Zielona granica

Chyba od czasu „Kleru” nie było filmu, który na naszym podwórku tak polaryzował, że swoje zdanie zaczęli wypowiadać ludzie najmniej kompetentni – politycy. Ostre i bardzo agresywne opinie wobec nowego filmu Agnieszki Holland padły jeszcze zanim tytuł trafił do kin, więc nie mieli jakiejkolwiek szansy (poza międzynarodowymi festiwalami). Co ewidentnie pokazuje jak gówno warte są ich słowa. A propos rzekomego spotu MSWiA przed seansem, to oglądałem film w kinie Helios, którzy stwierdzili (razem z siecią Multikino oraz Nowe Horyzonty), że urzędnicy mogą sobie ten materiał wsadzić i za ch***a go pokażą.

A o czym opowiada sama „Zielona granica”? O pograniczu polsko-białoruskim, gdzie Łukaszenka „podrzuca” imigrantów między innymi z pogrążonej wojną Syrii najpierw do swojego kraju, by potem podesłać pod granicę z Polską. Dlaczego? By sparaliżować Unię Europejską i zalać nią uchodźcami, których nikt nie chce przyjąć. Więc kiedy oni trafiają do naszego kraju (a to było ze 2-3 lata temu, gdy zaatakował… wirus nieznanego pochodzenia z Chin) Straż Graniczna wysyła z powrotem na Białoruś. I tak trwa ten pograniczny ping-pong do momentu, gdy uda się wymknąć pilnującym oraz się przedrzeć. Albo umrzeć od pałek, psów i kopniaków pograniczników z obu stron.

To jest jedna z części składowych tej historii, gdzie ważną rolę odgrywają jeszcze dwie postacie. Niedawno mieszkająca w okolicy psycholożka Julia (Maja Ostaszewska) oraz nowy pogranicznik Jan (Tomasz Włosok). Oboje z różnych środowisk – ona bardziej doświadczona i owdowiała, on wyczekujący dziecka i świeżo wysłany na teren. Jest jeszcze w tym miksie grupa wolontariuszy zwana Granicą, którzy pomagają tym, co się przedarli przez granicę i ukrywają w lesie (czyli strefie zamkniętej).

Holland prowadzi te różne nitki fabularne, by pokazać bezradność, obojętność i brak odpowiedzialności osób u władzy. I w to wszystko zostają wrzuceni ludzie oszukani, wiedzeni snami o lepszy życiu w bardziej „pokojowej” Europie, która ich nie chce i ma ich głęboko w dupie (pamiętacie, co się działo na włoskiej Lampeduzie?). Ale z drugiej strony są pewne oddolne inicjatywy jak Granica, którzy pomóc i upubliczniać wszystkie podłości robione przez Straż Graniczną. A ci goście nie są zbyt dobrze sportretowani, choć najbardziej pogłębionym reprezentantem jest Jan. W dość (niestety) rzadkich scenach widać jak czuje się z tym niewygodnie i jakie wywołuje to frustracje. Wszystko w czarno-białych zdjęciach, które tylko podkreślają beznadzieję tej sytuacji.

Jednak mam problem z tą polifoniczną narracją, bo przeskoki między wątkami wywoływały dezorientację. Z tego powodu nie wszystko ma aż taką siłę rażenia jak mogłoby być, bo zbyt często mamy tu syntezę oraz spore przeskoki. Co powoduje, że pewne wątki poboczne (pacjent Bogdan, pogranicznicy) wydają się zapychaczami. Problemem może też być walenie wprost pewnych kwestii o charakterze społeczno-politycznym, ale dla mnie ta „toporność” działa. Bo są takie sytuacje, gdzie trzeba coś powiedzieć otwartym tekstem i to mi nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do bardzo monotonnej muzyki, która w zasadzie jest tym samym smęceniem wiolonczeli.

A także jest to bardzo dobrze zagrane. W uchodźców wcielają się mniej znane twarze i bardzo dobrze, bo to kompletnie nie rozprasza, choć na mnie największe wrażenie zrobił Mohamad Al Rashi (dziadek) oraz Jawal Altawir (Bashir). Z naszego podwórka kolejny raz błyszczy Maja Ostaszewska, tworząc mieszankę spokoju, empatii oraz determinacji. Spokojna Julia zaczyna powoli zmieniać się w aktywistkę, co jest zasługą poznanych ludzi z Granicy (mocna Monika Frajczyk, solidny Piotr Stramowski i kradnąca ekran Jaśmina Polak) oraz obserwowanych wydarzeń. Po drugiej stronie jest także świetny Tomasz Włosok, choć chciałbym więcej czasu spędzić z tą postacią i mocniej pokazać jego doświadczenia z pracy. Nie brakuje znajomych twarzy w drobnych epizodach (Maciej Stuhr, Agata Kulesza, Magdalena Popławska, Sandra Korzeniak), a te są w najgorszym wypadku przyzwoite.

Od razu to powiem: „Zielona granica” to najlepszy film Agnieszki Holland nakręcony w tej dekadzie. Mocne, walące między oczy i pokazujące różne oblicza ludzi – od tych bardziej empatycznych po najpodlejsze instynkty oraz wszystko pomiędzy. I jeszcze jest epilog, który jest takim ironicznym komentarzem do całej sytuacji, ale o tym się przekonacie sami. Kino powstałe z wściekłości i poczucia bezsilności, które ma dotrzeć do sumień ludzi u władzy. Tylko czy kogoś z nich to obejdzie? Chciałbym powiedzieć, że tak. Bardzo chciałbym powiedzieć, że tak.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz