Monster movie wydaje się prostym w założeniu podgatunkiem horroru. Potrzebna jest grupka ludzi (lub jeden człowiek), jedno paskudne i wściekłe zwierzę (albo stado) oraz zamknięta przestrzeń. Brzmi jak coś łatwego, wręcz banalnego do zrobienia, prawda? Nowe dzieło islandzkiego reżysera Baltasara Kormakura ma wszystkie te elementy. Więc powinien z tego powstać dobry film, no nie?
W „Bestii” trafiamy do zamkniętego rezerwatu w RPA. Bohaterem jest lekarz (Idris Elba) samotnie wychowujący nastoletnie córki po śmierci matki. Relacje między nimi nie należą do zbyt dobrych. Przybywają na odpoczynek z dala od cywilizacji, gdzie kiedyś pracował ojciec. Tam przebywa przyjaciel Martin (Sharito Copley), który walczy z tamtejszymi kłusownikami. Podczas podróży dzieje się coś dziwnego: jeden z lwów dostał w nogę i nie pozwala podejść do siebie. Jadąc do pobliskiej wioski znajdują tylko zmasakrowane ciała. Na podstawie śladów nasuwa się jeden podejrzany: lew. Czwonoróg powoli zbliża się do samochodu i robi się nerwowo.
Założenie jest proste i reżyser kompetentnie realizuje te założenia. Kamera cały czas jest skupiona na bohaterach, co tylko potęguje poczucie klaustrofobii i napięcia. Do tego chętnie korzysta się z mastershotów w bardzo efektywny sposób. A że większość czasu spędzamy w samochodzie, który nie chce odpalić, to zagrożenie jest odczuwalne. Nawet jeśli ten nasz lew jest komputerowy, bo dzisiaj nie wpuściliby na plan prawdziwego zwierza. Wiadomo, BHP i tego typu sprawy. Byłoby nawet lepiej, gdyby nie typowe dla tego gatunku głupawych zachowań postaci. Jednej: młodszej siostry Meredith (Iyana Halley), która jest wrzodem na dupie. Troszkę pyskata, z pretensjami do ojca i zachowująca się irracjonalnie. Po cichu liczyłem, że zostanie pożarta przez lewka (została tylko poraniona).
Problem w zasadzie mam jeden, ale poważny: „Bestia” jest przewidywalna i idzie wszystko jak po sznurku. Brakuje jakiegoś zaskoczenia, chyba że za takie uznamy finałową konfrontację, gdzie postać Elby naparza się z lwem za pomocą noża. Tak, to się dzieje i nie brakuje krwi, ale to jest PG-13. Posunięte do granicy możliwości. Ten film aż się o R-kę prosi, jednak nie przeszkadza to za bardzo. Zagrane też jest porządnie (Elba i Copley trzymają fason), krajobrazy wyglądają pięknie i scenografia się sprawdza.
„Bestia” to klasyczny w treści monster movie, który się broni przede wszystkim fachową ręką reżysera. Bo film mógł bardziej zaryzykować i pobawić się konwencją walki człowieka z krwiożerczym potworem. Fani gatunku będą usatysfakcjonowani.
6,5/10
Radosław Ostrowski