Jumanji: Przygoda w dżungli

Wszyscy pamiętamy pierwsze „Jumanji”, które niedawno sobie przypomniałem po latach. Więc na wieści o czymś w rodzaju kontynuacji czy bardziej współczesnej wariacji na ten temat. Bo tak należy nazwać „Jumanji: Przygoda w dżungli”, czyli nowy tytuł Jake’a Kasdana. Punkt wyjścia jest znajomy, tylko że planszówka „zmutowała” w port na konsolę. Jego pierwszą ofiarą był młody chłopak Alex w 1996 roku. Gra niejako powraca, kiedy czworo nastolatków 20 lat później odnajduje ją. Cała czwórka (nerd Spencer, mięśniak Fridge, ślicznotka Bethany, kujonka Martha) trafia na karę po szkole, gdzie mają posprzątać pracownię komputerową. Ale zamiast zrobić początek, biorą grę i… zostają wessani do środka gry. By z niej wyjść, trzeba ją ukończyć, czyli odłożyć diament na miejsce opanowane przez prof. Van Pelta.

jumanji21

Reżyser sięga po sprawdzone chwyty, jakie znamy z poprzednika, czyli rymowane zgadywanki, postać Van Pelta czy zwierzęta atakujące bohaterów. Ale jednocześnie reżyser wykorzystuje elementy gier komputerowych (ograniczona ilość żyć w formie tatuaży, retrospekcja w formie przerywnika, NPC mające ograniczone kwestie), przez co nowe „Jumanji” może się spodobać fanom gier. I ta cała mechanika daje radę, przez co film Kasdana potrafi dać wiele rozrywki. Poza drobnymi odniesieniami do części pierwszej, mamy pięknie wyglądającą przyrodę, masę humoru oraz całkiem zgrabnie zainscenizowanych scen akcji (bijatyka w bazarze, podnoszących powoli stawkę rozgrywki. Może i czasem pojawia się lekko moralizatorski ton (siła przyjaźni, kontakt z drugim człowiekiem nie musi być zły, a życie istnieje poza telefonem), a fabuła jest bardzo przewidywalna, ale wiele razy się uśmiałem (szybki kurs uwodzenia czy spotkanie bohaterów w „nowych” ciałach) i nie czułem znużenia. Ale w porównaniu z poprzednikiem, jest mniej mroczny i nie przeraża aż tak bardzo.

jumanji22

Mocnym punktem dodającym lekkości jest chemia między bohaterami oraz ich obsadzenie troszkę wbrew emploi. I tutaj najbardziej wybija się Dwayne Johnson (nieśmiały, strachliwy Spencer), który choć w ciele mięśniaka, jest dość wycofanym, przerażonym chłopakiem i ten klincz jest wygrywany świetnie. Ale prawdziwą petardą jest tutaj Jack Black, czyli Bethany uwięziona jako… podstarzały naukowiec niemal żywcem wzięty z XIX powieści. Zderzenie mentalności małolaty z intelektem naukowca tworzą wręcz bardzo mocny test przepony. Partnerujący im Karen Gilian (Martha, wybrana jako seksowna wojowniczka) oraz Kevin Hart (Frigde będący w grze zoologiem) uzupełniają ten skład. Troszkę słabiej wypada Bobby Cannavale, chociaż wynika to z faktu bycia przerysowanym bad guyem.

jumanji23

Muszę przyznać, że nowe „Jumanji” bardzo mnie zaskoczyło. Nadal dostarcza przyjemnej rozrywki, chemia między aktorami jest bardzo silna, humoru jest dużo, a dzieje się sporo. Może i mniej straszny, ale za to przyjemny film przygodowy.

6,5/10 

Radosław Ostrowski

Alicja po drugiej stronie lustra

Pamiętacie Alicję, która trafiła do Krainy Czarów i pokonała Żabrołaka? Minęło od tego wiele lat, a Alicja pozostaje bardzo niezależną kobietą, która sama sobie jest sterem, żaglem i okrętem. Jednak okoliczności zmuszają ją do trudnej decyzji, by sprzedać okręt i zachować swój dom. Wtedy udaje się jej uciec lustrem do Krainy Czarów, gdzie Szalony Kapelusznik powoli umiera. Prosi Alicję o pomoc, by znaleźć jego rodzinę. Ale do wykonania tego zadania trzeba wykraść Chronosferę od Czasu.

alicja21

Powiem szczerze, że nie czekałem na ten sequel i wydawał się tylko stratą czasu, skokiem na czasu oraz odcinaniem kuponów. Jednak reżyser James Bobin dokonuje cudu, bo zrobił kontynuację lepszą od oryginału. Zanim zaczniecie ględzić, że wygaduje bzdury i twórcy idą szlakiem Tima Burtona (czyli tworzenia wariacji na temat niż adaptacji jako takiej), muszę przyznać, że ta fabuła zwyczajnie wciąga. Alicja z jednej strony próbuje dokonać kolejnej niemożliwej rzeczy (niczym Tom Cruise w serii „M:I”), ale zaczyna się także uczyć, że pewnych rzeczy, choćbyśmy nie wiem jak próbowali i kombinowali nie da się zmienić. Co ma się stać, stanie się. Dlatego z Czasem (w jakiejkolwiek postaci by nie był) nie warto się kłócić, tylko pogodzić.

alicja22

Same podróże w czasie wyglądają niczym wyprawa przez morze wspomnień, a poszukiwania pomagają bliżej poznać nie tylko historię Kapelusznika, ale także Białej Królowej (Mirada) i jej siostry Czerwonej Królowej (Leżbieta), która doprowadziła do poróżnienia oraz zemsty. To jest jedno z największych zaskoczeń. Także sam wygląd Krainy Czarów nadal imponuje baśniowością oraz rozmachem. Choć nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ten świat został wygenerowany komputerowo niż jest rezultatem scenografów (przynajmniej na początku), to jednak wsiąkłem w ten świat bardziej niż w poprzedniej części. Pięknie wygląda zwłaszcza mroczna, mechaniczna siedziba Pana Czasu.

alicja23

Wracają dawni znajomi, choć niemal wszyscy (poza Czerwoną Królową i Szalonym Kapelusznikiem) są zepchnięci do niemal epizodów, co troszkę mnie boli. Oni czynili poprzednią część odrobinkę przyjemną. Johnny Depp nie drażni aż tak mocno, mimo kilogramów charakteryzacji oraz bardzo piskliwego głosu. Fason dzielnie trzyma Mia Wasikowska, nadal czyniąc Alicję bardzo charakterną dziewuchą. Ale film kradnie Sacha Baron Cohen, czyli Czas – wnosi nie tylko sporo humoru (zarówno słownego, jak i slapstickowego), a także pokazuje jak wielką ma na sobie odpowiedzialność. To jedna z bardziej nieoczywistych rzeczy w tym filmie, tak jak Helena Bohnam Carter.

Drugie spotkanie z Alicją bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Historia bardziej wciąga, jest bardziej dopracowane i zachwyca nie tylko stroną wizualną. Ale potrafi przypomnieć dość banalną kwestie, że rodzina i życie mamy tylko jedno. Nie zmarnujmy go.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Gru, Dru i Minionki

Pamiętacie tego bandziora Gru, który później został agentem walczącym z przestępczością? Teraz on z Lucy oraz adoptowanymi dziewczynkami są pełnoprawną rodziną. Ale cała okolicę terroryzuje Balthazar Bratt – aktor dziecięcy znany z roli młodocianego geniusza zbrodni, którego kariera załamała się z powodu… okresu dojrzewania. Jak dorósł naprawdę został geniuszem zbrodni, który ciągle wymyka się Gru z każdej pułapki, przez co nasz prawy bohater zostaje zwolniony razem z Lucy. I wtedy otrzymuje zaproszenie od… swojego brata, o którym nic nie wiedział.

gru_i_dru1

Trzecie spotkanie z Gru i Minionkami (dystrybutor robi wszystko, by utrudnić oglądanie tej serii), czyli flagowe dzieło Illumination Entertainment. Choć wydaje się najsłabsza, to wciąż potrafi dostarczyć całkiem sporo frajdy. Dla mnie największy problem jest w nadmiarze wątków, bo mamy Gru skłóconego z Minionkami (żółciutkie istoty chcą czynić Zło, a Gru nie), Lucy próbującą wejść w rolę matki, najmłodszą córkę wierzącą w jednorożce czy braciszek próbujący swoich sił w zbrodniczym procederze. I jednocześnie próba powrotu do agencji i kradzież skradzionego brylantu. Dzieje się wiele, akcja miejscami wręcz pędzi na złamanie karku (finał), ale cały czas miałem poczucie przesytu, a pewne wątki zostają zaskakująco szybko rozwiązane. Także sam antagonista miał zadatki na wyrazistą postać, a tak to klasyczny villain żądny zemsty jakich było wielu.

gru_i_dru2

A same Minionki? Nie ma ich aż tak często, ale jak już wchodzą, to jest naprawdę zabawnie. I nie ważne czy porównują dokonania Gru, występują w talent show (petarda) czy wieją z więzienia. Za każdym razem rozładowują napięcie, tak samo jak fajnie wykorzystane kawałki Pharella Williamsa oraz hity z lat 80. Animacja wygląda bardzo dobrze, jest tak barwnie jak się da, a postacie wyglądają miejscami wręcz olśniewająco. Zachwyt gwarantowany, a wszystko pozostaje czytelne i wyraziste, bez poczucia chaosu i bałaganu, zaś kilka scen (pierwszy skok do rytmu „Bad” Michaela Jacksona) wprawiają w osłupienie.

gru_i_dru3

Co do dubbingu, to wyszedł dość dobrze. Marek Robaczewski nadal pasuje do Gru, tak jak Izabella Bukowska jako Lucy, chociaż te postacie przechodzą bardzo przekonującą ewolucję. A jak sobie radzą nowe postacie? Przyznaję, że początkowo nie byłem przekonany do falsetowego Dru w wykonaniu Mikołaja Cieślaka. Ale po pewnym czasie przyzwyczaiłem się do niego i odkryłem, ze nawet on pasuje do troszkę ciamajdowatego braciszka, marzącego duże ambicje oraz wypasiony sprzęt. Za to perłą jest Robert Górski w roli Bratta – narcystycznego, zakompleksionego bandziora, niepozbawionego luzu oraz dystansu.

„Gru, Dru i Minionki” (zamiast „Jak ukraść księżyc 3”) może już nie mają takiej świeżości i nie są w stanie czymś dobrym zaskoczyć, niemniej to nadal kawał przyjemnej rozrywki dla rodziny. Lekkie, ale jednocześnie nie będące tylko efekciarską rozwałką.

7/10

Radosław Ostrowski

Batman v Superman: Świt sprawiedliwości

Konfrontacja między dwoma bohaterami nie z tego świata, potyczka na jaką czekano od dawna. Człowiek-Nietoperz z Gotham vs kryształowy Superman z Metropolis. Ktoś bardzo chce, żeby nasi herosi zaczęli się między napierdalać, szczuje ich przeciw sobie. A wszystko zaczęło się od starcia Supermana z Zodem, gdzie dochodzi do śmierci wielu ludzi, w tym pracowników firmy Wayne’a. A to było dwa lata (i poprzedni film temu), coraz bardziej podkręcając klimat. Jednak pierwsze przyjęcie kontynuacji „Człowieka ze stali” wywołało ogromne kontrowersje, dlatego postanowiłem troszkę odczekać, by na chłodno podejść do tematu.

batman_v_superman2

Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas oglądania to chaos, wynikający z masy wątków, przez co ciągle przeskakujemy z miejsca na miejsce: od Gotham, Metropolis po afrykańską pustynię, gdzie dochodzi do masakry. Dodatkowo jeszcze mamy różne oniryczne majaki, które są powrzucane byle gdzie i choć niektóre wyglądają rewelacyjnie (Batman schwytany przez wojsko Supermana w przestrzeni a’la Mad Max), to stanowią pewien niepotrzebny naddatek. Bardzo powoli próbowałem odkryć główny plot, gdzie ciągle podgrzewana jest nienawiść do Supermana, wypominając mu wszystkie ofiary podczas prób ratowania świata. Świata, który pełen jest mroku (nie tylko z powodu, że większość ujęć jest kręconych nocą), nienawiści wobec nieznanego oraz pełnego przemocy. Ale wiele jest tutaj zagadek i niedopowiedzeń, przez co film niestety traci. Przeszłość Batmana (znowu widzimy śmierć rodziców, a rezydencja została zrównania z powierzchni ziemi) pozostaje niejasna, tak samo jak motywacja Luthora (okraszona niestety, bełkotliwymi, pełnymi symboliczno-filozoficznych frazesów zdaniami) oraz fakt, jak zdobył te wszystkie informacje mające doprowadzić do ostatecznej rozwałki i to, jak zaplanował to wszystko. To się zwyczajnie w głowie nie mieści.

batman_v_superman1

Wizualnie wygląda to naprawdę porządnie, od samego początku atakuje nas podniosła, wręcz majestatyczna muzyka, czyli jest bardziej poważnie i patetycznie. Samo w sobie nie jest jakąś poważną wadą, a Snyder próbuje zachować balans wobec lekkich, kolorowych filmów Marvela. Jednak czasami reżyser przesadza (zwłaszcza wobec tekstów Luthora), a konsekwentnie budowany klimat trafia szlag w momencie, gdy pada słowo „Martha”. Do tego jeszcze ta potyczka z Doomsdayem, wyglądająca jak jedno z wielu starć filmowych, gdzie przeciwnikiem jest komputerowo wygenerowane bydle. Kompletny brak zaangażowania, jakiego w tego typu filmach nie lubię.

batman_v_superman3

Aktorsko jest tutaj bardzo nierówno. Henry Cavill wracający do roli Supermana, czyli herosa z egzystencjalnymi problemami i daje sobie radę, chociaż nadal jest sztywny jakby kija połknął. O wiele lepiej wypada Ben Affleck jako Batman. Aktor bardzo dobrze przedstawił zmęczonego, cynicznego herosa, który nie waha się przed zabijaniem ludzi na prawo i lewo, zaś odrobinę cynicznego humoru dodaje Jeremy Irons, czyli Alfred. Niestety, ale wpadką trzeba określić to, co zrobił Jesse Eisenberg jako Lex Luthor. Ten facet nie wygląda groźnie i zamiast strachu, budził we mnie wyłącznie śmiech. Zwłaszcza swoimi tikami nerwowymi, czyniąc postać wręcz groteskową, karykaturalną. Reszta aktorów (zwłaszcza Amy Adams, Laurence Fishbourne czy Diane Lane) są zaledwie tłem, w dodatku pozbawionym jakiegokolwiek dobrego materiału. Wyjątkami od tej reguły są Gal Gadot (Wonder Woman, tutaj wchodzi na sam finał), Holly Hunter (senator Finch) oraz Jena Malone (Jenet, koleżanka z pracy), ale to tylko drobne epizodziki.

batman_v_superman4

Mam bardzo, ale to bardzo mieszane uczucia co do tego filmu. „Batman v Superman” to zdecydowanie rozczarowanie, bo liczono głównie na nieprawdopodobne doświadczenie, które zmiecie wszystkie filmy superbohaterskie z powierzchni ziemi. Ale masa głupich błędów i niespójności scenariuszowych, gdzie zachowania bohaterów wydają się niezrozumiałe (zwłaszcza trzeci akt) niszczy tą wizję, czasami doprowadzając patos do niestrawnych dawek. Nawet wersja ostateczna (trwająca pół godziny dłużej) nie jest w stanie zakryć masy dziur.

6/10

Radosław Ostrowski

Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

Pamiętacie akcję Avengersów w Sokowii? Jak się okazało zgon wielu, zbyt wielu ludzi nie przeszedł obojętnie wobec całego świata, który nie czuje się bardziej bezpieczny. Dlatego ONZ chce sprowadzić nadzór nad superherosami w ramach specjalnej komisji. Ale zarówno Stark, jak i Rogers mają kompletnie inne zdanie na ten temat. A żeby jeszcze było mało wewnętrznych konfliktów, dochodzi do zamachu na siedzibę ONZ, zaś sprawcą jest… Bucky, czyli Zimowy Żołnierz.

kapitan_ameryka31

Trzecia część przygód Kapitana Ameryki bardziej łączy się z MCU, a jednocześnie pokazuje reperkusje wydarzeń z całego uniwersum. Bracia Russo trzymają się stylu poprzedniej części, czyli kina akcji, polanego bardzo pogmatwaną intrygą oraz próbą stworzenia wręcz dramatu. Plus dodanie dwóch nowych postaci do całego uniwersum, dodając kolejnych filmów, mające za zadanie generować miliardy dolców zysku. Długo nie byłem w stanie rozgryźć na czym ma polegać cała intryga (ekspozycja z 1991 roku), bo jest wiele początków (także domknięcie z „Zimowego Żołnierza”), ale jest to do przełknięcia. Konflikt jest wyraźnie zarysowany między bohaterami, racje wydają się sensowne, a szansy na znalezienie jakiegoś kompromisu wydają się równie prawdopodobne jak wygrana w totolotka. A gdy do gry wchodzą emocje, wszystko zaczyna się chrzanić na potęgę.

kapitan_ameryka32

Reżyserzy potrafią przez długi czas utrzymać tempo, a wszelkie pościgi, bijatyki oraz mordobicia wyglądają nadal imponująco, mimo montażowej stylistyki a’la Jason Bourne. I mimo tego, wszystko pozostaje czytelne, wiadomo kto, kogo, czym i jak, co nie zawsze jest takie proste. Dodatkowo sama choreografia robi imponujące wrażenie – nie tylko konfrontacja na lotnisku czy finał w tajnej bazie na Syberii, ale choćby sam początek w Lagos. Do tego parę razy twórcy pozwalają sobie na wiele scen gadanych, by nie tylko wyciszyć tempo, ale także podbudować cały spór. Choć dochodzi do dość dramatycznego finału, ostatnia scena daje pewną nadzieję.

kapitan_ameryka34

Ale sporym problemem był plan głównego złego, czyli skłócenie Avengersów. Z jednej strony jest sama koncepcja jest bardzo trafna, tylko że miejscami jest to bardzo na granicy prawdopodobieństwa. I albo jest takim świetnym manipulatorem, albo wiele wydarzeń zdaje się być pobożnym życzeniem scenarzystów (choćby finał – skąd wiedział, że Stark podąży za Kapitanem do bazy?), co dało więcej wątpliwości. Za to plusem są zarówno nowi bohaterowie (zwłaszcza bardzo nakręcony Spider-Man oraz Czarna Pantera), jak i pojawienie się starych znajomych z kradnącym na kilka chwil Ant-Manem, wnosząc masę humoru do ciężkiego dramatu.

kapitan_ameryka33

Trudno się też przyczepić do filmu na poziomie aktorskim, chociaż na pierwszy plan zdecydowanie wybija się Iron Man oraz jego moralne dylematy, bo wiele perturbacji było spowodowanych przez jego działania. I Robert Downey Jr kolejny raz sprawdza się w tej postaci. Tak samo jak Chris Evans jako Kapitan Ameryka, będący harcerzykiem z zasadami nie do złamania, ale jest on troszkę nudny i przewidywalny. Nie znaczy to, że losy tego faceta mnie nie obchodziły, zwłaszcza gdy pojawiał się Bucky z często pranym mózgiem (świetny Sebastian Stan), dodając troszkę kolorytu. Ta chemia między tym duetem, daje troszkę kopa. Za to nie do końca przekonuje mnie główny zły, czyli Zemo grany przez Daniela Bruhla. Motywacja długo pozostaje tajemnicą, a rozwiązanie jego planu troszkę zawodzi. Szkoda.

„Wojna bohaterów” próbuje utrzymać poziom poprzednich części i w wielu momentach się to sprawdza, ale zarówno główny zły oraz miejscami nierówne tempo potrafią odstraszyć. Marvel utrzymuje poziom, jednak troszkę liczyłem na więcej. Bardzo solidne rzemiosło z paroma imponującymi popisami akcji.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Pitbull. Ostatni pies

Dawno, dawno temu, czyli gdzieś w 2005 roku pojawił się „Pitbull”. Debiut niejakiego Patryka Vegi to było surowe, brudne i – co z dzisiejszego czasu wydaje się niemożliwe – bardzo realistyczne, wiarygodne pod względem psychologicznym, mimo fragmentarycznej konstrukcji fabuły. Despero, Benek, Gebels, Metyl, Nielat – te postacie, dodatkowo fantastycznie zagrane, zapadły mocno w pamięć. Ale Vega zaczął robić filmy pokazujące prawdę, całą prawdę i gówno prawdę, a reaktywacja „Pitbulla” w 2015 roku była szczytem przeciętności. Teraz za markę wziął się twórca, który na psach znał się dobrze – Władysław „Co ty, k****a, wiesz o reżyserowaniu” Pasikowski.

Cała historia zaczyna się od zabójstwa niejakiego Soczka – byłego partnera Majami („Kto to k***a jest Majami?). Dostał kulkę w łeb, a że to było za mało, to jego wóz eksplodował. Komendant zbiera ekipę, wraca Metyl z zesłania, prosto ze szkolenia FBI wskakuje Nielat (teraz Quantico) i jest hipoteza: zabójstwo zlecił Gawron – szef Pruszkowa. Tylko jak to zweryfikować? Jest plan: infiltracja przez gliniarza pod przykrywką. Wybrany zostaje Despero, który jest łudząco podobny do niejakiego Hycla, którego schwytali Ruscy.

pitbull__ostatni_pies1

I już pierwsza scena, czyli transakcja na wschodzie z wódą, podniszczony magazynem oraz rosyjską ruletką pokazuje jak wielka jest różnica jest między kinem wegańskim, a kinem dobrym. Bo dla takiego Pasikowskiego napisanie scenariusza z początkiem, środkiem i zakończeniem to rutyna, a dla Vegi był szczytem możliwości. Sama intryga jest prowadzona powoli, spójnie oraz z wręcz sk***łą konsekwencją. Reżyser pewnie buduje swój świat: pozbawiony zasad, gdzie męska przyjaźń jest szorstka oraz z typowym dla tego twórcy portretem kobiet – albo są to dziwki, morderczynie i suki, bardziej bezwzględne (albo i tak samo) od facetów. I jak żyć w takim świecie? Reżyser potrafi wciągnąć w dochodzenie, po drodze odnosząc się albo do poprzednich części (czego się nie spodziewałem), jak i do aktualnych wydarzeń (Amber Gold, zabójstwo komendanta Papały), trzymając aż do, prawie samego końca. Bo zakończenie, niestety mnie rozczarowało, sprawiając wrażenie urwanego.

pitbull__ostatni_pies2

Stylistycznie nowemu „Pitbulowi” bliżej jest do sensacyjniaków z lat 90., co wynika z przedstawienia tła. Rzadko są pokazywane nowoczesne cacka (w komisariacie), nadal mamy wojnę Pruszkowa z Wołominem, dyskoteki z pstrokatymi kolorami oraz gangsterów z ciuchami jakby z tego okresu. Czy to mi przeszkadzało? Absolutnie nie, choć dla wielu może stanowić problem. Po drodze nie brakuje rozmów, ciętych dialogów, niepozbawionych złośliwego humoru, dobrze zrobionych strzelanin (akcja na targu czy starcie z Wołominem – trzech na siedmiu, czyli uczciwa, równa walka) oraz kilku zwrotów akcji. Może i troszkę czuć pewne stępienie pazurów.

pitbull__ostatni_pies3

Za to film jest fantastycznie zagrany. Klasę potwierdza powracający do roli Despera Marcin Dorociński, który ciągle balansuje między obydwoma stronami barykady. W zasadzie on jeden mógłby grać i byłby lepszy niż cała obsada poprzednich części. Wrócił też Rafał Mohr, który kompletnie nie przypomina swojej postaci z poprzednich części. Nielat, wróć Quantico zmężniał, lepiej się nosi, no i jakby troszkę mądrzejszy się zrobił. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił kapitalny Krzysztof Stroiński, czyli Metyl. Nadal inteligentny, nadal pijący i nadal rzucający ciętymi ripostami – jakby nic się nie zmieniło. A jego wejście podczas finałowej strzelaniny („Wchodzę na dancing”), robi porażające wrażenie. Stara gwardia ciągle w formie.

pitbull_ostatni_pies4

A jak sobie radzą nowe postacie? Rzuca się w oczy Dorota Rabczewska, czyli Mira. Niby zwykła, ale charakterna dziewucha, która – z powodu pewnych okoliczności – musi przejąć inicjatywę, stając się rozgrywającą. Niespodziankę też zrobił Cezary Pazura jako gangster Gawron, pokazując troszkę zapomniany talent dramatyczny. Mocny jest Adam Woronowicz (Junior), sprawiający wrażenie tylko pomocnika, ale jest bardziej cwany, wręcz śliski. Także drobniejsze role Jacka Króla („Kowal”), Zbigniewa Zamachowskiego (bezdomny „Gawełek”) czy pojawiającej się na chwilę Kasi Nosowskiej zostaje w pamięci na długo.

Pasikowski może i troszkę złagodniał (jest troszkę sucharów, mniej bluzgów niż zwykle), troszkę czerpie z klisz klasycznego kryminału, ale „Ostatni pies” tylko na tym zyskał. To mocne, klimatyczne kino sensacyjno-policyjne, wieńczące ten cykl i wracające troszkę do korzeni. Na takiego „Pitbulla” czekałem.

7/10

Radosław Ostrowski

Inferno

Profesor Robert Langdon budzi się gdzieś w szpitalu z ostrym bólem głowy, osłabiony oraz nic nie pamiętając. A jeden rzut okiem zza okna wystarczy, by zauważyć, że zamiast Bostonu jest we Florencji. Jednocześnie ktoś próbuje zabić profesora, a jedynym tropem jest tajemniczy cylinder. W sprawę zamieszany jest pewien szalony miliarder Zobrist, tajemnicza firma oraz WHO. A jedynym sojusznikiem staje się lekarka, opiekująca się profesorem.

inferno1

Tak jak w poprzednich częściach, tak i w „Inferno” dostajemy mieszaninę łamigłówek, symboli oraz wskazówek mających nas doprowadzi do wirusa, mającego na celu wymordować połowę ludzkości. Bo ludzkość jest dla siebie największym wrogiem i ta idea miała w sobie spory potencjał. Ale Ron Howard bardziej skupia się na pędzącej akcji, tajemnicy oraz wątku sensacyjnym. I na początku ta aura tajemnicy działa na plus: chaotyczny, dynamiczny montaż, ostra gra świateł, sceny „wizji” naszego bohatera (efekciarskich, pełna detali), próbującego rozgryźć co się stało. Poczucie dezorientacji, chaos i zaczynamy poznawać kolejnych graczy w tej rozgrywce, a motywacje kilku postaci pozostają niejasne. Przenosimy się z miejsca na miejsce (niczym u Jamesa Bonda), zagadki są rozwiązywane dość szybko (Langdon to niemal chodząca encyklopedia), a cała intryga tak zapieprza, że nawet nie mamy czasu na pomyślunek oraz zastanowienie się, kto, co, jak (prawie jak w „Aniołach i demonach”).

inferno2

Tylko, że im dalej w las, tym mniej logika szwankuje, a całość nie angażuje tak bardzo jak w poprzedniej części. Retrospekcje sprawiają wrażenie troszkę zbędnego balastu (parę razy łopatologicznego), zaś zakończenie jest typowym tworem made in Hollywood, gdzie napięcie ma kumulować oraz trzymać za gardło. Jednak to nie zadziałało tak bardzo, jak powinno. Wydawało mi się takie mechaniczne, włącznie z woltą dotyczącą „partnerki” (tylko niezła Felicity Jones), a wyjaśnienie całej intrygi przez inne osoby – co odkrywamy dość szybko – denerwowało mnie.

inferno3

Podobnie jak wkurza niewykorzystanie potencjału obsady. Tom Hanks tym razem porządnie sobie radzi w roli Langdona, który znów musi uratować świat, ale robi to z wdziękiem. Jednak drugi plan (zwłaszcza Ben Foster i Omar Sy) są kompletnie zmarnowani, robiąc za dodatek i nie mając zbyt wiele rzeczy do roboty. Troszkę szkoda, bo można było z tego wycisnąć więcej.

inferno4

„Inferno” wobec filmowej serii o Robercie Langdonie jest gdzieś pośrodku. Nie jest aż tak dynamiczna i ekscytująca jak „Anioły i demony”, ani tak kretyńska jak „Kod da Vinci”. Nie dostarcza też tyle frajdy jak część druga. Pytanie, czy jest sens dalej ciągnąć tą serię.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Thor: Ragnarok

Pamiętacie Thora? To taki koleś, który rzuca swoim młotem, robi rozpierduchę i zawsze pakuje się w jakieś tarapaty. Najczęściej przez swojego braciszka, Lokiego, który czuje się niedoceniony albo chce mieć władzę nad Asgardem. Ale tym razem Thor ma dużo, dużo większy problem, bo przychodzi siostrzyczka, o której istnieniu braciszkowie nie wiedzieli. Hela to bogini śmierci, która robi rozpierduchę, niszczy młot Thora, a sam bóg piorunów wypada z gry.

thor31

Poprzednie części Thora były troszkę bardziej poważne, mroczne i ciężkie, a jedynka wręcz szekspirowski. Ale tym razem postanowiono zatrudnić nowozelandzkiego wariata, czyli Taikę Waititi. Niezależny filmowiec i Marvel? To brzmi jak szaleństwo, ale efekt jest bardzo interesujący. „Ragnarok” jest komedią, która mogłaby śmiało postawić na półce obok… „Strażników Galaktyki”. Jest znacznie więcej humoru niż można by się było spodziewać. Czuć to już na samym początku, gdy nasz heros zostaje uwięziony, a potem dzieje się cyrk. Loki podszywający się za Odyna, Heimdall zostaje wygnany, Hela jest prawdziwą twardzielką, a rozgardiasz panuje ogromny. Do tego Thor jeszcze trafia na arenę gladiatorów i niczym Spartakus musi powalczyć o swoją wolność. I tak jak poprzednie część, to dalej historia dojrzewania tego łobuza w odpowiedzialnego przywódcę, mierzącego się z kłamstwami oraz rodzinnymi tajemnicami.

thor32

A w tle tego wszystkiego ma dojść do Ragnarok, czyli mitycznego końca świata oraz totalnego wysadzenia Asgardu w pizdu. Wizualnie jest na bogato, wali kolorami po oczach, a kilka scen (retrospekcja, gdzie wojska Walhalii walczyły z Helą) jest wręcz malarskich. Wszystkie poważniejsze wątki są rozładowywane poczuciem humoru (postać lekko tępego Skurge’a, który zmienia stanowisko jak chorągiewki czy wszystko z dr Strange’m), włącznie z całym wątkiem wokół Arcymistrza i pojedynków na arenie. Tutaj dochodzi do decydujących wydarzeń, jest nawet wiele rzeczy z buddy movie, trochę mroku (ale nie za dużo), polane kiczem z muzyką a’la lata 80. na czele. A finał jest wręcz spektakularny, czyli typowy dla Marvela (sceny po napisach sugerują, że Thor zmierzy się z Thanosem).

thor33

Wreszcie znalazł się w tej postaci Chris Hemsworth, dodając bardzo dużo luzu oraz dystansu wobec tej postaci. Nie brzmi tak podniośle i jest bardziej ludzki niż boski (narcyz, złośliwiec, dbający o reputację), co jest dla mnie największym plusem. Charakteru za to nie stracił Loki (życiówka Toma Hiddlestone’a), który nadal jest takim cwaniakiem, działającym na dwa fronty. I wreszcie jest charakterny łotr, znaczy się łotrzyca w postaci Heli (cudowna Cate Blanchett), planująca się odegrać za dawne winy. Ale film za to kradnie fantastyczny Jeff Goldblum jako troszkę elokwentny, cwany, podstępny i złośliwy Arcymistrz oraz sam reżyser jako kamienny wojownik Korg.

thor34

Chociaż początek jest dość powolny i spokojny, „Ragnarok” nabiera rozpędu doprowadzając do ekstremum. Człowiek-Młot nabiera nowych mocy i jest jeszcze bardziej niebezpieczny niż się można spodziewać. Nie wiem, co tym razem wymyślą twórcy MCU z Thorem, ale czekam na to.

8/10

Radosław Ostrowski

Strażnicy Galaktyki vol. 2

Pamiętacie taką bandę niby herosów zwaną „Strażnikami Galaktyki”? Wydawałoby się, że po wydarzeniach z pierwszej części, będą mieli choć troszkę wolnego. Ale już na początku muszą ochronić bardzo potężne bateryjki od obrażalskich i strasznie napuszonych Złotoczubków. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie wredny Rocket, który musiał – po prostu MUSIAŁ – podwędzić te baterie. Uciekając przed nimi trafiają na niejakiego Ego, co okazuje się być… ojcem Petera Quilla. Napatoczy się jeszcze Nebula, stary ziom Yondu i… znowu trzeba ratować Galaktykę.

straznicy_galaktyki_21

James Gunn znowu wsiada za stery tej wariackiej przygodowej komedii w duchu Kina Nowej Przygody. Nadal w tle leci muza z lat 70. i 80., jest rozmach space opery a’la „Gwiezdne wojny”, przenoszenie się z miejsca na miejsce, wybuchy, strzelaniny. Może i fabuła jest dość pretekstowa, gdzie powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki, przez co na początku można poczuć się zdezorientowanym. Akcja zasuwa z szybkością pędzącej rakiety, eksplozje są jeszcze bardziej widowiskowe, rozpierducha jest epicka, a strona wizualna maksymalnie kiczowata, nasycona kolorami. Innymi słowy, jest na bogato.

straznicy_galaktyki_22

Jednocześnie Gunn poza śmieszkowaniem i rzucaniem popkulturowych aluzji, kawałów oraz wizją świata tak nieprawdopodobną, ze głowa mała bardziej skupia się na interakcji między bohaterami. Próby naprawy rodzinnych więzi (Star-Lord i Ego, Gamora i Nebula) oraz tych przyjacielskich (Strażnicy) zmuszają do pewnych refleksji, konfrontacji z samym sobą (relacja między Rocketem a Yondu) oraz bardziej rozbudowane tło bohaterów czyni ten film znacznie bardziej interesującym od poprzednika. Zaczyna zależeć nam na tych bohaterach, którzy zaczynają przepracowywać pewne traumy: poczucie odrzucenia, strata najbliższych, rywalizacja między rodzeństwem.

straznicy_galaktyki_23

Druga część nie jest tak mocno powiązana z resztą MCU, co dla mnie jest bardzo dużym plusem, ale dopiero w połowie zaczyna się krystalizować cała historia. Oczywiście, finał to troszkę potyczka dwóch nieśmiertelnych (do pewnego momentu) facetów, następuje kumulacja rozwałki w niemal spektakularnym stylu, podkręcone miejscami absurdalnym humorem, ale to jest zrobione z takim sercem, że trudno przejść obojętnie (mimo powtarzania niektórych gagów). A ostatnia scena (przed napisami, bo po napisach jest ich kilka) jest wręcz wzruszająca.

straznicy_galaktyki_24

Aktorzy lepiej czują swoje postacie i troszkę poważniej je rysują. Nawet ten cwaniak Star Lord (Chris Pratt), którego początkowo mógłbym uznać za nieślubnego syna Hana Solo, próbuje rozgryźć to, kim jest, skąd się wziął i jest to wygrywane bez fałszu. Podobnie jak próba stworzenia związku z Gamorą (świetna Zoe Saldana – jedyna myśląca w tej ekipie). Świetny jest też Kurt Russell jako Ego – ojciec-planeta (wiem, jak to dziwnie brzmi) bardzo zgrabnie balansuje między powagą, luzem i grozą. Podobnie furiacko-bezczelny Rocket (głos Bradley Coopera fantastycznie pasuje), skrywający w sobie nieufność, niedowartościowanie oraz odtrącanie innych. Dla mnie jednak film bezczelnie kradnie Drax (życiowa rola Dave’a Bautisty), mieszającego prostolinijność z sucharowymi żartami (ten jego śmiech) i pewnego rodzaju skromnością oraz Yondu (świetny Michael Rooker), czyli największy kozak w tej wersji Galaktyki, też posiadający głębszą historię i nową płetwę na punka. Jest jeszcze wiele ciekawszych ról oraz barwnych epizodów, ale te odkryjcie sami podczas seansu.

Pierwsza część to była dla mnie bezpretensjonalna rozrywka na granicy pastiszu space oper. Dwójka jest nadal świetną zabawą, z bardziej wyrazistymi oraz rozbudowanymi portretami psychologicznymi. Relacje są bardzo przekonujące, mimo sporej dawki humoru i luzu. Czekam na kolejne przygody tych bohaterów mimo woli.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

John Wick 2

Kiedy w 2014 roku pojawił się cyngiel o nazwisku John Wick, nikt nie wiedział do czego zdolna jest ta postać. Po wyrżnięciu Ruskich oraz odzyskaniu swojego auta, Wick już może spokojnie przejść na emeryturę. To jednak byłby błąd, bo przychodzi po niego pewien dawny znajomy – Santino D’Antonio. Bo dawno temu Wick poprosił go o przysługę i na mocy Signum (przysięga krwi) musi spłacić swój dług, inaczej zginie. Więc nasz kiler z nowym pieskiem wyrusza do Rzymu, by zabić jego siostrę – szefową Kamorry.

john_wick_21

Pierwsza część „Johna Wicka” była jedną z większych niespodzianek roku 2014. Stylowe kino akcji z komiksową fabułą oraz ciekawą wizją półświatka mafijnego była na tyle interesująca, że chciano bliżej poznać to uniwersum. I druga część z tego zadania wywiązuje się świetnie – wracamy do sprawdzonego hotelu, gdzie nie można załatwiać interesów. Mamy tu jeszcze przysięgę krwi, sposób przekazywania zleceń, tajemniczy Wielki Stół oraz poboczni gangsterzy, działający na poboczu wielkich ryb, a nawet krawców czy sprzedawców broni o elegancji dżentelmena. Te wszystkie smaczki nie tylko wnoszą odrobinę humoru, ale wzbogacają ten intrygujący świat. Świat, do którego policja czy zwykli szaraczkowie jak ja czy wy, nie mają kompletnie wstępu. Motywacja bohatera wplątanego (wbrew sobie) w mafijne porachunki jest jasna, bohaterowie nadal są wyraziści, a sceny akcji zrobione są po prostu fantastycznie.

john_wick_22

Ostro, krwawo, brutalnie, podkręcone podnoszącą adrenalinę muzyką. I to zarówno na początku (odzyskanie auta) aż po strzelaninę w katakumbach aż do efekciarskiego finału w muzeum niemal żywcem wziętego z „Wejścia smoka”. Kamera tutaj nie ma żadnego ADHD, każdy strzał i cios jest bardzo dobrze widoczny, a robota kaskaderska budzi szacunek.

john_wick_23

Zdarzają się pewne momenty spowolnienia, pozwalające złapać oddech czy wybrzmieć bardziej dramatycznym momentów (potyczka Wicka z ochroniarzem, zakończona… w hotelu, przy barze), a rozbudowana świata zbrodni jeszcze bardziej intryguje. Wszystko to wygląda jak fragment większej całości, która może by i pasowała bardziej do serialu telewizyjnego, ale twórcy konsekwentnie budują tą wizję. A otwarte zakończenie sugeruje ciąg dalszy.

john_wick_24

Keanu Reeves idealnie pasuje do roli małomównego, opanowanego twardziela, który może zabić przeciwnika wszystkim, co ma: pistolet, karabin, strzelba, nóż, pięści czy… ołówek. Mimo, ze o nim samym niewiele wiemy, to czyny mówią o nim wszystko. Tak samo fason zachowuje Ian McShane jako kierownik hotelu w Nowym Jorku, Winston oraz pojawiający się w epizodzie John Leguizamo (mechanik Aurelio). Ale największą niespodziankę zrobił Riccardo Scamarcio w roli bezwzględnego, upartego sukinsyna Santino oraz pojawiający się Laurence Fishbourne (król Bowery), wnosząc odrobinę humoru.

Drugi „John Wick” mimo pewnych klisz (prawie nieśmiertelny heros z kodem na idealny strzał w łeb), to nadal zachowuje bardzo mroczny klimat, jest świetnie wykonanym, stylowym akcyjniakiem, rozbudowującym swoje uniwersum, z miejscami obłędnie zrobionymi scenami strzelanin oraz bijatyk. Chcę się takich filmów jak najwięcej.

8/10

Radosław Ostrowski