidą, doprowadzając do utraty i defraudacji setek milionów złotych. Jak się okazało, prezes banku Marcin Plichta działał pod parasolem lokalnych polityków oraz służb specjalnych przez co ta instytucja funkcjonowała kilka lat. Aż dziwne, że dopiero teraz powstał film inspirowany tą historią, jednak by go zrealizować reżyser Jacek Bromski wziął pieniądze od TVP. Ta liczyła chyba na bardziej wyrazisty przekaz polityczny, lecz nie dostawszy go wywołała zamieszanie na poprzednim Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Film najpierw został wycofany, TVP zażądało zwrotu pieniędzy, zaś Bromski postanowił całość przemontować i dodać ponad 30 minut nowego materiału. Co wyszło z tego zamieszania?

Bohaterka filmu jest Kaja Miller – młoda policjantka, która podczas akcji schwytania bandyty zostaje porwana i zgwałcona. Udaje jej się jednak uciec, zabijając wszystkich, co ją przetrzymywali, lecz odchodzi z policji. Tak samo jak jej szef, Nowacki. Po ośmiu latach jednak Trójmiasto znowu wzywa ich oboje. Wszystko z powodu tytułowego Solid Gold – banku obiecującego duże zyski, lecz Komisja Nadzoru Finansowego ma wobec niego wątpliwości. Jego prezesem jest Kawecki, tajemniczy biznesmen z niejasną przeszłością. Nowacki dołącza do CBŚ i ściąga Kaję, samotnie wychowującą córkę. Sprawa nabiera rozpędu, kiedy zostaje zamordowany właściciel knajpy Sommelier. Facet był słupem, a szefem naprawdę jest jeden z ludzi Kaweckiego.

Jacek Bromski i kino sensacyjne to połączenie, które raczej zawodziło niż dawało wiele satysfakcji. Niby próbowano opisać rzeczywistość z dużymi aferami, intrygami pokazującymi powiązania policji, gangsterów, polityki, biznesu i służb specjalnych, jednak brakowało napięcia oraz było strasznie nudno. „Solid Gold” podąża tą samą ścieżką, choć początek obiecuje coś innego. Ostatecznie wracamy na stare śmieci oraz klimat z lat 90. Skorumpowani politycy, policjanci, współpraca mafii z biznesem i służbami specjalnymi PRL-u, które – mimo zmiany ustroju oraz wielu członków będących już w zaawansowanym wieku – nadal mają wpływ na obecną rzeczywistość.

Sama intryga zaczyna coraz bardziej się rozwadniać, a zamiast śledztwa skupiamy się na wielu wątkach pobocznych (zabójstwa wspólników Kaweckiego, odkrywanie wtyki, przez co napięcie słabnie. Postać Miller (porządna Marta Nieradkiewicz) zostaje zepchnięta na dalszy plan, stając się tylko pionkiem w walce miedzy Nowackim a Kaweckim. Pierwszy dalej walczy o sprawiedliwość, choć nie zawsze pozwalają mu politycy. Drugi chce zerwać z przeszłością i zacząć życie człowieka interesu, ale pojawiają się komplikacje. Problemem jest zbyt wiele postaci, jeszcze bardziej spowalniając całą historię i nie dodając zbyt wiele do historii: właściciel knajpy, prawa ręka Kaweckiego, pomocnik Nowackiego, generał Wilkosz i jego pomocnik, pewnie dłużnik, jego zona, komendant policji. Czasami gubiłem się w tym wszystkim, a kilka pozornych zaskoczeń nie działało (tożsamość zabójcy dla mnie była łatwa do odczytania).

Aktorsko jest tutaj strasznie nierówno, bo najlepiej działa tutaj duet antagonistów. Wyprany, zmęczony i zdeterminowany Janusz Gajos jako gliniarz kontra elegancko ubrany, próbujący działać sprytem Andrzej Seweryn. Obaj panowie są fantastyczni, przyciągając uwagę do samego końca. Jeśli chodzi o drugi plan to jest bajzel. Najlepiej wypada Olgierd Łukaszewicz w roli opanowanego, działającego w cieniu generała Wilkosza oraz w drobnym epizodzie Krzysztof Stroiński (Kaziak). Reszta jest albo przeciętna (Stramowski, Leonenko i – ku mojemu zdumieniu – Kościukiewicz) albo niewykorzystana (Czarnik, Hycnar, Żmijewski), co wprawiło mnie w konsternację.

Dziury, nuda, przeciętność. Ten film jest gorszy od „Anatomii zła”, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Bromski powinien sobie odpuścić kręcenie kina sensacyjnego. Bo z filmu na film wychodzi mu coraz gorzej. Takiego marnotrawstwa tematu nie widziałem od dawna, a szum wokół niego jest niezrozumiały dla mnie.

5/10

Radosław Ostrowski

Bez końca

Wrzesień 1982, nadal trwa stan wojenny. W tym miejscu będą przeplatały się dwie historie. Pierwsza dotyczy wdowy po mecenasie Zyro, który nagle zmarł na zawał serca. Małżeństwo ostatnio zaczęło się oddalać, jednak kobieta nie jest w stanie wytrzymać straty męża. Drugi wątek dotyczy ostatniego klienta mecenasa, organizującego strajk Darka Stacha. Mężczyzna siedzi w więzieniu, zostawiając żonę i córkę, a jego sprawę przejmuje doświadczony prawnik (choć nie w sprawach politycznych) mecenas Labrador. Ale czy on powinien prowadzić tą sprawę, wybierając inne metody niż jego dawny student?

bez konca2

Ten film był dla Krzysztofa Kieślowskiego rozpoczęciem nowego etapu w karierze. Tutaj poznał dwóch nowych współpracowników – mecenasa Krzysztofa Piesiewicza oraz kompozytora Zbigniewa Preisnera, którzy będą mu towarzyszyć do końca. Dwa wątki przeplatają się ze sobą, by stanowić jedno spojrzenie na kraj oraz dwie grupy, które nie potrafią znaleźć punktu stycznego. Opozycję próbującą jakoś zmienić i zawalczyć o zmianę tego kraju oraz resztę społeczeństwa: obojętną, samotną, wręcz pozbawioną jakichś większych emocji. Jakby zupełnie byli martwi w środku. Poczucie beznadziei jest wręcz bardzo namacalny – stonowana kolorystyka, niemal ponura muzyka oraz niemal zmęczone, smutne twarze. Zupełnie jakby wtedy wszyscy się postarzeli o jakieś kilka lat.

bez konca1

Rozumiem zamysł reżysera, który unika jednoznacznego opowiedzenia się po jakiejkolwiek ze stron. Nie ma tutaj oskarżeń systemu o doprowadzenie do podziału, ale nie ma też gloryfikowania opozycji. Jej przedstawiciele są ludźmi z krwi i kości, mający swoje problemy. Ale dla mnie bardziej interesujący był wątek sądowy. Tutaj reżyser bardzo oszczędnie prowadzi kamerę, a bardzo wyrazistymi dialogami, niemal do końca trzymając w niepewności. Kwestia metafizyczna niby też jest oparta na tajemnicy, na niewiedzy tego, co wiemy o zmarłej osobie albo ona o nas. I jak z czasem zaczynamy odkrywać jak ta więź była głęboka. Ale nie do końca kupuję te wątek, oglądałem go na zimno, z kompletną obojętnością. Obecność „ducha” wydaje się w zasadzie nie mieć aż tak wielkiego wpływu jak by się mogło wydawać. Nawet jeśli był to celowy zabieg Kieślowskiego, nie wnosił on absolutnie nic.

bez konca3

Aktorsko jest tutaj porządnie, ale jedna osoba najbardziej wybija się z tłumu. Jest to znakomity Aleksander Bardini jako mecenas Labrador – najbardziej niejednoznaczna postać w filmie. Z jednej strony to bardzo doświadczony adwokat, ale specjalizuje się w sprawach kryminalnych, nie politycznych. Wykorzystujący wszelkie sztuczki czy próby kompromisu do wyciągnięcia człowieka z więzienia. Jednak dla niego ta – jak się wkrótce okaże – ostatnia sprawa może stać się szansą na pokazanie, że nie stracił swoich umiejętności i, być może, do refleksji na dotychczasowym przebiegiem kariery. absolutnie powalająca kreacja, choć pozornie drugoplanowa.

Jak ocenić tą przemianę Kieślowskiego dokonaną w tym filmie? Czuć tutaj jeszcze ten dokumentalny sznyt oraz klimat czasów stanu wojennego, a skręty metafizyczne dzisiaj już nie robią takiego wrażenia. Niemniej ciężko nie wejść w tą historię, pochłaniając niemal do końca.

7/10

Radosław Ostrowski

Goryl, czyli ostatnie zadanie…

Tytułowym gorylem jest Boleś – wygląda na zwalistego gościa z twarzą surową, wręcz chłopską. Zawsze nosi pistolet przy sobie albowiem jest ochroniarzem ważnego polityka. Szef pełnił funkcje w niemal każdym możliwym resorcie, ale obecnie w czasach transformacji ustrojowej, został przestawiony na boczny tor. W sumie poza polowaniami w leśniczówce nie ma zbyt wiele do roboty. Wszystko zmienia jeden telefon z Warszawy. Chcą widzieć pilnie Szefa, co tamten odbiera jako szansę powrotu na szczyt.

goryl1

Janusz Zaorski po wielkim sukcesie „Piłkarskiego pokera” zrealizował w podobnym czasie pewną skromną produkcję dla telewizji. Być może dlatego tak niewielu ludzi o nim słyszało. Niemal całość spędzamy w drodze, poznając przeszłość Szefa, o której już niewiele pamięta. A czego to on nie robił, jakie przekręty, co zabrał dla siebie, co zatuszował – długa lista. I tak nie poznajemy całości, lecz zebrana w tym niemal godzinnym dziele wystarczy. Niby mamy tutaj schyłek PRL-u i czuć powoli wchodzący nowy ustrój, ale zmian nie ma zbyt wiele. Ciągle liczą się znajomości oraz „czysta” przeszłości, czyli trzymanie swoich brudów w tajemnicy. By tego zrobić Szef musi zwolnić swojego goryla, gdyż wie za dużo. I ta historia kończy się bardzo przewrotnym finałem.

goryl2

Niby byłaby to kolejna historia z polityką oraz realiami ukazanymi w krzywym zwierciadle, gdyby nie jeden istotny szczegół. Do tego zostają wplecione fragmenty „Żywotów cezarów” Swetoniusza, przedstawiające losy Juliusza Cezara. Porównania między działaniami mężów stanu Imperium Romanum a polskimi realiami potrafią nadal uderzyć. I to Zaorskiemu udaje się przedstawić w dość krzywym zwierciadle, gdzie nie brakuje absurdalnych momentów (czekanie przed torami czy wizyta w barze, gdzie jest zakaz sprzedaży alkoholu przed 13) oraz niepozbawionych błysku dialogów. Jak to wszystko płynie, a czas mija jak biczem strzelił.

goryl3

A prawdziwym paliwem (oprócz chwytliwego tematu przewodniego Przemysława Gintrowskiego) jest znakomicie dobrany duet głównych bohaterów. Szefem jest tutaj Marian Opania, który nie jest w stanie żyć bez władzy. Bardzo opanowany, inteligentny oraz umiejący lawirować między różnymi sytuacjami. Przeciwieństwem wydaje się Boleś w wykonaniu Krzysztofa Kowalewskiego. Niby prostak, rzucający potoczną mową i pełniący rolę cienia swojego Szefa, ale ma zbyt dobrą pamięć. Panowie świetnie się uzupełniają, a chemia niemal rozsadza ekran.

„Goryl” to mała perełka polskiej telewizji, z dużym dystansem przyglądająca się zmieniającemu ustrojowi politycznemu w naszym kraju. Potrafi rozbawić, ale jest też pełen nostalgii i refleksji, zachowując odpowiednie proporcje.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Obywatel Jones

Rok 1935, Europa nadal jest pogrążona w kryzysie gospodarczo-politycznym, w Niemczech władzę sprawuje Adolf Hitler, zaś jedynym krajem rozwijającym się jest Związek Radziecki. Przynajmniej takie informacje płyną od korespondentów. Sprawę tą postanawia wybadać Gareth Jones – brytyjski dziennikarz oraz jeden z doradców premiera Davida Lloyda George’a. Wyrusza do Moskwy i liczy na możliwość przeprowadzenia wywiadu z Józefem Stalinem. Na miejscu dowiaduje się, że jego przyjaciel Paul Kleb został zamordowany.

obywatel jones1

Agnieszka Holland wraca do tematyki politycznej, pokazując zachłyśnięcie się świata nad Związkiem Radzieckim. Krajem bardzo szybko modernizującym się oraz kuszących zagranicznych kontrahentów wielkim rozwojem. Historia ta służy do postawienia pytań na temat etyki pracy dziennikarskiej. Czy powinien dochodzić do prawdy za wszelką cenę? Czy powinien stawiać niewygodne pytania oraz samemu szukać odpowiedzi? Czy może bardziej ufać oficjalnym komunikatom i tylko przepisywać je? Zwłaszcza w kraju, gdzie media służą jako narzędzie propagandy i dezinformacji? Pytania jak zwykle ważne, ale odpowiedzi wydają się być podane łopatologicznie. Bo jak inaczej wyjaśnić wplecenie w narrację procesu pisania „Folwarku zwierzęcego” przez George’a Orwella? Chyba tylko chęcią wyjaśnienia dla widzów spoza Europy Wschodniej.

obywatel jones2

Drugim problemem były dla mnie postacie, które bardziej stają się reprezentantami pewnych idei i postaw niż ludźmi z krwi i kości. Tytułowy Jones to niezłomny idealista, będący typem dziennikarza idealnego. Czyli opisującego fakty bez ubarwień, odporny na naciski oraz presję. Przez co kompletnie mnie nie interesował. Tak samo przedstawiciele ZSRR, który są bardzo sprytnymi manipulatorami, udającymi bardzo otwartych i szczerych. Korespondentów reprezentują dwie osoby: Niemka Ada Brooks (solidna Vanessa Kirby) oraz doświadczony Amerykanin Walter Donnelly (najlepszy z obsady Peter Sarsgaard). Tutaj dopiero pojawia się odrobina szarości, bo są to ludzie wierzący w ideologię rewolucji komunistycznej, ale jednocześnie są wplątani w sidła władzy. Sprzedali się, stając zakładnikami i brakuje mi tutaj głębszego wejścia w tą dwójkę. Dzięki temu łatwiej można byłoby zrozumieć funkcjonowanie korespondentów w Moskwie.

obywatel jones3

Reżyserka bardzo uważnie przygląda się systemu opartemu na kłamstwie oraz propagandzie, chociaż większość akcji jest bardzo statyczna. I nawet nie miałbym z tym problemu, gdyby nie może podejrzenia wobec przebiegu fabuły. Zbyt wiele rzeczy wiedziałem i słyszałem na temat historii tego kraju, by mnie zaskoczyć. Najmocniejszymi fragmentami są ze środka filmu, kiedy Jones obserwuje Ukrainę. Ale robi to bez swojego anioła stróża, przez co ten obraz nie jest zafałszowany. I tam dzieją się wręcz przerażające sceny rodem z horroru – ciągła zima, nieustanna walka o żywność czy nawet akty kanibalizmu. Wszystko w otoczeniu bieli śniegu oraz niemal opustoszałych wsi. Wszystko podparte bardzo niepokojącą pieśnią w wykonaniu dzieci, tworząc klimat grozy.

„Obywatel Jones” to kolejny przykład solidnego kina zaangażowanego, gdzie za pomocą przeszłości mówi o czasach obecnych. Fake newsy, manipulacja faktami i użycie ich do celów propagandowych. Czasami się wlecze, jednak wizyta na Ukrainie potrafi wstrząsnąć oraz przerazić. Bo czasem pewne rzeczy trzeba powiedzieć wprost, by nie zagubić się w odcieniach szarości.

6/10

Radosław Ostrowski

Zapętleni

Cała historia dotyczy tego, że Amerykanie i Brytyjczycy chcą doprowadzić do zbrojnej interwencji na Bliskim Wschodzie. Jednak jest jedna osoba, która ma inny pogląd na tą sprawę. Jest to minister ds. rozwoju międzynarodowego, Simon Foster. Podczas wywiadu wypowiada zdanie o nieprzewidywalności wojny. To powoduje, że sytuacja między USA a UK staje się napięta. Wtedy do gry wkracza człowiek premiera, zajmujący się brudną robotą, Malcolm Tucker.

zapetleni1

Armando Ianucciego poznałem podczas oglądania politycznego serialu „Figurantka” oraz gorzkiej „Śmierci Stalina”. Ale obserwacja sceny politycznej w krzywym zwierciadle była obecna u tego twórcy już wcześniej. „Zapętleni” jest kinowym spin-offem politycznego serial „The Thick of It”, gdzie po raz pierwszy pojawił się Tucker. Przeskakuje między kontynentami od rozmowy do rozmowy, od gabinetu do gabinetu przez co można totalnie się pogubić. Jeszcze bardziej dezorientująca jest niemal dokumentalna forma – dużo zbliżeń, kamera ciągle w ruchu, szybki montaż. To wszystko sprawia jakbyśmy trafili w samo oko cyklonu, gdzie sytuacja zmienia się z godziny na godzinę. Jasne, jest to przerysowane, a wiele rzeczy dzieje się poza kamerą. Co jeszcze gorsze nie ma tutaj postaci, o której można powiedzieć, że jest pozytywna. Tutaj wszyscy kłamią, oszukują, ich intencje są ukrywane do końca, a jedyna osoba mogąca coś zmienić jest… idiotą. To jedna z bardziej pesymistycznych wizji polityki. I nawet humor (chamski, brytyjski oraz czarny niczym smoła) nie jest w stanie oczyścić tej goryczy, choć czyni całość troszkę strawniejszą.

zapetleni2

„Zapętleni” pędzą wręcz na złamanie karku, a kilka dialogów to prawdziwe perełki. Ciągłe podchody, przecieki, zdrady – dzieje się tu wiele. Ale też bardzo mocno pokazuje jak bardzo niewiele można zrobić w tym brudnym świecie. Że człowiek nie ma żadnego znaczenia dla celów ludzi u władzy. I to naprawdę boli, bo z czego naprawdę się śmiejemy.

zapetleni3

Aktorsko całość jest na bardzo wysokim poziomie, lecz najbardziej błyszczy Peter Capaldi. Tucker w jego wykonaniu to prawdziwa bestia, pędząca wręcz na złamanie karku oraz wystrzeliwująca słowa niczym z karabinu maszynowego. Bluzga jak szewc, bezwzględnie dąży do celu, a z każdej sytuacji potrafi wyjść niemal bez szwanku. Niesamowita postać, będąca prawdziwą petardą. Poza nim warto wyróżnić ciapowatego Toma Hollandera (Simon Foster) oraz bardzo twardego Jamesa Gandolfiniego (generał Miller). Nie brakuje znany twarzy z „Figurantki” jak Zach Woods czy Anna Chlumsky, tworząc mocną podbudowę drugiego planu.

„Zapętleni” pokazują jak reżyser odnajduje się w politycznym chaosie. Nawet jeśli fabuła bywa mętna oraz wprawiająca dezorientację, to jednak film wciąga. Warto obejrzeć choćby dla fenomenalnego Capaldiego.

7/10

Radosław Ostrowski

Na cały głos

Ostatnio o Rogerze Ailesie (a dokładniej o aferze związanej z molestowaniem seksualnym pracownic) powstał film „Gorący temat”. Ale parę miesięcy wcześniej stacja Showtime postanowił zrobić serial o karierze tego kontrowersyjnego człowieka mediów. Wszystko zaczyna się w momencie, gdy ten bogobojny konserwatysta dostaje propozycję pracy dla Ruperta Murdocha, szefa News Corporations. Jest rok 1995 i powstaje Fox News – tuba bardziej prawicowej strony Ameryki, wierzących w Boga, rodzinę oraz prawo do bycia równiejszych od równych.

na caly glos1

Ekipa pod wodzą scenarzystów Alexa Metcalfa i Thomasa McCarthy’ego w ciągu siedmiu odcinków próbuje opisać tą 20-letnią pracę Ailesa w Fox News. Jeśli spodziewacie się uczciwego, obiektywne spojrzenie na USA, tego człowieka – bardzo świadomego jaką moc mają media – to nie interesuje. Zamiast informacji, slogany i wrażenia, rzucane hasła, ostre i bezpardonowe ataki na bardziej lewą stronę. Bo rację mamy my, którzy dzięki swoim wartościom tworzymy prawdziwą Amerykę. I dzięki temu udaje się dotrzeć do ludzi spoza establishmentu, uważający się za wykluczonych, odrzuconych, zapomnianych. Są to prości ludzie, do których trzeba dotrzeć nieskomplikowanym językiem oraz przekazem, stąd ten sposób formy. Dlatego oglądalność śrubuje wysoki poziom, ludzie są zadowoleni, zaś Ailes staje się coraz potężniejszy. I udaje się pokazać jak większą kontrolę zaczyna mieć ten człowiek, coraz bardziej pozbawiony kontroli oraz jakiejkolwiek smyczy.

na caly glos2

I to wszystko pokazane jest w sposób przystępny, mimo masy nazwisk oraz postaci. Jednocześnie pokazuje się to bardziej prywatne życie, gdzie bohatera cały czas wspiera żona. Co troszkę mnie dziwi, bo mąż bardzo mocno ją ogranicza. Kiedy ma szansę pracy w dawnej firmie, decyduje się i… zostaje potem zwolniona. Ostatecznie staje się wręcz zaślepioną fanką, wspierającą jego działania w pracy. Ale jednocześnie do samego końca pozostaje nieświadoma relacji męża z innymi kobietami. Bo wątku molestowania oraz zmuszania kobiet do seksu nie da się uniknąć. Choć początkowo wydaje się ledwo naznaczonym tłem (oprócz wątku Laurie Luhn), to nawet w tych momentach czuć obrzydzenie, wstręt wobec tego zachowania. I dopiero ten wątek pod koniec uderza ze zdwojoną siłą, nadal potrafiąc uderzyć mocnymi scenami (rozmowy z kobietami przeprowadzane przez prawników najpierw w firmie, a potem w biurze).

na caly glos3

Nie ma tutaj jakichś formalnych zabaw – może poza krótkimi przebitkami montażowymi – niemniej ta historia fascynuje i angażuje. Akcja skupia się na przełomowych wydarzeniach: od odpalenia Fox News przez 11 września i kadencje Baraka Husseina Obamy (to drugie imię oczywiści przypisał mu Ailes) aż do upadku oraz odejścia Ailesa z Fox News. Mimo tych paroletnich skoków, udaje się twórcom zachować spójną narrację, bez poczucia dezorientacji czy przeoczenia czegokolwiek. A to nie jest takie proste. Niemniej mam pewne poczucie niedosytu, jakbym troszkę za mało czasu spędził z Ailesem. Albo inaczej: nie poznałem go zbyt dobrze i nie znalazłem odpowiedzi na pytanie, co go uczyniło takim, jakim był. Nie, żebyśmy nie poznali przeszłości, bo nasz bohater troszkę o niej opowiada, niemniej było to dla mnie za mało.

na caly glos4

Choć udało się zebrać świetnych aktorów, powiedzmy to sobie wprost: „Na cały głos” to wielki show Russella Crowe’a. Aktor postanowił pójść drogą Christiana Bale’a i mocno przybrał na wadzę, by wcielić się w Ailesa, będącego tutaj niemal niepowstrzymaną siłą. Z jednej strony człowiek świadomy wielkiej siły mediów oraz dotarcia do innych ludzi. Nie można mu odmówić charyzmy oraz determinacji w przekazywaniu swojej wizji Ameryki, ale z drugiej jest bigotem, egotykiem, przekonanym o swojej nieomylności. Kiedy wybucha, balansuje na granicy groteski, ale nigdy nie przekracza granicy przerysowania. Drugi plan też ma wiele do zaoferowania, choć największe pole do popisu dostaje zaskakująca Sienna Miller (bardzo wyciszona, ale równie konserwatywna żona Elizabeth), dawno nie widziana przeze mnie Naomi Watts (dziennikarka Gretchen Carlson), poruszająca Annabelle Wallis (Laurie Luhn) oraz ostry jak brzytwa Seth MacFarlane (bezwzględny Peter Lewis).

Wydawałoby się, że już po „Newsroom” czy fragmentach „House of Cards” nie da się już niczego powiedzieć o mediach. Ale „Na cały głos” pokazuje, że nawet ograny temat można przedstawić w ciekawy, fascynujący sposób. A siłę tych mediów pokazały wyniki wyborów prezydenckich z 2016 roku, stanowiąc gorzki finał tego dzieła.

8/10

Radosław Ostrowski

Salwador

Salwador wydaje się zwykłym krajem w Ameryce Środkowej. Tylko, że w roku 1980 kraj stanął na krawędzi wojny domowej między armią (ci bardziej na prawo) a oddziałami partyzanckimi (ci bardziej na lewo). Ale to właśnie do tego kraju, by zdać relację (i przy okazji zarobić troszkę kasy) wyrusza fotoreporter Richard Boyle. Mieszkał kiedyś w tym kraju i nawet miał dziewczynę. Teraz wraca razem z przyjacielem, Doktorem Rockiem. Ale ta wyprawa będzie dla nich wejściem do prawdziwego piekła.

salwador1

Tym filmem Oliver Stone przykuł uwagę wszystkich krytyków i niejako tutaj zaczynają się krystalizować pewne elementy jego stylu. Reżyser rzuca nas w sam środek piekła, gdzie prawo i porządek wydają się istnieć tylko na papierze. Już sceny podczas napisów końcowych, gdzie widzimy leżących cywilów pod ostrzałem pokazuje, że to nie jest miejsce, w którym chciałoby się zostać na dłużej. Ale to jest dopiero rozgrzewka, bo im dalej w filmie, tym bardziej atmosfera zaczyna robić się coraz bardziej nerwowa. Zaś śmierć będzie tutaj bardzo częstym gościem. Fabuły jako takiej tu nie ma, bo w większości czasu razem z Richardem przyglądamy się nerwowej sytuacji na Salwadorze. A jednocześnie mamy tutaj perspektywę Amerykanów, którzy udzielają militarnego wsparcia… wojskowej prawicy. Jeden z doradców ambasadora to tak zacietrzewiony wojskowy (oficer wywiadu), dla którego każdy posiadający od niego odmienne zdanie jest komunistą. Rany po Wietnamie jeszcze się nie zagoiły, a interwencja wydaje się być skierowania nie dla tych, co trzeba.

salwador2

Stone nie boi się pokazywać na ekranie swoich politycznych przekonań, nawet mówiąc je wprost (rozmowa Boyle’a z doradcami ambasadora po zrobieniu zdjęć) i pokazując swoje sympatie. Jest w tym sporo szczerości, choć reżyser nie boi się pokazać jak rebelianci zabijają jeńców. W imię sprawiedliwości dziejowej. Ale mocnych i brutalnych scen jest o wiele więcej: zabójstwo arcybiskupa Romero podczas mszy, góra pełna trupów (bardziej lub mniej rozkładających się), gwałt oraz zabójstwo zakonnic dokonane przez gwardzistów czy chwila, gdy otoczony Boyle próbuje się bronić przed grupą wojskowych. W takich momentach czuć reżyserski pazur, nawet jeśli miejscami kamera się trzęsie, zaś akcja zaczyna się rozłazić. Najbliżej tutaj reżyserowi jest do Costy-Gavrasa (miejscami bardzo przypominało klimatem „Zaginionego”), który też robił kino politycznie zaangażowane i pokazując historię z perspektywy szarych ludzi. Bez patosu, za to z brudem oraz realizmem.

salwador3

Całość na swoich barkach trzyma absolutnie kapitalny James Woods, choć jego postać nie zawsze da się polubić. Ten facet najbardziej odnajduje się w pracy, bo prywatnie jest nie do zniesienia. Lubi wypić oraz zajarać, czasem oszukuje, ciągle pożycza kasę. Jednocześnie jest to facet nie owijający w bawełnę, dla którego jednak liczy się prawda oraz pokazanie sprawy w pełnym kontekście. Bardzo mocna kreacja, gdzie nawet w drobnych gestach widać zbierające się emocje (scena spowiedzi czy gdy wspiera umierającego kolegę). Zaskakuje za to James Belushi jako Doktor Rock, który mimo woli pakuje się w całą tą sytuację. Na początku jego zderzenie może wywoływać pewne zabawne momenty, ale ta wyprawa mocno go zmienia i nie czuć tutaj fałszu. Reszta obsady też prezentuje się co najmniej bardzo dobrze (z Johnem Savagem na czele), a nawet drobne epizody jak arcybiskupa pozostają bardzo wyraziste.

Takich filmów jak „Salwador” nie da się wymazać z pamięci tak łatwo. Bardzo brutalna podróż do mrocznej strony władzy, człowieczeństwa, piekła. Z własnej woli, co jeszcze bardziej uderza. Dawno nie czułem się tak zdołowany i bezsilny jak Boyle w tym filmie.

8/10

Radosław Ostrowski

Wilcze echa

Wszystko zaczyna się w Syrii, gdzie francuski okręt podwodny Tytan ma za zadanie przechwycić grupę nurków stamtąd. Akcja komplikuje się z powodu niezidentyfikowanego dźwięku, jaki namierzył marynarz przy sonarze. Facet posiada wręcz słuch absolutny, jednak tutaj sprawa bardzo mocno się komplikuje, bo znajduje się okręt podwodny, którego nie powinno być. Na szczęście wszystko kończy się sukcesem, jednak doprowadza to do niebezpiecznej sytuacji politycznej. W powietrzu szykuje się III wojna światowa, a Rosja grozi atakiem nuklearnym na Francję.

wilcze echa1

Dawno nie widziałem thrillera z okrętem podwodnym w roli głównej. Debiutujący na stołku reżyserskim Abel Lazanc nie zamierza iść w stronę kina skupionego na widowiskowej akcji, popisach pirotechnicznych czy tego typu bajerach. Sama akcja toczy się bardzo powoli, zaś przez pierwszą połowę większość akcji toczy się… na lądzie. Intryga tutaj stara się skupić przede wszystkim na zarysowaniu reakcji między postaciami. Najważniejsi są tutaj trzy postacie: kapitan Grandchamp, analityk sonaru Chanteraide oraz pierwszy oficer D’Orsi. Nasi oficerowie to przede wszystkim ludzie lojalni oraz posłuszni rozkazom swoich przełożonych, z kolei dźwiękowiec podążą za swoim instynktem, drąży i analizuje (próba ustalenia czym był ten dźwięk). Mocno jest zarysowane polityczne tło, zaś kolejne wydarzenia pokazują tylko jak bardzo zawodne są procedury i reguły, które w kryzysowej sytuacji są albo bezużyteczne, albo kompletnie zawodne. Wszystko tutaj zależy tak naprawdę od człowieka, który potrafi być nieobliczalny.

wilcze echa2

Kolejne odkrywanie elementów układanki, gdzie dochodzi do sytuacji ekstremalnej pokazane wręcz w sposób bardziej przyziemny. Napięcie wynika tutaj nie tyle z wizji nieuniknionego, ale coraz bardziej podbijanej stawki. W przeciwieństwie do kolegów z USA, tutaj człowiek wydaje się trybikiem wielkiej maszyny, z której bardzo ciężko jest zawrócić. Suspens tutaj wynika także ze scen dziejących się na morzu. Nie brakuje tutaj skojarzeń z „Polowaniem na Czerwony Październik” czy „Karmazynowym przypływem”, ale to bardzo działa. Chociaż efekty specjalne troszkę wydają się takie sobie, muzyka bywa aż nadto patetyczna, zaś finał może wydawać się naciągany.

wilcze echa3

Aktorsko tutaj jest naprawdę solidnie, choć dla mnie najbardziej znane były dwie twarze: Omara Sy (D’Orsi) oraz dawno nie widziany Mathieu Kassovitz (admirał Alfost). Każda z głównych postaci jest tutaj na tyle wyrazista, że zależy na losie każdego. Nie można nie wspomnieć o Redzie Ketabie (Grandchamp) oraz Francois Civilu (Chanteraide „Socks”), mający dużo do pokazania oraz przyciągający uwagę do końca.

Dawno żaden film marynistyczny nie trzymał w napięciu jak „Wilcze echa”. Pozornie kameralny, wyciszony film, gdzie intryga coraz bardziej zaczyna się komplikować. Czasem może troszkę szwankować logika, ale emocje są tutaj odczuwalne, a jednocześnie to dobrze napisane. Idziemy się zanurzyć?

7/10

Radosław Ostrowski

 

Człowiek z żelaza

Sierpień 1980 roku był bardzo gorącym miesiącem. I chodziło tylko o temperaturę powietrza, ale wręcz polityczną temperaturę, zwłaszcza w Polsce. Wybuchły strajki w wielu zakładach pracy, zaś symbolem stała się Stocznia Gdańska im. Lenina. Tam też zostaje wysłany bohater filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza” – dziennikarz Winkel z Warszawy. Zadanie dostaje od samego szefa Radiokomitetu: ma stworzyć reportaż, który ma skompromitować jednego z liderów strajku, Macieja Tomczyka.

czlowiek z zelaza2

„Człowiek z żelaza” nie jest – jakby można było sugerować się tłumaczeniem na angielski – polską adaptacją „Iron Mana”. To kontynuacja nakręconego wiele lat wcześniej „Człowieka z marmuru”, który był ostrym aktem oskarżenia na system komunistyczny oraz szansą na rozliczenie z czasem stalinowskim. Ten film powstał niejako na społeczne zamówienie. Krąży taka fama, że jak Wajda odwiedzał stocznię gdańską (pod pretekstem nadzoru nad filmem telewizyjnym) robotników poprosili twórcę, by nakręcił o nich film i zaproponowali tytuł. Scenarzysta Aleksander Ścibor-Rylski był wtedy poza krajem, ale udało się Wajdzie przekonać go do napisania fabuły. Jednocześnie wykorzystano wszelkie dostępne materiały zarówno z telewizji, jak i od świadków wydarzeń. To bardzo pomogło w odtworzeniu tych historycznych momentów. Zaś sama realizacja przebiegła w ekspresowym tempie: zdjęcia zaczęły się w styczniu, a sam film miał premierę na MFF w Cannes (27 maja 1981), do polskich kin trafił pod koniec lipca.

czlowiek z zelaza1

Dziwię się, że ten film w ogóle udało się zrealizować. Czy oznacza to, że jest to film warty uwagi? I tak, i nie. Konstrukcyjnie jest to powtórka z „Człowieka z marmuru”, czyli mamy dziennikarskie śledztwo, tylko że w innym otoczeniu. Winkel spotyka się zarówno ze swoimi znajomymi (Dzidek), kontaktami z UB, jak i kluczowymi postaciami z życia Maćka (pani Hulewicz, Agnieszka). Czyli przeplatanka retrospekcji z teraźniejszością. I nawet wtórność byłbym w stanie przełknąć, jednak problemem poważnym był dla mnie balans między prywatną a polityczną perspektywą. W pierwowzorze cała polityczna warstwa stanowiła tylko dla losów bohaterów. Tutaj jest odwrotnie: to polityka wychyla się na pierwszy plan, przez co postacie sprawiają wrażenie marionetek. Są ledwie zarysowane, stając się niejako schematami czy kliszami: partyjni aparatczycy i UB-cy (Badecki, Wirski, zastępca szefa Radiokominternu) kontra wierzący w przełom idealiści-strajkujący – przekonani o swojej słuszności. Brakuje tutaj jakichś mocnych odcieni szarości.

czlowiek z zelaza3

Także realizacyjnie można się przyczepić do wielu rzeczy: montaż jest miejscami niechlujny, zdjęcia bardzo nierówne, a kilka wątków wydaje się uciętych. Zupełnie jakby brakowało czasu. I ja rozumiem pośpiech, ale dla mnie ten film sporo traci. Nawet miejscami mocne dialogi nie były w stanie całkowicie tego zrekompensować. Film jest bardziej wyciszony, kameralny, co jeszcze bardziej zaskakuje.

czlowiek z zelaza4

Ze starej obsady wracają główni bohaterowie, czyli Jerzy Radziwiłowicz oraz Krystyna Janda. Ona wydaje się być bardziej wyciszona, zepchnięta niejako do roli wsparcia, pozbawiona zadziorności. Dojrzała kobieta, kradnąca jedną sceną cały film. Z kolei Tomczyk miał (przynajmniej tak ja to odbieram) ewoluować z narwanego chłopaka do dojrzałego lidera, ale wydaje się być zbyt nijaki. Najciekawszy jest tutaj sam Winkel grany przez znakomitego Mariana Opanię i to on (razem z Bogusławem Lindą) podnosi całość na wyższy poziom. Cyniczny, złamany przez życie alkoholik, który zbyt wiele widział, by poczuć entuzjazm strajkujących, a do tego ma delirium (zakaz sprzedaży alkoholu). Ale jego przemiana jest pokazana bez fałszu, o co było bardzo ciężko.

Ciężko mi ten film jednoznacznie ocenić ten film. Z jednej strony jest kroniką ważnego okresu historycznego, ale z drugiej nie wywołuje on aż tak wielkiego zaangażowania jak poprzednik. Wtórny, niepozbawiony dłużyzn, lecz także ma kilka świetnych dialogów, dobrych ról oraz niezapomnianych scen (fragmenty z grudnia ’70 czy rozmowa z Agnieszką).

7/10

Radosław Ostrowski