Willow

Zanim Peter Jackson dokonał niemożliwego i przeniósł na ekran „Władcę Pierścieni”, w latach 80. był dosłowny boom na kino fantasy. Pojawiły się takie produkcje jak „Excalibur”, „Conan Barbarzyńca”, „Legenda” czy „Zaklęta w sokoła”. Jedną z ostatnich wartych uwagi produkcji z tego okresu był pochodzący z 1988 roku „Wiilow”. Produkcja, za którą odpowiadał reżyser Ron Howard oraz producent George Lucas, poniosła w kinach klęskę. Po latach jednak zaczęła zyskiwać miano kultowego.

willow1

Sama historia jest prosta, w zasadzie można powiedzieć, że to „Gwiezdne wojny” w wydaniu fantasy. I nie ma w tym przesady. Jest przepowiednia, która musi się spełnić (inaczej nie byłaby przepowiednią) o narodzonym dziecku, co ma obalić tyranię królowej Bavmordy. Z takim imieniem musi być ZŁA. Jest młody karzeł Willow, który chce zostać czarodziejem i to właśnie do niego trafia dziewczynka. Decyzją rady wioski mężczyzna musi oddać dziecko ludziom, którzy mają się nią zająć. Po drodze poznaje zamkniętego w klatce wojownika Madmartigana oraz dwójkę leśnych elfów.

willow2

Howard bardzo sprawnie opowiada historię tak archetypiczną jak tylko jest to możliwe. Magia, rycerze, przepowiednie i monstra pojawiają się obowiązkowo. Może nie ma tutaj zaskoczeń, ale jednak reżyserowi udaje się zanurzyć w ten świat. „Willow” jest zaskakująco mroczny i brutalny, mimo umowności przemocy. I tego bardziej poważnego tonu nie burzy ani humor (głównie slapstikowy w wykonaniu dwóch elfów), ani zachwycające plenery. Akcja też jest zrobiona bardzo porządnie, choć z dzisiejszej perspektywy wydaje się spokojna i bardziej kameralna (w porównaniu do trylogii Jacksona). Niemniej jednak czuć rozmach w scenach przemarszu wojsk (z masą statystów) czy potyczkę w zamku Tir Aiseen – tam dołącza jeszcze dwugłowy monstrum.

willow3

Realizacyjnie wygląda to więcej i porządnie – nie brakuje pięknych plenerów oraz scenografii, same walki dynamicznie sfilmowane. A wszystko to podbija absolutnie rewelacyjna muzyka Jamesa Hornera, nadająca epickiego charakteru. Plus absolutnie rewelacyjnie zagrany duet Warwick Davies/Val Kilmer. Pierwszy to bardzo sympatyczny Willow, muszący wziąć na siebie spory ciężar oraz dojść do roli czarnoksiężnika, zaś drugi to zawadiacki wojownik z błyskiem w oku, choć czasami bywa pierdołowaty. Równie wyraziści są antagoniści (lekko przerysowana Jane March oraz budzący grozę prezencją Pat Roach), co podnosi całość na wyższy poziom.

„Willow” brzmi jak klasyczne fantasy, ale ma w sobie masę czaru oraz uroku. Mimo lat nadal bronią się efekty specjalne (choć mocno widać blue screen), zachwyca wizualnie i ma wyraziste postacie, których los obchodzi. Więcej w zasadzie do szczęścia nie trzeba fanowi gatunku.

8/10

Radosław Ostrowski

Han Solo: Gwiezdne wojny – historie

Moc w serii „Gwiezdne wojny” zawsze była obecna, choć nie zawsze było to intensywne doświadczenie.  Dla mnie klasyczna trylogia była jednym z pierwszych filmów jaki pamiętam i zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, przez co – pośrednio – wsiąkłem w kino. Prequele mnie zawiodły, zaś nowa trylogia jest dla mnie troszkę nierówna (epizod 9 pozostaje zagadką). Co w takim razie ze spin-offami z cyklu „Gwiezdne wojny – historie”? Czy dobrze się sprawdzają jako poboczne opowieści, czy to już jest bardzo bezczelny skok na kasę? „Łotr jeden”, ku mojemu zaskoczeniu był świetny, uzupełniając fabułę miedzy 3 a 4 epizodem sagi. Jednak następny film miał opowiadać o młodym Hanie Solo i… pojawiły się w głowie poważne wątpliwości. Nie tylko z powodu sięgnięcia po ikoniczną postać tego uniwersum (choć jej geneza mogła być interesująca), ale też zamieszania z realizacji tego tytułu. Zmiana reżyserów (duet Lord/Miller został zastąpiony przez Rona Howarda), spięcia ze scenarzystą Lawrencem Kasdanem oraz ostateczny wybór odtwórcy głównej roli – Aldena Elrenreicha budził wątpliwości. Bo każdy aktor w roli Hana Solo byłby świetny, pod warunkiem, że jest to Harrison Ford ;). Co z tego wyszło?

han_solo1

Kiedy poznajemy Hana jest drobnym cwaniakiem, wychowywanym przez ulicę jako złodziejaszek, wykorzystywany przez lady Proximę. Trzymają go przy życiu dwie sprawy: Qi’ra, którą bardzo kocha oraz marzenie o zostaniu pilotem. W końcu decyduje się zrobić jedną szaloną rzecz, czyli uciec stamtąd z Qi’rą, co udaje mu się połowicznie, bo on zwiał, ale ją złapali. Szkoli się w Akademii Imperium, lecz nie wychodzi na tym najlepiej. A w ogniu bitwy poznaje kudłatego stwora oraz grupkę złodziejaszków pod wodzą Bekcetta, z którym decyduje się zrealizować duży skok: kradzież hyperpaliwa.

Więcej nie zdradzę, bo inaczej musiałbym wejść na spojlerową minę, ale Ron Howard stara się skupić uwagę widzów. Początek jest szybki, pełen akcji, by rzucić nas wręcz w prawdziwe pole bitwy niczym z „Szeregowca Ryana”, a dalej mamy wręcz klasyczny heist movie z kryminalno-gangsterskim półświatkiem w tle. I to tło robi dużą różnicę, chociaż nie do końca zostaje wykorzystane. Mafijne porachunki, drobni gangsterzy, przemytnicy działający gdzieś z tyłu Imperium, dodając trochę brudu oraz szarości w świecie z odległej galaktyki. Fabuła skupia się na akcji, wyglądającej bardzo pomysłowo (napad na transport paliwa przypomina niemal westernowy napad na pociąg), z dynamiczną praca kamery, montażem, podkręcając napięcie wręcz do granic możliwości (kulminacyjny skok, gdzie zadyma jest ostra, lecz wszystko pozostaje czytelne). Nie brakuje znajomych postaci i elementów: Chewbacca, Sokół Millennium, Lando, wspominane jest Tatooine oraz pewne zaskakujące cameo, co pozwala osadzić w konkretnych czasach. Nawet muzyka Johna Powella zachowuje ducha franczyzy.

han_solo2

Ale problemy mam dwa z tym tytułem. Po pierwsze przekombinowany finał, gdzie jest masa zaskoczeń, wolt, zmian układów sił, co wywołuje spory zamęt. Do tego film mógł zakończyć się o wiele szybciej, co zadziałałoby na duży plus. Drugim problemem są dla mnie dwie postacie, które nie do końca są wygrane, o czym jeszcze opowiem później.

han_solo3

Jak sobie radzą aktorzy? Alden Eldenreich daje sobie radę jako młody Solo, który jeszcze nie jest aż tak cyniczny, zdystansowany i samotny – to młody chłopak z dobrym sercem, próbujący wygrywać za pomocą mieszanki sprytu, blefu i brawury. I ma w sobie wiele łobuzerskiego uroku, dodając wiarygodności tej postaci, zwłaszcza w relacji z Chewbaccą. Fantastyczny jest Woody Harrelson w roli Becketta, którego można uznać za mentora. Ta postać jest już troszkę zmęczona swoim fachem, jednak ma mnóstwo charyzmy, szelmowskiego sprytu oraz twardego stąpania po ziemi. I kiedy wydawało się, że nic tego nie przebije wchodzi Donald Glover jako młody Lando. To jest castingowy strzał w dziesiątkę – pewny siebie, wyluzowany, elegancki cwaniak i narcyz w jednym, ale czarujący jak nikt. Żeby jednak nie było tak słodko, są dwie wpadki. Po pierwsze, główny złol w wykonaniu Paula Bettany’ego, który jest zwyczajnie nijaki. Pozbawiony charyzmy, demoniczności, jest tylko pionkiem skupionym na realizacji celu. Po drugie Emilia Clarke jako obiekt uczuć Hana – nie czułem tej chemii między nią a Eldenreichem, a sama postać wydaje się jedynie zbiorem istotnych informacji, pomocnych dla przebiegu fabuły.

Ron Howard jest na tyle dobrym rzemieślnikiem, by opanować wszelkie gatunki. „Han Solo” jest porządnym rollercoasterem, pełnym akcji filmem w duchu awanturniczo-przygodowym niczym klasyczna trylogia. Pod koniec zaczyna się potykać, jednak Moc i klimat jest bardzo mocno obecne. Czy chciałbym kolejną część tej historii? Tak, bo jeszcze nasz heros się jeszcze nie ukształtował, ale ponieważ nie zarobił dużo kasy, sprawa stoi pod znakiem zapytania.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Inferno

Profesor Robert Langdon budzi się gdzieś w szpitalu z ostrym bólem głowy, osłabiony oraz nic nie pamiętając. A jeden rzut okiem zza okna wystarczy, by zauważyć, że zamiast Bostonu jest we Florencji. Jednocześnie ktoś próbuje zabić profesora, a jedynym tropem jest tajemniczy cylinder. W sprawę zamieszany jest pewien szalony miliarder Zobrist, tajemnicza firma oraz WHO. A jedynym sojusznikiem staje się lekarka, opiekująca się profesorem.

inferno1

Tak jak w poprzednich częściach, tak i w „Inferno” dostajemy mieszaninę łamigłówek, symboli oraz wskazówek mających nas doprowadzi do wirusa, mającego na celu wymordować połowę ludzkości. Bo ludzkość jest dla siebie największym wrogiem i ta idea miała w sobie spory potencjał. Ale Ron Howard bardziej skupia się na pędzącej akcji, tajemnicy oraz wątku sensacyjnym. I na początku ta aura tajemnicy działa na plus: chaotyczny, dynamiczny montaż, ostra gra świateł, sceny „wizji” naszego bohatera (efekciarskich, pełna detali), próbującego rozgryźć co się stało. Poczucie dezorientacji, chaos i zaczynamy poznawać kolejnych graczy w tej rozgrywce, a motywacje kilku postaci pozostają niejasne. Przenosimy się z miejsca na miejsce (niczym u Jamesa Bonda), zagadki są rozwiązywane dość szybko (Langdon to niemal chodząca encyklopedia), a cała intryga tak zapieprza, że nawet nie mamy czasu na pomyślunek oraz zastanowienie się, kto, co, jak (prawie jak w „Aniołach i demonach”).

inferno2

Tylko, że im dalej w las, tym mniej logika szwankuje, a całość nie angażuje tak bardzo jak w poprzedniej części. Retrospekcje sprawiają wrażenie troszkę zbędnego balastu (parę razy łopatologicznego), zaś zakończenie jest typowym tworem made in Hollywood, gdzie napięcie ma kumulować oraz trzymać za gardło. Jednak to nie zadziałało tak bardzo, jak powinno. Wydawało mi się takie mechaniczne, włącznie z woltą dotyczącą „partnerki” (tylko niezła Felicity Jones), a wyjaśnienie całej intrygi przez inne osoby – co odkrywamy dość szybko – denerwowało mnie.

inferno3

Podobnie jak wkurza niewykorzystanie potencjału obsady. Tom Hanks tym razem porządnie sobie radzi w roli Langdona, który znów musi uratować świat, ale robi to z wdziękiem. Jednak drugi plan (zwłaszcza Ben Foster i Omar Sy) są kompletnie zmarnowani, robiąc za dodatek i nie mając zbyt wiele rzeczy do roboty. Troszkę szkoda, bo można było z tego wycisnąć więcej.

inferno4

„Inferno” wobec filmowej serii o Robercie Langdonie jest gdzieś pośrodku. Nie jest aż tak dynamiczna i ekscytująca jak „Anioły i demony”, ani tak kretyńska jak „Kod da Vinci”. Nie dostarcza też tyle frajdy jak część druga. Pytanie, czy jest sens dalej ciągnąć tą serię.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Ron Howard – 1.03

Howard_Ron

Aktor, reżyser i producent filmowy.

Urodzony 1 marca 1954 roku w Duncan w stanie Oklahoma. Jest synem aktorów Rance’a Howarda i Jean Speegle Howard, więc profesja artystyczna była mu pisana. Cztery lata po narodzinach Rona, cała rodzina przeniosła się do Hollywood, mieszkając naprzeciwko Desulu Studios przez trzy lata, przenosząc się do Burbank. Ukończył liceum Johna Burroughsa i próbował studiować w Szkole Sztuk Wizualnych Uniwersytetu Południowej Karoliny, ale jej nie ukończył.

Swoją karierę filmową rozpoczął jako aktor i to już jako 4-latek w telewizyjnym The Journey, ale przełom nastąpił w 1960 roku, dzięki serialowy The Andy Griffith Show grając Opiego Taylora. Warto też wspomnieć o świetnie przyjętych rolach w Amerykańskim graffitti George’a Lucasa z 1973 roku (główna rola), w westernie Rewolwerowiec Dona Siegela u boku samego Johna Wayne’a (ta rola przyniosła Howardowi nominację do Złotego Globu za kreację drugoplanową) oraz serialu Happy Days wcielając się w postać Fonziego, co przyniosło mu spore uznanie oraz Złoty Glob. Postać tą grał do 1980 roku, by całkowicie skupić się na reżyserii.

Zadebiutował w 1977 roku w wyprodukowanym przez Rogera Cormana Grand Theft Auto. Od tej pory mierzy się z różnymi gatunkami i konwencjami, zazwyczaj imponując dużym budżetem oraz gwiazdorską obsadą. W 1985 roku razem z Brianem Grazerem założył firmę producencką Imagine Entertainment, produkującą wszystkie (od Willowa) filmy Howarda, a także m.in. Oszukaną Clinta Eastwooda, American Gangster Ridleya Scotta, Restless Gusa Van Santa czy Rock the Kasbah Barry’ego Levinsona oraz takie seriale telewizyjne jak Felicity, 24 godziny, Bogaci bankruci czy Imperium.

Howard od 1975 roku jest mężem pisarki Cheryl Alley, z którą ma czworo dzieci (m.in. aktorkę Bryce Dallas Howard). Do tej pory reżyser zdobył dwa Oscary (i jeszcze dwie nominacje), Złoty Glob (i cztery nominacje), dwie nagrody Emmy (i dziewięć nominacje), sześć nominacji do BAFTY, nagrodę Saturna (i dwie nominacje), nominację do Złotego Niedźwiedzia, dwie nagrody Amerykańskiej Gildii Reżyserów (i dwie nominacje), nagrodę Amerykańskiej Gildii Producentów Filmowych (i siedem nominacji), dwie nominacje do Złotego Satelity oraz dwie nominacje do Złotej Maliny.

Do grona najbliższych współpracowników (poza Brianem Grazerem) należą: scenarzyści Lowell Ganz, Babaloo Mandel i Akiva Goldsman, montażyści Daniel P. Hanley i Mike Hill, operatorzy Salvatore Torino i Donald Peterman, kompozytorzy James Horner, Hans Zimmer i Thomas Newman, kostiumolog Rita Ryack i Daniel Orlandi oraz aktorzy (poza rodzicami oraz bratem Rance’m): Tom Hanks i Michael Keaton.

A oto ranking obejrzanych przeze mnie filmów Howarda (to mniej więcej jedna trzecia filmografii). Trzy, dwa, jeden, odpalamy.

Miejsce 18. – Sekrety i grzeszki (2011) – 4/10

Niby błaha opowiastka, która miała potencjał na komediowy samograj. Jest dwóch kumpli i podejrzenie niewierności żony jednego z nich. Jednak powstała z tego nudna, pozbawiona humoru, przewidywalna bzdura, nie dająca żadnej satysfakcji po seansie. I nie jest to wina grających główne role Vince’a Vaughna i Kevina Jamesa (akurat dają radę), tylko bardzo miałki scenariusz. Warto tylko dla Winony Ryder, kradnącej każdą scenę. Recenzja tutaj.

Miejsce 17. – Ed TV (1999) – 5/10

Big Brother w wersji mikro. Pewna telewizja, by zwiększyć oglądalność postanawia filmować życie Eda Pekurny’ego. Film na granicy przerysowania, gdzie publicznie poznajemy ukrywane tajemnice rodziny, ale to sympatyczne, lekkie kino. Warto zobaczyć ze względu na pierwsze spotkanie Matthew McConaugheya z Woodym Harrelsonem (tutaj grają braci).

Miejsce 16. – Kod da Vinci (2006) – 5/10

Pierwsze spotkanie z profesorem Robertem Langdonem i od razu porażka. Nasz specjalista od symboli musi rozwikłać zagadkę morderstwa kustosza Luwru, w czym pomaga jego siostrzenica. Niestety, ale ten thriller był strasznie nudny i przegadany, przez co napięcia było tyle, co kot napłakał. Jest sporo teorii spiskowych, dotyczących początków chrześcijaństwa, ale brzmi to bzdurnie. Aktorsko leży ten film, nie dając ani Tomowi Hanksowi (Langdon), ani Audrey Tautou (Sophie) męczą się. Broni się tylko Ian McKellen (Leigh Taebing) oraz Paul Bettany (morderca Silas). Reszta do kompletnego zapomnienia.

Miejsce 15. – Inferno (2016) – 5,5/10

Robert Langdon tym razem jest kompletnie zamroczony, nic nie pamięta, jest posiniaczony. Jakby tego było mało, ktoś próbuje go zabić. Do tego pewien cylinder, zagadka oraz wirus, który może doprowadzić do śmierci połowy ludzkości. Akcja pędzi jak w „Aniołach i demonach”, intryga jako tako się trzyma kupy, ale kompletnie to nuży i jest pozbawione jakiegokolwiek zaskoczenia. Średnio jest to zagrane, zdjęcia są ładne, a końcówka rozczarowuje. Recenzja tutaj.

Miejsce 14. – Zaginione (2003) – 6/10

Dziwaczny kolaż westernu, przygodówki, kina zemsty oraz czarów Indian. Bohaterką jest Magdalena (Cate Blanchett), która jest uzdrowicielką. Jej córka zostaje porwana przez Indian, by zostać sprzedaną w Meksyku. Kobieta pomaga dawno nie widziany przez nią ojciec Indianin (Tommy Lee Jones). Zbyt dużo tutaj składników, ale efekt jest przyzwoity. Obejrzeć można, zwłaszcza dla finału. Recenzja tutaj.

Miejsce 13. – Plusk (1984) – 6/10

Lekka i sympatyczna komedia romantyczna o miłości ciapowatego hurtownika z zabójczo piękną kobietą, która jest… syreną. Pierwszy duży tytuł Toma Hanksa, który stworzył swoje emploi i partneruje mu Daryl Hannah – jedno z gorętszych ciał lat 80. Iskrzy między nimi, a wszystko łyka się bezboleśnie. Recenzja tutaj.

Miejsce 12. – Anioły i demony (2009) – 6,5/10

Drugie spotkanie z profesorem Langdonem i tym razem wszystko zostało postawione na akcję, pościgi oraz rozwiązywanie łamigłówek. Teraz profesor musi powstrzymać zamach planowany przez Iluminatów w Watykanie oraz zabicie czterech kardynałów, kandydujących do bycia następcą św. Piotra. Świetnie się to ogląda, scenografia imponuje, a Hanks pewniej wchodzi w skórę naukowca. Ale i tak film mu kradnie Ewan McGregor w roli kamerlinga. Recenzja tutaj.

Miejsce 11. – Człowiek ringu (2005) – 6,5/10

Filmowa biografia pięściarza Jima Braddocka (niezawodny Russell Crowe) i jego droga na szczyt w czasach Wielkiego Kryzysu. Schematyczne jak diabli, chociaż wiernie oddające ducha epoki oraz fajnie zrobionymi scenami bokserskimi (podczas zadawania ciosów, pojawia się zdjęcie rentgenowskie), jednak mocno ocierająca się o laurkę. Gdyby nie Crowe oraz partnerujący mu Paul Giamatti w roli trenera, byłoby słabiutko.

Miejsce 10. – W samym sercu morza (2015) – 6,5/10

Tym razem wypływamy na pełne morze, pokazując prawdziwą historie polowania na Moby Dicka. Nie brakuje rozmachu, a sceny pojawienia się białego wieloryba przypominają „Szczęki”. Jest i konflikt między dowódcą, a pierwszym oficerem (kolejno Benjamin Walker i Chris Hemsworth), walka o przetrwanie, ale trudno nie pozbyć się wrażenia sztuczności (tło bardzo pachnie komputerem). Niemniej wyszło solidne, survivalowe kino. Recenzja tutaj.

Miejsce 9. – Kokon (1986) – 7/10

Czuć ducha Kina Nowej Przygody w opowieści o dziadkach, którzy zyskują energię oraz witalność. A wszystko to dzięki kąpielom w opuszczonym basenie. Potem okazuje się, że w środku są kokony Obcych. Niepozbawiona ciepła, pogodnej refleksji, ale i bardzo delikatnego humoru, całość oparta jest na mądrym przesłaniu oraz dobrym aktorstwie (Ameche, Cromyn, Guttenberg, Dennehy). Recenzja tutaj.

Miejsce 8. – Han Solo: Gwiezdne wojny – historie (2018) – 7,5/10

Przyznam się bez bicia, że miałem wątpliwości wobec tego filmu. Ale pierwsza poważna przygoda Hana Solo (dobry Alden Elrenreich) okazała się zaskakująco udanym filmem łotrzykowsko-przygodowym. Chodzi o kradzież, ale po drodze pojawia się masa komplikacji, nie wiadomo komu można zaufać. Nie brakuje odniesień do innych filmów z serii, klimat płynnie przechodzi z lekkiej przygodówki po mroczne rewiry, muzyka jest przednia, a Harrelson z Donaldem Gloverem kradną film samą obecnością. Na minus główny antagonista oraz Emilia Clarke, której nie wierzyłem. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. – Piękny umysł (2001) – 8/10

Kolejna biografia, tym razem jej bohaterem jest matematyk John Nash, a Howard skupia się na jego walce ze schizofrenią. I to właśnie ten watek jest wygrany pierwszorzędnie, dopiero w połowie filmu odkrywając, że to, co do tej pory widzieliśmy, było wytworem umysłu. Główną rolę gra Russell Crowe i jest on rewelacyjny, podobnie jak pojawiający się na drugim planie Ed Harris (agent Parcher), jednak bardzo boli pominięcie kilku wątków z życia geniusza (homoseksualizm, rasism) na rzecz historii miłosnej. Ale nie przeszkadzało mi to.

Miejsce 6. – Za horyzontem (1991) – 8/10

Jeden z bardziej epickich filmów Howarda. Jest to opowieść o pogoni za marzeniami i miłości spotkanej po drodze. Tym razem swój amerykański sen spróbuje spełnić Joseph Donnelly (dość nieoczywiste wcielenie Toma Cruise’a) – prosty irlandzki chłop, ktory wskutek wydarzeń ucieka do USA, by zdobyć własny kawałek ziemi. Ogromny rozmach, piękna muzyka Johna Williamsa oraz nadal atrakcyjna Nicole Kidman. A finał to prawdziwa rewelacja, mimo upływu czasu. Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – Okup (1996) – 8/10

Niemal klasyczna sensacja, gdzie chodzi o porwanie i przekazanie okupu. Kiedy ojca porwanego chłopca gra Mel Gibson, to nie ma mowy o oczywistej akcji. Dopiero w połowie dochodzi do szalonej wolty, przez co napięcie gwałtownie wzrasta. Sensacja zrobiona z pazurem, wielokrotnie zaskakująca, z dynamicznym montażem oraz pracą kamery. Plus wchodzący w troszkę inny repertuar Mela Gibsona oraz Gary’ego Sinese’a jako policyjnego detektywa. Kino zrobione z pazurem. Recenzja tutaj.

Miejsce 4. – Apollo 13 (1995) – 8,5/10

Fabularna rekonstrukcja słynnej misji kosmicznej, która o mały włos nie skończyła się śmiercią astronautów. Howard z niemal kronikarska skutecznością opisuje cała operację oraz próby sprowadzenia astronautów cało trzymają w napięciu aż do samego końca, mimo znajomości zakończenia. Świetne sceny kosmiczne, z realistycznymi efektami specjalnymi oraz kosmicznym aktorstwem: Tom Hanks, Bill Paxton, Kevin Bacon, Ed Harris. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Frost/Nixon (2008) – 8,5/10

Polityczne kino opisujące filmowane dla telewizji wywiad jakiego udzielił dziennikarzowi Davidowi Frostowi, były prezydent USA Richard Nixon. Oparte na faktach kino, będące popis maestrii Howarda, w czym pomaga kapitalny scenariusz Petera Morgana. Pochwała siły telewizji i hołd dla zaangażowanego dziennikarstwa, z suspensem jak diabli. Do tego genialne role Franka Langhelli (co z tego, że nie podobny do Nixona) oraz Michaela Sheena. („if president does it that means it’s not illegal”). Skromne, ale wielkie kino.

Miejsce 2. – Ognisty podmuch (1991) – 9/10

Jeszcze nigdy pożar i ogień nie wyglądał tak widowiskowo.Mamy tutaj dwóch braci strażaków, tropiących tajemniczego podpalacza. Pojawia się odrobina patosu i hołdu złożonego dla tej profesji, ale i tak najbardziej pamięta się widowiskowe sceny pożarów, gdzie ogień wygląda wręcz majestatycznie. Idealne widowisko z niesamowitym Kurtem Russelem w roli głównej. Do tego na drugim planie: Scott Glenn, Robert De Niro, Donald Sutherland i Rebecca De Mornay. Prawdziwa bomba.

Miejsce 1. – Wyścig (2013) – 10/10

Znowu Peter Morgan pisze fabułę i mamy kolejne starcie osobowości. Tym razem wszystko skupia się wokół wyścigów Formuły 1. Tym razem przeciwko sobie stają  imprezowy Australijczyk James hunt (krewki Chris Hemsworth) oraz stonowany, analityczny Niki Lauda z Austrii (wybitny Daniel Bruhl). Dwie filozofie drogi do zwycięstwa, znakomicie zrealizowane sceny wyścigów (zwłaszcza wypadek Laudy oraz deszczowy finał w Japonii wyglądają rewelacyjnie). Wszystko skopane w ogromnej dawce adrenaliny, zrealizowane w iście mistrzowski sposób, gdzie wszystko jest na swoim miejscu. Recenzja tutaj.

Nieobejrzane: 

Grand Theft Auto (1977)
Nocna zmiana (1982)

Gung Ho (1986)
Willow (1988)

Spokojnie, tatuśku (1989)
Zawód: dziennikarz (1994)
Grinch: świąt nie będzie (2000)
The Beatles: Eight Week a Day (2016)

Jak widać w tym rankingu Howard bierze na warsztat każdy gatunek, nie posiadając jakiegoś własnego stylu. Jednak zrobił zbyt wiele nieprzeciętnych filmów, by nazwać go tylko rzemieślnikiem. Niby nic wielkiego, ale i tak zawsze warto czekać na kolejny film tego ciągle szukającego reżysera.

A jakie są wasze ulubione filmy Rona Howarda? Piszcie w komentarzach i zapraszam do dyskusji.

Radosław Ostrowski

Zaginione

Dziki Zachód nadal inspiruje filmowców. A wydawałoby się, ze po realizacji „Bez przebaczenia” ten gatunek nie ma racji bytu. Jednak w XXI wieku powstało kilka ciekawych filmów w tym gatunku i paru twórców próbowało wrócić do historii z kowbojami w roli głównej. Nic dziwnego, ze Ron Howard podjął się wyprawy na ten niebezpieczny rejon.

zaginione1

Główną bohaterka jest mieszkająca na odludziu uzdrowicielka, Magdalena. Mieszka z dwiema córkami oraz mężczyzną, który jej pomaga. W ten spokojny wieczór pojawia się ktoś, o kim najchętniej chciałaby najszybciej zapomnieć. To jej ojciec, który wiele lat temu porzucił swoją rodzinę, zostając Indianinem: Samuel Jones. Wraca, by odkupić winy z poczuciem, ze nie zostało mu wiele czasu, jednak rany zadane przez mężczyznę są zbyt silne. Następnego dnia Blake (partner) razem z córkami jadą do miasta, ale wraca tylko najmłodsza Dot. Z jej historii wynika, ze siostrę porwali Indianie. Kobieta prosi ojca o pomoc w wytropieniu, a trzeba się spieszyć, gdyż prawdopodobnie dziewczyna może zostać sprzedana Meksykanom.

zaginione2

Howard miesza różne wątki, przez co seans może wywoływać poczucie dezorientacji. Czego tu nie ma: zemsta, Indianie, wojsko, magia, wędrówka, nawet strzelaniny (finał). Dzieje się tu wiele, ale nie wszystko to się klei w spójną całość. Rozumiem przejścia na Lily, żeby to mogło zbudować napięcie oraz oczekiwanie na spotkanie. Jednak elementy nadprzyrodzone kompletnie psuły frajdę, czasami tłumacząc kompletnie niezrozumiałe sceny (rozmowa Samuela z… ptakiem oraz powrót bohatera do rodziny po tym), wywołując dezorientację. Do połowy filmu utrzymuje się napięcie i jest tajemnica, wynikająca z mocy szamana Indian, ale zbyt częsta obecność oraz używanie magii osłabia ten film. Potem zmienia się to w sprawnie zrobioną, ale schematyczną strzelaninę – bez ikry i pazura. Jedynie próby pogodzenia się Magdaleny z Samuelem są w pełni wygrane do końca.

zaginione3

Nie sposób zapomnieć pięknych zdjęć, pokazujących przestrzeń pustynnych krajobrazów czy zimowej przestrzeni na początku filmu. Wszystko to jeszcze okraszone jest świetną muzyką Jamesa Hornera, która wie, jak podkreślić nastrój każdej sceny.

Sytuację od porażki i bycia dziwnym średniakiem ratują Cate Blanchett oraz Tommy Lee Jones. Ona jest twardo stąpającą po ziemi babką, co nie daje sobie w kaszę dmuchać, potrafiącą leczyć. Z kolei on miota się i nie potrafi odnaleźć się w żadnym ze światów: ani białych ani Indian, ale magnetyzuje swoją tajemnicą, bólem i przeszłością. Powoli zaczynają docierać do siebie i ten duet nakręca film.

zaginione4

Dziwaczna hybryda westernu, dramatu, kina drogi, thrillera, nie do końca wykorzystująca swoje możliwości i strasznie rozdarta. Sami twórcy też nie do końca wiedzieli w jakim kierunku pójść, więc efekt częściowo rozczarowuje. Niemniej wyszło dość strawne kino.

6/10

Radosław Ostrowski

Za horyzontem

Irlandia, rok 1892. W tym czasie kraj ten znajdował się w biedzie, a rolnicy nie posiadali własnej ziemi na własność harując dla panów. Jednym z takich rolników jest Joseph Connelly – młody, krewki i ambitny chłopak. Najpierw umiera ojciec, a potem dom oraz ziemia zostają spalone z powodu długów. Mężczyzna nie zastanawiając się postanawia zabić sprawcę całego zamieszania, pana Daniela Christie. Zamach się nie udaje, a to z powodu Shannon, córki właściciela. Wskutek wielu wydarzeń, oboje wyruszają do Ameryki, by zdobyć kawałek ziemi.

za_horyzontem1

Tym razem Ron Howard idzie w stronę wręcz historycznego fresku, opowiadającego o spełnieniu swojego amerykańskiego snu przez imigrantów. Wszystko to zostaje zrobione w sposób bardzo kameralny, ale nie brakuje pietyzmu, rozmachu i tysięcy statystów. To klasyczne kino przygodowe sprzed ery cyfrowej, gdzie mamy bohatera walczącego o swój kawałek miejsca na ziemi, miłość (chociaż pokazywaną w niezbyt nachalny i oczywisty sposób), ale też brud, krew i łzy. Całość można podzielić na trzy etapy: okres irlandzki, wyprawę za morze oraz karierę pięściarską, a na koniec finałowy wyścig o ziemię (głupi myśleli, że dostaną ją za frajer). I dopiero na miejscu okazuje się, że amerykański sen trzeba sobie wywalczyć. Pracą, sprytem i determinacją, ale i podstępem. Wszystko to jest wygrywane przez trafne obserwacje oraz zderzenie dwóch światów. Joseph jest prostym chłopem (można by rzec, proletariuszem, ale nieświadomym swoich praw), zaś Shannon niby nowoczesna, ale dama z wyższych sfer, co nawet prać nie potrafi. Czuć między nimi iskrę, ale ciągle nie potrafią sobie o tym powiedzieć wprost.

za_horyzontem2

Mi najbardziej podobały się sceny bokserskie, gdzie nasz bohater z goła klatą (niemal jak Charles Bronson w „Ciężkich czasach”) okrąża swoich przeciwników, spuszczając im gwałtowny łomot. Dodatkowo wszystko toczyło się w barwnej i tłocznej spelunie, z dymem cygar, ładnych panienek oraz skocznej muzyki. Ogląda się te sceny z niekłamaną frajdą, podobnie jak finałowy wyścig, gdzie nie ma się litości. Dla koni, zaprzęgów, konkurencji – scena gonitwy zrealizowana jest znakomicie, dzięki świetnemu montażowi oraz płynnym zdjęciom. Pochwalić też należy scenografów, którzy z pietyzmem odtworzyli Amerykę końca XIX wieku z brudnymi, zatłoczonymi uliczkami oraz obdartymi, biednymi ludźmi. Może tylko zakończenie jest dla mnie zbyt bajkowe i skojarzyło mi się z… „Dzikością serca”, ale to jedyna wyraźna skaza.

za_horyzontem3

Do tego wszystko jest świetnie. Nawet nielubiany przeze mnie Tom Cruise błyszczy jako zdeterminowany, irlandzki chłopak (tek akcent – cudo!!), który troszkę gubi się w swojej misji, ale wierzyłem mu do samego końca i kibicowałem. Nieważna czy był drugim Rocky’m, układał tory na kolei czy próbował zabić. Partneruje mu Nicole Kidman (wcześniej zrobili „Szybkiego jak błyskawica”) – wywyższająca się dama, co nie do końca odnajduje się w prawdziwym życiu. Jednak szybko się uczy tego, a chemia między nimi z każdą sceną zyskuje na sile. Poza nimi na drugim planie najbardziej zapada w pamięci Colm Meaney jako gangster Mark Kelly (wilk w owczej skórze) oraz wnoszący odrobinę humoru Robert Prosky (nadużywający alkoholu ojciec Shannon).

za_horyzontem4

Ron Howard bardzo mocno przypomina co to znaczy amerykański sen oraz jak wiele trzeba determinacji, siły woli, by spełnić swoje marzenia. Podnoszący na duchu, ale pozbawiony dużych dawek patosu. Jest rozmach, energia oraz moc. Świetne kino przygodowe w starym stylu.

8/10

Radosław Ostrowski

Sekrety i grzeszki

Ronny Valentine i Nick Brennen to prawdziwi kumple, co pracują razem w firmie robiącej auta, a dokładnej części do aut. Znają się od lat i są dla siebie prawdziwym wsparciem. Nick to szczęśliwy mąż Geneve, a Ronnie jest w (jeszcze nie skonsumowanym obrączką) związku z Beth. Panowie dostają propozycję dużego kontraktu z Dodge’m, a Ronny powoli przygotowuje się do oświadczyn ze swoją kobietą. I wtedy przypadkowo mężczyzna widzi żonę przyjaciela z innym facetem. No i pytanie, jak to rozwiązać?

sekrety1

Brzmi jak pomysł na fajną komedię z morałem oraz poważniejszą refleksją? Mając na pokładzie doświadczonego reżysera jak Ron Howard była gwarancja, że to wypali, prawda? Niestety, przeliczyłem się strasznie, gdyż ten film nie jest specjalnie zabawny. Chyba, że nadekspresyjne zachowanie naszych bohaterów, doprowadzające do bijatyk można uznać za zabawne. Reżyser próbuje (i to do pewnego stopnia) stawiać pytania, co do szczerości, związków i przyjaźni. Jak zachować się w tej sytuacji? Tłumić w sobie i zwlekać? Zmusić drugą stronę do zaprzestania zdrad czy zająć się tym samemu? Problem w tym, ze jest to strasznie przewidywalne (po 15 minutach wiadomo, jak to się zakończy) i niemal wszystko idzie jak po sznurku. Perswazje, przysięgi, wzajemne szpiegowania – dzieje się tu wiele, ale tak naprawdę jest to strasznie płytkie, a humor mocno odstrasza.

sekrety2

Owszem, agresywna reakcja Ronniego oraz młodego chłopaka Zipa, zakończona demolowaniem mieszkania i auta rozbawiła mnie, tak jak dość rubaszna nowa przełożona (Queen Latifah), ale pojawia się zbyt rzadko. Wszystko kończy się happy endem (aczkolwiek Nick zostaje sam), wybaczeniem win oraz obietnicą szczerości. Nawet kontrakt udaje się wygrać (chociaż za Chiny nie zostaje pokazane, jak udało się rozwiązać problem z silnikiem), przez co finał jest lekko przesłodzony. Ładnie to wygląda, zdjęcia są ok, ale nie jest to nawet przyzwoity poziom. Scenariusz nie pozwala na zbyt wiele i miejscami bywa mocno łopatologicznym.

sekrety3

Aktorsko jest zaledwie ok. Vinve Vaughn i Kevin James dają radę, nie wywołują irytacji, są wręcz powściągliwi w swojej grze. Można nawet złośliwie rzecz, że to jedne z lepszych kreacji w ich karierach. Jednak moje oczy zwróciły uwagę na ich ładniejsze połówki – Jennifer Connelly oraz Winonę Ryder. Panie mają troszkę więcej do pokazania (zwłaszcza Ryder w roli zdradzającej kobiety – nie, nie jest ona typową zdzirą) i dzięki nim seans jest dość strawny. Nawet Channing Tatum wyszedł całkiem przyzwoicie, co też może być szokiem.

sekrety4

Rona Howarda zwyczajnie stać na lepsze i dużo śmieszniejsze filmy niż ten snujący się dramat ze śladowymi akcentami humorystycznymi. Zawinił przede wszystkim słaby, wręcz ch**** scenariusz, nie dając zbyt wielkiego pola do manewru. Czemu ten reżyser wplątał się w tą kabałę? Nie mam pojęcia, ale to jest prawdziwy koszmarek wysmażony prosto z hollywoodzkiego piekła. Odradzam bardzo gorąco.

4/10

Radosław Ostrowski

Anioły i demony

Profesor Robert Langdon znowu musi dokonać trudnego zadania. I to o tyle niewygodnego, że o pomoc prosi Watykan, który był dość nieprzychylny temu, co zrobił w „Kodzie da Vinci”. Sprawa jest bardzo poważna, gdyż dotyczy wyboru kolejnego papieża. Czterech najpoważniejszych kandydatów zostało porwanych, a ze Szwajcarii skradziono antymaterię, by uczynić z niej bombę. Jeśli nie zostaną spełnione jego żądania, wysadzi Watykan. Langdon wspierany przez włoską panią fizyk oraz Gwardię Papieską, musi rozwiązać, gdzie znajdują się duchowni i bomba, a na to jest tylko 24 godziny.

anioly_i_demony1

Kasowy sukces „Kodu da Vinci” (artystyczny jest co najmniej dyskusyjny) spowodował, ze profesor Langdon musiał powrócić. I znowu reżyserem został Ron Howard, który zrozumiał, że ględzenie zamiast skupienia się na intrydze, kończy się katastrofą. Dlatego zostajemy rzuceni w wyścig z czasem, gdzie jest sporo gonitw i – w przeciwieństwie do poprzednika – czuć napięcie. A jednocześnie wszystko profesor wyjaśnia i tłumaczy, a najdziwniejsze jest to, że urzędnicy watykańscy (szef Gwardii Papieskiej i policji) kompletnie nie znają historii swojego kraju. Wszystko pędzi na złamanie karku, ze nawet logika nie była w stanie dogonić wszystkiego. Jest multum historii wokół Iluminati, wplątując w to Galileusza, Rafaela i Berniniego (światłe umysły renesansu), na ile jednak są to idiotyzmy, zostawmy to. Ważne, że tym razem Howard pewniej prowadzi całą opowieść, parę razy zaskakując (nie poznajemy tożsamości zabójcy i powoli poznajemy powody działania naszych wrogów).

anioly_i_demony2

Bardzo, ale to bardzo imponuje scenografia. Twórcom nie pozwolono kręcić w Watykanie, więc w konspiracji sfotografowali cała okolicę i wiernie zrekonstruowali. Cały plac św. Piotra, jak i podziemne labirynty, korytarze oraz świątynie wyglądają jakby żywcem przeniesione stamtąd. To tylko podkręca klimat tajemnicy. Wszystko się jednak sypie, gdy zaczynamy myśleć nad ekranowymi wydarzeniami oraz tym pseudo-historycznym tłem. A wszystko to służy pokazaniu zderzenia między religią a nauką oraz pytaniem, czy da się to połączyć.

anioly_i_demony3

Równie dobre jest aktorstwo, chociaż tylko kilka postaci wybija się spośród znanych twarzy. Lepiej (w porównaniu do „Kodu”) wypada Tom Hanks, który pewniej czuje się w skórze profesora Langdona, łącząc w sobie elementy chodzącej Wikipedii (tylko lepiej opracowanej) z człowiekiem czynu. Opanowany i spokojny, ale podkręcający cała akcję. Partneruje mu atrakcyjna Ayelet Zuler (dr Vetta), ale jest tylko atrakcją dla oka, a film kradnie posiadający Moc Ewan McGregor w roli kamerlinga Patricka McKenny. Wydaje się jedynym księdzem, który wierzy w kolaborację nauki z wiarą, a jednocześnie zachowuje zdrowy rozsądek i chce być otwartym ludzi. Jego prostoduszność i uczciwość mają jednak drugie dno. Właśnie on wnosi ten film na wyższy poziom.

anioly_i_demony4

Muszę przyznać, że „Anioły i demony” to kawał bardzo przyzwoitej rozrywki, pod warunkiem, że nie będziemy zbyt mocno wysilać swoich szarych komórek. Sprawnie zrealizowane i skupione na akcji, a nie tylko ciągłej gadaninie nie przynudza, imponując także scenografią. Duży krok naprzód w porównaniu z „Kodem da Vinci”.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Okup

Ile było już filmów z porwaniem i żądaniem okupu? To jeden z ulubionych chwytów kina sensacyjnego. Ktoś bardzo sprytny znajduje bardzo bogatego jelenia, porywa jednego z członków jego rodziny, żądają w zamian pieniędzy. Nie inaczej jest w filmie Rona Howarda z 1996 roku.

okup1

Poznajcie Toma Mullena – biznesmena, który posiada firmę lotniczą, żonę i syna. Mieszka w Nowym Jorku, jest bezpieczny i wydawało się, że to spokojna, szczęśliwa familia. Jak się domyślamy, spokój nie może trwać wiecznie. Odrobina nieuwagi i staje się najgorsze – potem telefon i zawiadomienie o 2 milionach dolarów okupu. Jest napięcie, jest czekanie, jest plan. Howard pewnie i co najważniejsze, z pazurem, podkreślając klimat strachu, zaszczucia i bezsilności. Montaż podkreśla tę aurę, prowadząc dwutorowo całą narrację: od strony rodziny oraz porywaczy, przeskakując z jednego miejsca w drugie. Początkowo wszystko idzie według sprawdzonego schematu: porwanie (samego zajścia nie widzimy, co jest bardzo sprytne)-żądanie okupu-wykonywanie poleceń. Coś musi jednak pójść nie tak, bo przeciwnik jest inteligentny, sprytny i zna wszelkie policyjne sztuczki. Jakby był dosłownie o krok i te sceny trzymają w napięciu.

okup2

Ale w połowie reżyser, a dokładnie nasz bohater wywraca cały układ do góry nogami: występuje w telewizji i ogłasza, że pieniądze przeznaczone na okup są nagrodą za głowę porywacza. I pojawia się pytanie – czy on wie, co robi? To szaleństwo, wydał wyrok na swoje dziecko. To mocna wolta, która zmienia tempo filmu. Porywaczom zaczyna sypać się grunt pod nogami i nie wiemy jak to się skończy. Napięcie jest jeszcze intensywniejsze, a wtedy wszystko staje się nieobliczalne. Każda scena staje się cięższa, a desperacja bohatera coraz bardziej zrozumiała. A finał, mimo gry znaczonymi kartami, ogląda się z zapartym tchem.

okup3

Howard zaskoczył bardzo obsadzając w roli ojca porwanego dziecka Mela Gibsona, który daje tutaj możliwość pokazania się z troszkę innej twarzy. Wyciszony, skupiony, a jednocześnie w oczach widać strach, desperację, ból. I jest to znakomicie wygrywane przez takie sceny jak jego oświadczenie w telewizji czy prowokacyjna rozmowa z porywaczem (oraz to, co potem), gdzie wściekłość, gniew i strach mieszają się ze sobą tworząc Mieszankę wybuchową. Wspiera go niezawodna Rene Russo (żona) oraz Brandon Nolte (syn). Ale i tak wszystkim film kradnie wyborny Gary Sinese w roli policyjnego detektywa Shankera. Inteligentny, wyważony i niepozbawiony sprytu twardziel, który (uwaga: spojler) jest głównym rozgrywającym, szefem gangu. Jeszcze potrafi sprytnie adoptować się do okoliczności. Trudno też nie docenić Delroya Lindo jako doświadczonego federalnego, co podejmie wszelkie możliwe środki do uratowania dziecka.

okup4

„Okup” to jeden z mocniejszych filmów Howarda w całej karierze. Sprytnie grająca z widzem sensacja, która trzyma w napięciu, ciągle zaskakuje i nadal ma takiego kopa, że głowa mała. Po prostu świetne kino, które zostawiło mnie z jednym pytaniem: co ja bym zrobił w takiej sytuacji?

8/10

Radosław Ostrowski

Kokon

Filmy o seniorach i ludziach starszych mają to do siebie, że można podzielić je na dwie grupy. Pierwsza to depresyjne kino pokazujące mroczną stronę tego okresu: fizyczna ułomność, zmęczenie życiem. Druga grupa to pokazanie tego okresu jako sytuacji, gdy jeszcze można być głodnym życia. Tak jest w przypadku filmu Rona Howarda z 1985 roku.

kokon1

Poznajcie Arta, Bena i Joego – to trzej pensjonariusze domu opieki w St. Petersburgu (ale nie tego w Rosji). Ci ludzie jeszcze nie zamierzają się nudzić. Dlatego w tajemnicy zakradają się do opuszczonego domu, by popływać w znajdującym się tam basenie. Problem jednak zaczyna się, gdy budynek zostaje wynajęty przez tajemniczego Waltera, a na dnie basenu pojawiają się bardzo duże kamienie. Jedno nie ulega wątpliwości: podczas kąpieli nasi emeryci stają się coraz bardziej ożywieni i zdrowieją. Sami odkrywają, iż tajemniczy goście to przybysze z kosmosu.

kokon2

Akcja „Kokonu” przebiega dwutorowo: z jednej strony mamy naszych emerytów, co stają się coraz młodsi i bardziej energiczni niż zwykle. Nawet do tego stopnia, że wszelkie choroby i dolegliwości znikają automatycznie. Drugi wątek skupiony jest wokół Waltera oraz wplątanego w całą eskapadę z kokonami Jacka Bonnera (kapitana statku wynajmowanego przez kosmitów). Prędzej czy później musi dojść do zderzenia tych bohaterów. Po drodze nie brakuje odrobiny humoru oraz troszkę rubasznych żartów (aczkolwiek scena w dyskotece, gdy Art wykonuje breakdance – wow), ale Howard potrafi też wzruszyć oraz zastanowić. Nie da się zapomnieć nagłego odejścia jednej z pensjonariuszek (Rose), zgonu jednego z kokonów czy dramatycznego, finałowego pościgu z gęstą mgłą. To wszystko pokazuje, że starość też może być piękna, a staruszkowie to też ludzie. Potrafiący kochać, cierpieć, sprawić innym ból lub być mentorami (relacja Bena z wnukiem).

kokon3

To ładne kino z pięknymi zdjęciami podwodnymi oraz genialną muzyką Jamesa Hornera. Howard troszkę tutaj przypomina Stevena Spielberga, a historia pierwszego kontaktu z obcymi utrzymana jest w duchu ciepłego humanizmu. Do tego jest świetnie zagrany przez niesamowitych aktorów, choć już dzisiaj zapomnianych. Dominuje trio Don Ameche/Wilford Brimley/Hume Cronyn, między którymi czuć silną chemię oraz prawdziwą przyjaźń. Widać, że wiele przeszli i nie zamierzają godzić się na nudne życie. Po drugiej stronie mamy troszkę nieśmiałego Steve’a Guttenberga (Jack) oraz opanowanego i spokojnego Briana Dennehy’ego jako przywódcę kosmitów Waltera, który jest bardzo ludzki i życzliwy. To nie wszyscy, bo wyliczyć każdego byłoby trudno.

kokon4

„Kokon” jest bardzo ciepłym, sympatycznym, a jednocześnie pogodnym filmem. Howard pozostaje twórcą życzliwym, a chociaż efekty specjalne zestarzały się mocno, to klimat pachnący nostalgią oraz kinem nowej przygody pozostaje. Refleksyjne, pełne serca kino.

7/10

Radosław Ostrowski