Robert McCall – człowiek z długą i krwawą przeszłością, choć zakończył swoją pracę jako agent CIA. Problem jednak w tym, że jest on typem nie umiejącym przejść obojętnie wobec ludzkiej krzywdy. Przekonali się o tym członkowie rosyjskiej mafii oraz dawni agenci, co zostali najemnikami w poprzednich częściach „Bez litości”. I powrócił w tej części, której polski dystrybutor dał podtytuł „Ostatni rozdział”. Czyżby to miał być finał naszego dobrego Samarytanina? Nie obraziłbym się.

Tym razem McCall (Denzel Washington) trafia na Sycylię, do winnicy należącej do pewnego gangstera. Robertowi udaje się ściągnąć mafiozo, a cała akcja kończy się rzeźnią. Niestety, nasz bohater zostaje postrzelony i trafia do lokalnego doktora. Rehabilitacja zmusza do pozostania w miasteczku Altamonde, by nabrać sił. A jednocześnie zaczyna coraz bardziej asymilować się z otoczeniem. Jak się jednak domyślacie, spokój jest tymczasowy. Wszystko przez braci Quaranta z kamorry, którzy terroryzują mieszkańców miasteczka. McCall kontaktuje się z agentką CIA Emmą Collins (Dakota Fanning) i – jak się potem okaże – masakra w winnicy oraz działalność Quaranta jest powiązana.

Cała seria to nie pędząca na złamanie karku rozpierducha z McCallem walczącym z przeciwnikami niczym spuszczone ze smyczy Punisher. Ale Antoine Fuqua bardziej idzie w kierunku powolnie budującego klimat thrillera. I tak jak wcześniej ważniejsze są interakcje między McCallem a lokalsami, zaś sama akcja jest tylko dodatkiem. Kiedy jednak dochodzi do strzelanin czy bójek, są one brutalne, krótkie i bardzo intensywne. Niczym w westernie czy filmie o samurajach, do których najbliżej jest serii „Bez litości”. A to – paradoksalnie – działa najlepiej, jak pokazała to (mocno niedoceniona przeze mnie) część pierwsza. W powolnej eksploracji dnia codziennego oraz prostych, ale efektywnych dialogach.

I dla wielu to powolne, żółwie tempo będzie barierą nie do pokonania. Ale cierpliwość się tutaj popłaca, co pokazuje bardzo satysfakcjonujący finał. Aczkolwiek mam pewien problem z antagonistami. Nie chodzi o to, że są słabo napisani czy zagrani, ale dla naszego (może i starego, ale jarego) McCalla nie stanowią zbyt dużego wyzwania. Nasz bohater jest zbyt doświadczony, zaś jego refleks i opanowanie zbliżają go do komiksowego herosa niż postaci z krwi i kości. Nie żebym miał z tym problem, bo Denzel Washington nadal radzi w swej roli dobrze. Nawet zwyczajnie siedząc oraz przypatrując się sytuacji prezentuje pozostaje bardzo wyrazisty i pełnym charyzmy. Przyjemnym dodatkiem jest obecność Dakoty Fanning jako działającej pierwszy raz w terenie agentce Collins. Ich wspólne sceny elektryzują i trochę przypominają relację mistrz-uczennica, która jest zgrabnie poprowadzona.

„Bez litości 3” dla mnie to najlepsza część serii Antoine’a Fuqua. Być może spokojniejsze tempo odstraszy i zniechęci wielu osób, ale potrafi poruszyć, wciągnąć, zaangażować. Satysfakcjonujące zwieńczenie trylogii o samotnym przybyszu, co pomaga ludziom gnębionym przez zło.
7/10
Radosław Ostrowski




























