Wszyscy fani zespołu Fleetwood Mac znają głos tej kobiety. Co prawda działalność w tej grupie to już przeszłość, ale sentyment pozostał. Od ponad 30 działa solowo i postanowiła przypomnieć o sobie ósmym albumem, który wyprodukowała razem z gitarzystami Davem Stewartem (kiedyś jedna druga duetu Eurythmics) i Waddym Wachtelem.
Jeśli ktoś spodziewał się, ze gitara elektryczna zostanie odstawiona na bok, pomylił się ogromnie. Nie brakuje tu zarówno dynamicznego rocka (opener „Starshine”), bardziej nastrojowych ballad (niemal akustyczne „If You Were My Love”, „All the Beauriful Words” z delikatnym fortepianem, klawiszami oraz chórkami w refrenach czy pianistyczne „Lady”) oraz skrętów w bluesa („Mabel Nomand” czy zadziorne „I Don’t Care”, które w połowie dostaje kopa). Druga część płyty jest bardziej refleksyjna i spokojniejsza (od „Hard Advice”), przez co trochę traci impet. Co nie znaczy, że brakuje pięknych melodii („Blue Water” czy lekki „The Dealer”), ale bardziej podobały mi się rockowe wcielenie Stevie, której lekko zachrypnięty głos, dodaje uroku do każdego utworu.
Rozwodzić specjalnie się nie ma nad czym, bo jest tutaj kilka sztuk złota w tej płycie, choć bardziej akustyczne kompozycje mogą się nie spodobać. Jednak jako całość jest naprawdę dobra i poruszająca.
7/10
Radosław Ostrowski