Łowca głów

Powroty reżyserów-weteranów zazwyczaj nie są zbyt udane. Długa przerwa między tytułami też nie pomaga, więc pytanie o dalszy sens tworzenia coraz bardziej się nasilają. Czy niektórzy goście liczą, że odzyskają blask z czasów świetności, bo nazwisko jest jeszcze rozpoznawalne. Czy może to poczucie pewnego przymusu, oznaka stagnacji i dalszego tworzenia, mimo wszystko? To temat na znacznie szerszą rozmowę, a wszystko sprowokowane zostało przez najnowszy film 81-letniego Waltera Hilla.

Reżyser ten nakręcił masę kultowych filmów z lat 70. i 80. jak „Kierowca”, „Wojownicy”, „48 godzin”, „Ulice w ogniu” czy „Czerwona gorączka”. Proste, stylowe, czasem surowe męskie kino akcji z wyrazistymi postaciami, ciętymi dialogami oraz dobrą obsadą. Gdzieś tu czuć – w większym lub mniejszym stopniu – inspiracje westernami. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu, czyli „Łowcą głów” – hołdu dla klasycznych opowieści o kowbojach z lat 50., robionych za małe pieniądze. Więc chyba wiecie, czego się spodziewać.

lowca glow1

Akcja toczy się w roku 1897 w stanie Nowego Meksyku. Fabuła skupia się wokół trzech bohaterów: łowcy nagród Maxa Borlunda (Christoph Waltz), hazardziście i bandycie Joe Cribbensa (Willem Dafoe) oraz pani Price (Rachel Brosnahan). Obaj wymienieni panowie mają kosę ze sobą, a kiedy Joe wychodzi z więzienia może dojść do konfrontacji. Początkowo jednak drogi się rozchodzą (Joe rusza do Meksyku), ale nie oszukujmy się – musi dojść do przecięcia. Max dostaje za to kolejne zadanie – ma odbić żonę pewnego bogatego przedsiębiorcy z ręki żołnierza. Oboje przebywają gdzieś w Meksyku. Nagroda jest spora, teren nieznany, a rewolwerowiec dostaje jako wsparcie sierżanta Poe (Warren Burke). Początkowo wszystko wydaje się iść łatwo. Początkowo, bo samo zlecenie okazuje się mniej czarno-białe niż opowiadano.

lowca glow2

Hill miesza te wątki i pierwsze kilka minut sygnalizuje, co się może wkrótce wydarzyć. Nie brakuje całkiem ładnych krajobrazów, zaś utrzymane w tonie sepii zdjęcia budują klimat. Mimo dość spokojnego tempa oraz poczucia dość skromnego budżetu, historia potrafi wciągnąć. Dialogi są całkiem niezłe (choć miejscami wkraczają repetycje), postacie mają interesujące tło, choć prostą motywację. Chciałbym jednak trochę lepiej poznać naszą parę przeciwników (skąd się poznali, co jest źródłem wrogości itp.), ale to, co dostałem wystarczy w stopniu podstawowym. Parę wad jednak tu jest – słabe efekty specjalne (komputerowa krew czy wjazd koniem do środka), mało wyrazisty antagonista, banalne przejścia (nagle pojawiający się czarny ekran) czy zbyt statyczna praca kamery. Same strzelaniny oraz sceny akcji są tylko poprawne, głównie dzięki montażowi (najbardziej podobał mi się finał oraz pojedynek na… bicze), zaś w tle gra bardzo klimatyczna muzyka.

lowca glow3

To, co wznosi „Łowcę głów” z powyżej poziomu średniaka, to świetni aktorzy. Christoph Waltz już bywał na Dzikim Zachodzie (dzięki Tarantino), jednak tutaj tworzy postać cynicznego twardziela z moralnymi zasadami. Z czasem jednak skrywa w sobie o wiele więcej szlachetności niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Za to Willem Dafoe jest po prostu cudowny i bawi się swoją rolą. Nawet jeśli wiele scen z nim wydaje się zbędnych (jak choćby… strzelanie do karaluchów), to jednak jako antagonista ma spore pole manewru. Najlepiej prezentuje się Rachel Brosnahan jako rzekomo porwana pani Price, tworząc bardzo silną, choć nie zgrywającą twardzielkę jakby z innej epoki. I o dziwo się to nie gryzie z całą resztą.

lowca glow4

Więc jak w ogólnym rozrachunku wypada ten western? Niby jest to znajoma historia, budżet nie za wielki, a reżyserska ręka miejscami bywa sztywna. Czuć tu pasję i miłość do gatunku, mimo niedoskonałości, choć można było parę rzeczy zrobić lepiej.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dziki Bill

Lata 90. dla Waltera Hilla to był czas zagubienia, gdzie więcej razy pudłował i rozczarowywał. Jego filmy coraz bardziej przypominały produkcje telewizyjne, brakowało im energii, ciętych dialogów i tego sznytu. Nie inaczej jest w przypadku biograficznego filmu o Dzikim Billu Hickoku. Choć nakręcony za spore pieniądze (ponad 30 milionów dolców), w box office wyciągnął raptem dwie bańki. Nie koniecznie musi to oznaczać, że film musi być zły, jednak podczas seansu widać, iż coś poszło nie tak.

dziki bill1

„Dziki Bill” opowiada historię legendarnego rewolwerowca i szeryfa (Jeff Bridges) pod koniec swojego życia, kiedy przenosi się do miasteczka Deadwood. Całą jednak historię prezentuje brytyjski hazardzista, Charley Prince (John Hurt) podczas pogrzebu legendarnego kowboja. Obok niego jeszcze w miasteczku jest dawna miłość, Calamity Jane (Ellen Barkin) oraz kilka osób z dawnej przeszłości. Zarówno przyjaciele jak i wrogowie z urazami. Do tej drugiej grupy pasuje Jack McCall (David Arquette), który ogłasza wszem i wobec, że chce zabić Dzikiego Billa. Dlaczego? Bo potraktował jego matkę jak śmiecia – uwiódł, a potem zostawił. Takich zniewag nie są do przebaczenia.

dziki bill2

Początek wywołuje dezorientację i wydaje się bardzo chaotyczny. Zbitka scenek, gdzie szybko przeskakujemy z miejsca na miejsce, a Bill dokonuje kolejnych aktów mordu. Nie wiemy czemu i dlaczego, chyba miało to pełnić rolę ekspozycji lub pokazać gwałtowny charakter bohatera. Wszystko zmienia się w momencie poznania Prince’a oraz przyjazdowi do Deadwood. Niby nasz Bill ma pewne problemy (zdiagnozowana jaskra, prześladująca go przeszłość, starzenie się), ale i tak sprawia wrażenie kogoś złodupnego. Niby ma to pokazać złożoność tego charakteru, lecz scenariusz jest płytki i mocno… teatralny.

dziki bill3

Niby czuć tu spory budżet, a scenografia i kostiumy wyglądają naprawdę nieźle, ALE jest parę problemów. Po pierwsze, za dużo postaci w zbyt krótkiej (niecałe półtorej godziny) historii. Wszystko sprawia wrażenie ściśniętych, nie dając wielu postaciom czasu ekranowego. Po to by móc je lepiej poznać i zagłębić (m. in. graną przez Christinę Applegate prostytutkę w relacji z Jackiem czy Calamity Jane i jej przeszłości), co frustruje. Innym problemem są retrospekcje. To, że są czarno-białe nie jest aż takim problemem, ale że kręcono je kamerą cyfrową już tak. Bo obraz staje się szybszy w ruchu i wygląda troszkę tanio, pozbawiając całości skali. Domyślam się, że Hillowi chodziło o wywołanie poczucia obcości, lecz można było to osiągnąć inaczej.

dziki bill4

Najbardziej szkoda mi tu aktorów, bo nie za bardzo mają pole do popisu. Najlepiej z tej konfrontacji wychodzi Jeff Bridges jako Dziki Bill, który staje się coraz bardziej świadomy przemijającego czasu. Można odnieść wrażenie, że jest więźniem swojego „medialnego” wizerunku nieustraszonego rewolwerowca, którego każdy wyzywa na pojedynek lub ma z nim zatarg. Choć na drugim planie mamy masę świetnych aktorów (m. in. Ellen Barkin, John Hurt, David Arquette, James Remar, Christina Applegate, Diane Lane czy Bruce Dern), w większości robią tu za tło na jedną scenę, gdzie mają szansę się wykazać. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że na etapie post-produkcji skopano sprawę.

„Dziki Bill” stracił pazury, choć ma kilka niezłych strzelanin. Czuć jak bardzo zmarnowano potencjał na pokazanie legendy w bardziej ludzki sposób. Hill dekadę później się zrehabilitował produkując dla HBO serial „Deadwood”, ale to temat na inną opowieść.

6/10

Radosław Ostrowski

Mścicielka

Pomysł na ten film wydaje się tak niedorzeczny, że aż ciekawy. Frank Kitchen jest zabójcą działającym na zlecenie mafii Los Angeles, kierowanej przez niejakiego „Uczciwego Jacka”. Jednym z jego celów zostaje uzależniony od hazardu i narkotyków hulaka. Problem w tym, że jego siostrą jest działająca w podziemiu lekarka, przeprowadzająca nielegalne operacji. Kobieta z zemsty decyduje się… zmienić Frankowi płeć, co wywołuje kompletny szok i konsternację.

mscicielka2

Dawno, dawno temu Walter Hill był jednym z asów kina akcji, które może i wyglądało skromnie, ale było zawsze efektowne, wciągające i pełne adrenaliny. Ale ostatnie lata nie należą do zbyt udanych i nawet Sylvester Stallone nie był w stanie wykrzesać z niego energii („Kula w łeb”, chociaż dla mnie było całkiem niezłe). Jednak nowe dzieło „The Assigment” sprzed dwóch lat to porażka niemal na całym froncie. Całą historię poznajemy dwutorowo. Pierwszy plan to „przesłuchania” dr Rachel Kay przez jej kolegę po fachu, Franka Galena. Drugi plan to retrospekcje związane z postacią Franka. Ta przeplatanka mogłaby nawet wypalić, tylko że historia kompletnie nie angażuje, zwyczajnie nudzi i wygląda bardzo ubogo. By to zamaskować, reżyser czasem wykorzystuje ręcznie rysowane kadry, niby w komiksowym stylu, tylko bez dymków czy „odgłosów”. Wszystko to wygląda wręcz archaicznie, jak dowcip opowiedziany z kamienną twarzą i zastanawiasz się, czy to idiota mówi, czy jakiś nieodkryty geniusz.

mscicielka1

Realizacyjnie przypomina proste kino klasy B, czyli coś, na czym Hill zna się dobrze. Ale wszystko to jest jakieś dziwnie statyczne, wręcz toporne w stylu, pozbawionym jakiejkolwiek tożsamości. Nawet sceny akcji wyglądają bardzo przeciętnie, by nie rzecz słabo. Wszystko pozbawione jakiegoś wyrafinowana, emocji, pasji – tylko szybki strzał oraz bach. Przez co miałem wrażenie oglądania snuja, gdzie wiadomo kto zdradzi, kto jest zły, pełnym setek tysięcy klisz. Po seansie kompletnie rozmazały mi się szczegóły, a wszystko udaje się naszej bohaterce/bohaterowi zbyt gładko, za prosto i za szybko. Dlaczego miałoby mnie to w ogóle obchodzić?

mscicielka3

Aktorstwo też bardzo rozczarowuje. Tutaj nasz czarny charakter o aparycji Sigourney Weaver jest totalnie przerysowany, ale w inny sposób. Cały czas mówi spokojnym, monotonnym głosem, cytuje Szekspira i wygłasza jakieś moralne bzdury o swojej wyższości. A wszystko jakieś takie na pół gwizdka, dziwnie groteskowe oraz strasznie nijakie. Jeszcze bardziej szalonym pomysłem jest wybór Michelle Rodriguez w roli głównej. Sama aktorka robi co może, ale jej charakteryzacja jest nieprzekonująca, mimo zmiany narządów. Od razu widać, że to kobieta udająca faceta i doklejenie brody z wąsami tego nie zmienią. Jedyna w miarę wyrazista postać to Anthony LaPaglia w roli „Uczciwego Jacka”, troszkę przypominając z wyglądu Harveya Keitela, ale to troszkę za mało.

„Mścicielka” jest ostatecznym potwierdzeniem przekonania, że Walter Hill swoje najlepsze lata ma już za sobą i powinien kamerę odstawić na zawsze. Kompletnie archaiczny, wymęczony i marnujący talent wszystkich pracujących wokół. Panie Hill, kończ pan tą karierę.

3/10 

Radosław Ostrowski

Wstęp wzbroniony

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że moglibyście zdobyć złoto. Widzicie to mocno? Taki przypadek trafił na drodze dwóch strażaków z Arkansas – Vince’a i Dona, którzy otrzymali zarysowana mapę. Prowadzi ona do miejsca, gdzie mężczyzna (umierający) schował skarb zrabowany z kościoła. Więc wyruszają do opuszczonej fabryki w St. Louis. Akurat mieli pecha, gdyż właśnie w tym terenie dochodzi do gangsterskich porachunków i nie mogą sobie pozwolić na świadków. Panowie porywają syna szefa, przez co sytuacja staje się patowa.

wstp_wzbroniony1

Kolejne dzieło lat 90., zrealizowane przez specjalizującego się we współczesnych westernach Waltera Hilla. Każdy jego film ma w sobie coś z kowbojskich opowieści, nawet jeśli dzieją się tu i teraz.Tutaj mamy do czynienia z prostą intrygą, kręcącą się wokół chciwości oraz zabijania. Wydawałoby się, że z takim szczątkowym opisem, nie da się wyczarować zbyt wiele. Reżyser stawia na klaustrofobiczny klimat, gdyż większość scen rozgrywa się w opuszczonej fabryce (niemal w jednym pokoju), podniszczonej, rozdrapanej. Był tam tylko czarnoskóry żebrak, bez domu. Wszelkie próby wyrwania się z tego klincza, kończą się porażkami, a lojalność zarówno między naszymi strażakami, a członkami gangu King Jamesa zaczyna się wykruszać. Podchody, podstępy, zamachy – to wszystko ma swoją temperaturę i jest napięcie, co zawsze było mocna ręką Hilla. I pytanie: kto wygra i kto ujdzie z życiem.

wstp_wzbroniony2

Nawet sceny, gdy jeden z członków gangu filmuje swoich kumpli za pomocą kamery video, co pomaga w budowie klimatu. Widać, że nie wydano wiele pieniędzy (niecałe 15 mln dolców), ale to się nieźle sprawdza. Owszem, można było pewne sceny lepiej rozegrać (finałowa eksplozja z pomocą benzyny i C4), do tego zgrabne dialogi oraz gitarowa muzyka Ry Coodera, który zawsze dobrze tworzył dla reżysera. Co zaskakujące, scenariusz tej niezłej opowieści to robota Roberta Zemeckisa oraz Boba Gale’a. Wszystko kończy się krwawo i brutalnie (co jest dość oczywiste), ale i tak ogląda się to z duża frajdą.

wstp_wzbroniony3

Należy też pochwalić solidną obsadę. Najbardziej błyszczy William Sadler, czyli Don. Facet jest nieufny, a złoto staje się dla niego obsesją oraz szansa na wyrwanie się z finansowych tarapatów. Ma błysk szaleństwa w oku. Partneruje mu bardziej wycofany i unikający konfrontacji Vince, z aparycją Billa Paxtona, którego trudno nie polubić. Wydaje się kierować zdrowym rozsądkiem oraz sumieniem, ale jest może tylko tchórzem? Przeciwko nim stają dwaj twardzi zawodnicy – Ice-T oraz Ice Cube, tez zbudowani na kontraście charakterów. Pierwszy – opanowany, spokojny, zdrowo myślący, drugi to pyszałkowaty nerwus ze świerzbiącym palcem na spuście.

wstp_wzbroniony4

I jak to bywa w przypadku Waltera Hilla, „Wstęp wzbroniony” to bardzo przyzwoite kino sensacyjne, ze swoim klimatem oraz prostym stylem. Może komuś przeszkadzać dość skromny budżet oraz pewna przewidywalność wydarzeń, ale godnie znosi ten tytuł próbę czasu.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Walter Hill – 10.01

hill_walter

Reżyser, scenarzysta i producent filmowy, specjalizujący się w szeroko pojętym kinie akcji. Urodził się 10 stycznia 1942 roku w Long Beach jako najmłodszy syn nitowacza stoczniowego. Nie chodził jako dziecko do szkoły ze względu na astmę, dlatego czas spędzał czytając komiksy i słuchając słuchowiska radiowe. Choroba ustała w wieku 15 lat i wtedy zaczął naukę, pracując jednocześnie przy odwiertach ropy w Signal Hill. Jako nastolatek chciał być rysownikiem komiksów i dlatego chciał studiować sztukę na uniwersytecie w Mexico City, jednak nie było go na to stać. Zamiast tego ukończył historię na uniwersytecie w Michigan. Po ukończeniu nauki w 1964 roku zaczął pracę w Los Angeles dla firmy przygotowującej materiały dla Encyklopedii Britannica.

Od tej pory Hill chce zostać reżyserem i zaczyna pisać scenariusze. Zaczyna swoją przygodę z kinem w Universalu jako goniec. Wreszcie uczestniczy w kursie organizowanym przez Amerykańską Gildię Reżyserów, dzięki czemu obserwuje realizację seriali telewizyjnych („Bonanza”, „Wild Wild West”, „Gunsmoke”). W 1967 zostaje drugim asystentem reżysera przy „Aferze Thomasa Crowna” Normana Jewisona, następnie rozwija warsztat asystując m.in. przy „Bullicie” oraz „Bierz forsę i w nogi”. Wreszcie jego scenariusze zaczynają przykuwać uwagę środowiska, chociaż z realizacją różnie bywa, aż dostaje szansę od Petera Bogdanovicha przy „Ucieczce gangstera” ze Steve’m McQueenem. Ostatecznie Bogdanovich został zwolniony przez gwiazdora i zastąpiony przez Sama Peckinpaha, ale film okazał się wielkim kasowym hitem. Poznaje też producenta Lawrence’a Gordona, którego przekonuje do realizacji swojego własnego scenariusza jako reżyser.

Specjalnością Hilla stało się kino sensacyjne, mocno inspirowane westernowymi schematami, pełne przemocy, czarnego humoru, prostego podziału na dobro i zło, z niezbyt skomplikowaną intrygą oraz interesująco sfotografowaną (chociaż głównie surową) miejską przestrzenią, pełną zaułków i brudu. Jeden z tych filmowców, którzy robili furorę w czasach VHS i na razie nie zamierza odpuszczać.

Najczęściej współpracował z: producentami Lawrencem Gordonem, Joelem Silverem, Mae Woods, montażystą Freemanem A. Daviesem, kompozytorami Ry Cooderem i Jamesem Hornerem, operatorem Lloydem Ahernem II, kostiumologiem Danem Moorem, scenarzystą Larrym Grossem i Davidem Gilerem oraz aktorami charakterystycznymi jak Allen Graf, James Remar, Brion James, Powers Boothe, Keith Carradine, Sonny Landham, Bruce Dern, Nick Nolte.

Do tej pory otrzymał nominację do Złotej Palmy, nominację do Saturna, nagrodę Emmy (i dwie nominacje) oraz nominację do Złotej Maliny.

Oto ranking obejrzanych przeze mnie filmów Waltera Hilla. Trzy, dwa, jeden, jazda!

Miejsce 14. – Mścicielka (2016) – 3/10

Michelle Rodriguez w tym filmie gra Franka Kitchena – płatnego mordercę. Mężczyzna zabija brata pewnej lekarki, która z zemsty decyduje się na… zmianę płci naszego bohatera. Sama intryga jest po prostu idiotyczna, pozbawiona sensu i pełna pretensjonalnego bełkotu w wykonaniu  Sigourney Weaver, zaś sceny akcji po prostu wyglądają bardzo archaicznie. Szkoda czasu, a Hill chyba powinien przejść na emeryturę. Recenzja tutaj.

Miejsce 13. – Kula w łeb (2012) – 5/10

Na chwilę obecną ostatnie dokonanie Hilla, które miało prosty pomysł, ale nie zagrało. Płatny zabójca i gliniarz łączą siły, by zabić morderców swoich kumpli. Pierwszego gra Sylvester Stallone, drugiego niejaki Sung Kwon. Efekt jest jednak średni. Intryga wolno się rozkręca, jest strasznie przewidywalna, a ze scen akcji pamięta się najbardziej finałową konfrontację między Stallonem i Jasonem Momoa.

Miejsce 12. – Johnny Przystojniak (1989) – 6/10

Tytułowy bohater to jeden z najlepszych speców od planowania skoków, tylko ma strasznie szpetną twarz. Podczas ostatniego skoku zostaje zdradzony, a jego mentor zamordowany. W więzieniu zostaje poddany nietypowej resocjalizacji – zabieg chirurgiczny pozwala zmienić twarz, dostaje nowe nazwisko i zwolnienie warunkowe. Wydaje się, że wszystko wraca do normy, ale przeszłość i zemsta nie pozwala zapomnieć o sobie. Utrzymany w noirowej estetyce kryminał jest solidnie zrealizowany, ma niezłe tempo oraz dynamicznie zainscenizowane sceny akcji, ale wszystko psuje zakończenie. Nie zawodzi za to świetny Mickey Rourke w roli tytułowej wspierany m.in. przez Forresta Whitakera, Morgana Freemana czy Lance’a Henricksena.

Miejsce 11. – Ostatni sprawiedliwy (1996) – 6/10

Trzecie spotkanie z „Krwawym żniwem” Dashiella Hammetta, które najpierw przeniósł Akira Kurosawa („Straż przyboczna”) i Sergio Leone („Za garść dolarów”). Teraz zmierzył się z tym Hill i chociaż najwierniej zaadaptował tekst, to wypadł najsłabiej w tej konfrontacji. Sprawa jest prosta: jedno miasteczko, dwa zwalczające się gangi oraz tajemniczy nieznajomy, zatrudniający się dla obydwu stron. Gra go Bruce Willis i radzi sobie naprawdę przyzwoicie, czuć tu westernowy klimat, ale jak się oglądało jeden z w/w. nie robi takiego wrażenia.

Miejsce 10. – Miliony Brewstera (1985) – 6/10

Pozornie połączenie Hilla z komedią wydaje się abstrakcyjne. Wyszło sympatycznie, chociaż bajkowo. Monty Brewster jest zwykłym baseballistą, który otrzymuje ogromny spadek – 300 mln dolarów. Jest jednak jeden haczyk, mężczyzna musi w 30 dni wydać 10% tej sumy, ale nie może nikomu o tym powiedzieć. Reżyser próbuje szalonych pomysłów (kupno drużyny, stadionu, nawet kampania wyborcza na burmistrza), a Richard Pryor odnajduje się w tym jak ryba w wodzie.

Miejsce 9. – Wstęp wzbroniony (1992) – 6,5/10

Prosta ballada o chciwości. Dwóch strażaków wyrusza do opuszczonej fabryki w St. Louis, gdzie ma się znajdować skarb. Problem w tym, że także tam dochodzi do gangsterskich porachunków. Reżyserowi udaje się zbudować klimat osaczenia, a wewnętrzne spory między bohaterami (zarówno strażakami, jak i gangsterami) tylko podsycają temperaturę. Zagrane nieźle, może troszkę przewidywalne, ale seans jest w stanie dać wiele satysfakcji. Recenzja tutaj.

Miejsce 8. – Wojownicy (1979) – 7/10

W Stanach to kultowe dzieło uznane za opus magnum. U nas to praktycznie zapomniany film akcji, który ma dobre tempo, klimat nocnego miasta oraz poczucia zagrożenia. Tytułowi Wojownicy to gang  Coney Island, który przybywa na zjazd do Nowego Jorku. W jego trakcie zostaje zamordowany przywódca Cyrus, nawołujący do zjednoczenia, a podejrzenie pada na Wojowników, którzy muszą uciekać. Wszystko w stylistyce disco z lekko kiczowatą muzyką, komiksową konwencją oraz dobrze zrobionymi bijatykami. W wersji reżyserskiej pojawiają się komiksowe wstawki, które pasują do klimatu opowieści. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. – Czerwona gorączka (1988) – 7/10

Rosyjski milicjant na amerykańskiej ziemi. Ivan Danko tropi zbiegłego handlarza narkotyków, który uciekł z kraju i zabił jego kumpla. Pomagać ma chicagowski glina, Art Ridzik. Pomysł na amerykańsko-radziecki duet w tamtych czasach wydawał się świetnym polem dla żartów i przechwałek, które dodają lekkości dla tego mrocznego, niepozbawionego przemocy klasyka ery video. Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w roli antagonistów zmuszonych do współpracy Arnolda Schwarzeneggera i Jamesa Belushiego.  Do tego mamy niezapomnianą obławę w Moskwie, pościg autobusowy, a Ed O’Ross jako czarny charakter pasuje wybornie. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Następne 48 godzin (1990) – 7/10 

Gates i Hammond znowu muszą w ciągu dwóch dób rozwikłać zagadkę, by wyjść cało z tarapatów. Brat Ganza, razem z gangiem bikerów, chce się na nich zemścić. Dodatkowo gliniarz tropi tajemniczego Icemana, który wrabia go w morderstwo. Niby jest więcej tego samego (już początek w knajpie z bikerami), klimat jest mroczniejszy, z finałową strzelaniną w chińskim klubie go-go. Nawet jeśli czuć zmęczenie materiału, to skomplikowana intryga, niezłe dialogi oraz duet Nolte-Murphy nadal rozkręcają całą imprezę. Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – 48 godzin (1982) – 7/10

Najsłynniejszy film Hilla, który rozpoczął nurt zwany buddy movies. Bohaterem jest Jack Gates. Razem z kumplami idą do hotelu, gdzie przebywa zbiegły z więzienia Ganz. Dochodzi do strzelaniny, którą przeżył Gates. By dorwać Ganza, mężczyzna wypuszcza na dwie doby skazańca, Reggiego Hammonda, który ma na pieńku z bandytą. Jest sporo humoru, bijatyk, strzelanin, pościgów (najlepszy w metrze i autobusowy), wszystko podlane mrocznymi zdjęciami (finał w Chinatown) oraz dynamiczną muzyką Jamesa Hornera. A najmocniejsza jest chemia między grającymi główne role Nickiem Nolte (Gates), a debiutującym na ekranie Eddie Murphym.

Miejsce 4. – Nienawiść (1987) – 7,5/10

Ubrany w realia westernu współczesny film akcji, którego bohaterem jest strażnik Teksasu Jack Beenten. Kiedyś on i Cash Bailey byli prawdziwymi kumplami, ale teraz stają po przeciwnych stronach barykady. Sytuacja rozkręca się, gdy w okolicy pojawia się oddział najemników, uznanych za zmarłych. Hill podkręca klimat pachnący Dzikim Zachodem, dodaje świetnie zrealizowaną scenę napadu na bank oraz finałową konfrontację w Meksyku, gdzie kule świszczą mocno i gęsto. Plus niezawodny Nick Nolte w roli tytułowej, wspierany przez Powersa Boothe oraz Michaela Ironside’a. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Ulice w ogniu (1984) – 7,5/10

Kompletnie odjechany i najdziwniejszy film Hilla, w którym estetyka lat 50. miesza się z kiczem lat 80. Przepiękny wizualnie, z czaderską muzyką rockową opowiada historię Toma Cody’ego, który wraca do swojego rodzinnego miasteczka. Jego była dziewczyna, wokalistka rockowa zostaje porwana przez gang motocyklowy. Prosta historia, z one-linerami, świetnym klimatem, pięknymi zdjęciami oraz tajemniczym Michaelem Pare w roli głównej. Czyste szaleństwo. Recenzja tutaj.

Miejsce 2. – Ciężkie czasy (1975) – 8/10

Debiut i to od razu widać rękę reżysera, stawiającego na klimat. Tutaj bohaterem jest niejaki Chaney (ciągle dobry Charles Bronson), który zaczyna uczestniczyć w nielegalnych walkach pięściarskich. Broni się to klimatem Nowego Orleanu i lat 30., świetnymi dialogami oraz krótkimi, lecz intensywnymi scenami bijatyk (troszkę podobnymi do tych  „Podziemnego kręgu”). Mimo upływu lat, ogląda się znakomicie, co jest sporą zasługą Bronsona oraz Jamesa Coburna. Recenzja tutaj.

Miejsce 1. – Kierowca (1978) – 8/10

Prosta, ale niesamowicie zrealizowana sensacja, skupiona wokół trójki bohaterów: Kierowcy, Gracza i Detektywa. Dialogi są oszczędne, a liczą się dwie rzeczy: klimat nocnego miasta oraz świetne pościgi samochodowe. Film będący inspiracją dla „Drive”, „Transportera” i „Złodzieja”, gdzie intryga zaskakuje ciągłymi woltami, mamy świetną muzykę oraz będącego w wysokiej formie Ryana O’Neilla w roli tytułowej. Do tej pory nie zestarzał się, stając się wzorcem dla kina akcji. Recenzja tutaj.

Nieobejrzane:

Tutaj lista filmów jest strasznie długa i obfituje w różne gatunkowo dzieła: od thrillerów po westerny i kino akcji.
Straceńcy (1980), Śmiertelne manewry (1981), Na rozdrożu (1986), Geronimo: Amerykańska legenda (1993), Dziki Bill (1995), Supernova (2000), Champion (2002), Przerwany szlak (2006)

A jakie są wasze ulubione filmy Waltera Hilla? Zapraszam serdecznie do komentowania i czekam na wasze opinie.

Radosław Ostrowski

Ciężkie czasy

Lata 30. to był trudny czas dla ludzi w Ameryce. Wielki kryzys ekonomiczny doprowadzał do wielkich samobójstw, spektakularnych plajt i ogromnego bezrobocia. I to właśnie w tych czasach przyszło żyć niejakiemu Chaneyowi. Mężczyzna po przejściach i z tajemniczą przeszłością przypadkowo obserwuje nielegalne walki pięściarskie. Tam poznaje Szybkiego – hazardzistę, obstawiającego walki i organizującego potyczki. Chaney proponuje mu organizację walki i postawienie na niego swoich pieniędzy. Po wygranej, Szybki proponuje spółkę oraz podział zysków, wyruszając do Nowego Orleanu.

cikie_czasy1

Sama historia nie należy do specjalnie skomplikowanych i toczy się swoim rytmem. Debiutujący na stołku reżyserskim Walter Hill nie dysponuje dużym budżetem, ale ogrywa to wszystko klimatem oraz surową realizacją. Trudno odmówić „Ciężkim czasom” stylu – w końcu są to lata 30. Samochody wzięte z epoki, podejrzane speluny, gdzie gra się w bilard i załatwia różnego rodzaju interesy, dom publiczny, obskurne, tanie pokoje. Z drugiej strony eleganccy gangsterzy kontrolujące i obstawiające walki, piękne kobiety i dużo forsy. Same walki toczą się też w brudnych i nieprzyjemnych miejscach, co tylko potęguje brudny klimat. Opuszczone fabryki, puste hale, klatki (środkowa potyczka Chaneya z łysym koksiarzem) – czuć tutaj, że nie jest to tylko i wyłącznie walka dla zabawy, lecz starcie na śmierć i życie. Kto wygra może się obłowić, ustawić się, spłacić długi czy zaplanować życie z kobietą. Nie brakuje ciętych ripost i dowcipu, nie przeszkadza nawet dość szczątkowa, drobna fabuła.

cikie_czasy2

Same potyczki i walki nie imponują świetną choreografią, ale prostotą oraz surowością. Walczą nie zawodowi pięściarze, ale ludzie ulicy. Owszem, są tez doświadczeni zawodnicy, jednak nigdy nie można być pewnym swojej pozycji. Tutaj panuje tylko jedna zasada – nie bijemy leżącego. Dlatego ręce i pięści idą w ruch żwawo, a dynamiczny montaż i płynna praca kamery pozwala zobaczyć każdy cios, uderzenie. Perełkami są dwie potyczki – ta w klatce oraz finałowa z Chicagowskim zawodnikiem Streetem (Nick Dimitri). Poezja.

cikie_czasy3

Hillowi, mimo braku doświadczenia reżyserskiego, udało się zebrać dwie gwiazdy. W Chaneya wciela się Charles Bronson i jest małomównym twardzielem, sprawnie posługującym się pięściami. Jego partnerem, Szybkim jest czarujący James Coburn, mający płynną Gatkę, błysk w oku oraz czarujący uśmiech. Jednak to nałogowy gracz, stale balansujący na granicy ryzyka. Czuć między panami chemię oraz coś na kształt przyjaźni, chociaż żaden z nich się do tego nie przyznaje.

W Polsce jest to kompletnie nieznany i nieoczywisty film, w którym Hill w pełni wykorzystał swój talent. Klimatyczne, męskie kino ze świetnie zrealizowanymi scenami bijatyk, broniące się mimo czterdziestu lat na karku. Może i historia jest ograna, jednak wszystkie klocki pasują do siebie idealnie.

8/10

Radosław Ostrowski

Ulice w ogniu

Już na samym początku zostajemy uprzedzeni, że to będzie bajka w rytmie rock’n’rolla. Więc nie należy filmu Waltera Hilla brać absolutnie na poważnie. I pod względem realizacyjnym to najbarwniejszy film w dorobku twórcy „48 godzin”. Dziwaczny melanż westernu, musicalu, melodramatu i komedii, gdzie lata 80. spotykają się z latami 50.  Ale po kolei.

ulice_w_ogniu1

Akcja toczy się w małym mieście, gdzie ludzie słuchają rock’n’rolla. Miejscową gwiazdą tej muzyki jest wokalistka Ellen Aim. Podczas jednego z występów zostaje porwana przez gang bikerów dowodzony przez Ravena. W tym samym czasie wraca były chłopak Ellen – Tom Cody, rozrabiaka i były żołnierz. Za skromną opłatą (10 tysięcy baksów) decyduje się odbić dziewczynę z ręki Ravena, w czym pomaga poznana wcześniej koleżanka po fachu McCoy.

ulice_w_ogniu2

Nie brzmi to zbyt oryginalnie, ale reżyser stawia tutaj na styl. To nie jest surowa, stonowana rozpierducha, aczkolwiek nie brakuje tutaj krótkich one-linerów. Hill jak wspomniałem miesza różne światy. Wizualnie są to lata 50., na co wskazuje scenografia (jadłodajnia, knajpy, pokój siostry Cody’ego), kostiumy oraz pojazdy żywcem wzięte z tego okresu. Z jednej strony jest to szaro-bure, ale wieczorem jest pełne barw odbijających się neonów oraz świateł, jak w scenach śpiewanych (tylko „Kierowca” był taki barwny). Niesamowite połączenie. Muzyka jednak jest już bliższa latom 80., chociaż kompozycje Ry Coodera pachną westernem (ta gitara elektryczna). Sama historia jest pretekstem dla bijatyk, ucieczek i strzelanin. Tempo jest tak szybkie, że współczesne blockbustery spaliłyby się ze wstydu. Tylko tutaj po jednym strzale ze strzelby motory i samochody eksplodują. Z kolei knajpa bikerów, gdzie jest bardzo fikuśna tancerka była silną inspiracją dla „Sin City”. I jeszcze ta finałowa potyczka na ulicy za pomocą dużych młotów. Chociaż dla wielu osób kilka scen może wydawać się mocno kiczowatych (pocałunek między kochankami w deszczu – wiadomo, niebo płacze ze szczęścia), ale taka jest konwencja i jeśli ją kupicie, będziecie wniebowzięci.

ulice_w_ogniu3

Tak prostą opowiastkę, poza świetnym stylem audio-wizualnym oraz bardzo lekką ręką reżysera, powinna mieć też odpowiednią obsadę. I tutaj wybija się obecnie zapomniany bohater lat 80., czyli Michael Pare. Cody to twardziel, jakich wielu było. Z nieodzownym prochowcem oraz strzelbą pod ręką przypomina kowboja (kapelusza tylko zabrakło), ale serce ma po właściwej stronie. Czepiano się Diane Lane, za co otrzymała nominację do Złotej Maliny, ale nie za bardzo mogę to zrozumieć. Ellen kocha muzykę nad życie i jak śpiewa, to wszystko staje się nieważne ( i ten jej strój). Reszta postaci (jak wszyscy w tym filmie) to zarysowane archetypy: pomocnik (Amy Madigan jako twarda McCoy), załatwiający gaduła i menadżer (wyjątkowo antypatyczny Rick Moranis) oraz antypatyczny bandzior z dziwnym strojem oraz spojrzeniem (Willem Dafoe). Na szczęście mają w sobie tyle charyzmy, że dają im życie.

ulice_w_ogniu4

Dziwaczna mieszanina, której nie można i nie należy traktować poważnie. Najbarwniejszy film w dorobku Waltera Hilla oraz kompletna zadyma, pachnąca latami 80. pełną gębą, więc fani kina retro odnajdą się jak w niebie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Nienawiść

Jack Benteen jest strażnikiem Teksasu, nie idącym na kompromisy i układy, bezwzględnie skutecznym wrogiem narkotyków. Kiedyś jego najlepszym kumplem był Cash Bailey – obecnie baron narkotykowy działający w Meksyku i szmuglujący towar za granicę USA. Łączyła ich jeszcze kobieta, Salita. Spokój w miasteczku jednak zostaje przerwany przez obecność tajemniczej grupy kierowanej przez majora Hacketta. Byli żołnierze planują konfrontację z Baileyem i wplątują w swoją wojnę Jacka.

nienawi1

Kiedy za film bierze się Walter Hill należy spodziewać się bezpretensjonalnego, krwawego kina akcji dla facetów. „Nienawiści” najbliżej jest do westernu i to nie tylko ze wzgląd na pogranicze amerykańsko-meksykańskie czy bohatera żywcem wziętego z mentalności Dzikiego Zachodu. Pustynie, rzadka roślinność tworzy bardzo surowy klimat, gdzie liczy się spryt oraz szybkość wystrzeliwanych pocisków. Zderzenie technologicznych cudeniek wojskowych ze staroświeckim sposobem rozwiązywania problemów z bandytami robi nadal wrażenie. Podobnie jak dynamiczna scena napadu na bank zakończona brawurowym pościgiem czy przypominająca „Dziką bandę” finałowa konfrontacja w Meksyku (dużo strzałów, dużo krwi i dużo trupów) zakończona obowiązkowym pojedynkiem. Może i jest to mocno komiksowe i przerysowane, ale nie zostaje przekroczona granica kiczowatości. Wciąga to mocno, serwując jeszcze odpowiednią dawkę adrenaliny oraz rozrywki.

nienawi2

Do tego mamy etatowych twardzieli ery VHS, chociaż nie tak kultowi jak Stallone, Schwarzenegger czy Lundgren. Za to jest jak zawsze świetny Michael Ironside w roli majora Becketta – niby żołnierza, który wymaga dyscypliny i ślepego posłuszeństwa, ale to bezwzględny i chciwy drań, którego motywację poznajemy dopiero pod koniec filmu. Po drugiej strony barykady są dwaj faceci: Nick Nolte oraz Powers Boothe. Pierwszy jest surowym, twardym gliniarzem, nie dającym się przekupić, nigdy się nie uśmiecha i jest w pełni wiarygodny. Drugi jest elegancko ubranym dilerem narkotykowym – uśmiechniętym, ale i bezwzględnym i nieustępliwym draniem. Jako element dekoracji (bo inaczej nie jestem w stanie tego nazwać) działa Maria Conchita Alonzo wcielająca się w Saritę.

nienawi3

„Nienawiść” to jedna z najlepszych pozycji Waltera Hilla, który konsekwentnie realizuje plan stworzenia porządnego, klimatycznego kina akcji. Akcja trzyma za gardło, intryga wciąga, a aktorstwo jest świetne. Czegóż chcieć więcej?

nienawi4

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kierowca

Tytułowy Kierowca jest facetem, który wozi bandytów po realizacji skoków, gubi radiowozy, pozbywa się śladów i pozostaje nieuchwytny. Próbuje go dopaść brutalny i ostro grający Detektyw. Wszystko zaczyna się, gdy w trakcie roboty Kierowca pokazuje swoja twarz kobiecie, która jest graczem kasyna. Jednak Detektyw postanawia zastawić sidła na Kierowca i ustawia skok.

kierowca1

Walter Hill to jeden z tych reżyserów, którzy w latach 70. i 80. walczyli o tytuł mistrza kina klasy B. Choć jego produkcje nie należały do zbyt drogich, to posiadały klimat i stanowił źródło rozrywki dla fanów tzw. męskiego kina. „Kierowca” to był drugi film tego reżysera, ale wszystkie elementy są dopięte do najdrobniejszego detalu. Reżyser stawia tutaj na klimat samotności, umieszczając akcję głównie w żyjącym nocą mieście. Sama historia jest dość prosta i polega na tym, kto kogo wystawi do wiatru, zgarniając cały łup, ale ogląda się to z dużym napięciem aż do samego finału. Nie brakuje tutaj strzelanin i pościgów samochodowych, których nie ma tutaj zbyt wiele (raptem dwa pościgi), ale za to bardzo długie i świetnie zrealizowane, choć czuć inspiracje klasykami gatunku jak „Bullitt” czy „Francuski łącznik”. Wszystko w sposób bardzo (z dzisiejszej perspektywy staroświecki), bez stosowania efektów komputerowych.

kierowca2

Owszem, nie brakuje kilku stylowych ujęć, klimat buduje świetna muzyka, jednak całość jest mocno minimalistyczna, zarówno jeśli chodzi o dialogi (mało ich, ale są świetnie napisane), ja i o bohaterów, o których nie wiemy zbyt wiele. Pod tym względem czuć tutaj inspirację dla filmu „Drive”, jednak Hill jest bardziej prostszy i nie bawi się tutaj w kino artystyczne. Dla wielu ten minimalistyczny chłód oraz niezbyt wyraźnie zarysowane postacie mogą być problemem, ale więcej o sobie mówią w trakcie działania.

kierowca3

Całość opiera się tutaj na trójce aktorów, którzy nadają życie tym oszczędnym bohaterom. Po pierwsze, świetny Ryan O’Neil w roli Kierowcy, który za kółkiem jest w stanie wyrwać się z każdej opresji, jest bardzo opanowany i trzyma się swoich zasad. Konkurentem jest Detektyw (niezawodny Bruce Dern), który jest ambitny, mocno balansuje na granicy prawa i desperacko sięga po różne tricki, by dorwać Kierowcę za wszelką cenę. I w końcu ta trzecia, czyli Gracz(ka) poprowadzona przez Isabelle Adjani, która wydaje się dość sztywna w tej roli.

W zasadzie jedyną poważną wadą dla mnie jest to, że całość za szybko się kończy. Ale Hill udaje się zbudować film pachnący trochę klimatem noir. I moim skromnym zdaniem, to najlepsza produkcja Waltera Hilla, choć mniej popularna niż „48 godzin”, „Wojownicy” czy „Czerwona gorączka”.

8/10

Radosław Ostrowski

Czerwona gorączka

Ivan Denko jest kapitanem radzieckiej milicji, który tropi gruzińskiego handlarza narkotyków Viktora Rostę. Niestety, obława kończy się niepowodzeniem, a kolega Denki zostaje zastrzelony. Rosta ucieka do Chicago, gdzie pojawia się Ivan, którym ma się zaopiekować sierżant Art Ridzik. Sprawa deportacyjna wydaje się prosta, ale Rosta zostaje odbity przez swoich czarnoskórych wspólników. Dla obu panów dorwanie Rosty staje się sprawą osobistą.

czerwona_goraczka1

Był taki czas, że kimkolwiek byś nie był – nie mogłeś drażnić Arnolda Schwarzeneggera. Tą zasadę bardzo dobrze zna Walter Hill, który od lat 70. kręcił dość proste, ale bardzo klimatyczne i solidnie zrobione kino akcji. „Czerwona gorączka” wydaje się nie odbiegać od tego standardu. Jednak tutaj nie brakuje też humoru, bazującego na kulturowych, społecznych i politycznych kontrastach między sztywnym i muskularnym Denko a bardziej wyluzowanym, choć mocno ograniczonym papierami Ridzikiem. Wszystko jest tutaj zrobione w sposób dość prosty, ale i z mocnym nerwem. Wystarczy zobaczyć pierwszą scenę, gdzie Arnold w łaźni próbuje zdobyć informacje o ściganym Denko, strzelaninę w motelu czy finałowy pościg autobusowy, gdzie pokazana jest destrukcyjna siła tych pojazdów. Klimat też jest potęgowany przez realizm w pokazywaniu przemocy – pada tu masa strzałów, krew leci w dość sporej ilości, a wiele miejsc jest tak mrocznych, że można zacząć się bać. Największą wadą film jest jego schematyczność i przewidywalność, gdyż takich produkcji w latach 80. powstawało na pęczki. Na szczęście dostajemy kilka niezłych dialogów i żartów, a surowość realizacji działa tylko na plus.

czerwona_goraczka2

Od strony aktorskiej – umówmy się, takich filmów dla aktorstwa się nie ogląda, ale dobrze jest, jeśli osoby mają coś do pokazania. Arnold Schwarzenegger jest po prostu Arnoldem – małomównym, inteligentnym, muskularnym Ruskiem. Można wręcz śmiało stwierdzić, że jest jak prawo – bezkompromisowy, bezwzględny i skuteczny. Partnerujący mu James Belushi to jego przeciwieństwo – nie trzymający się mocno prawa, nerwowy i porywczy. Obaj panowie, choć nie łatwo, ale zaczynają się dogadywać ze sobą. No i w końcu świetny Ed O’Ross w roli łotra Rosty – jest bezwzględnym, wyrachowanym bandziorem, który nie cofnie się przed niczym.

czerwona_goraczka3

Mocne, męskie kino – tak się zazwyczaj określa takie filmy jak „Czerwona gorączka”. Dobre kino z czasów świetności Arnolda.

7/10

Radosław Ostrowski