Jak ukraść Księżyc

Dawno, dawno temu był sobie dzieciak o imieniu Gru. Marzy o tym, żeby polecieć na Księżyc, ale jak dorósł został kimś kompletnie innym niż planował: zostać przestępcą marzącym o realizacji wielkiego skoku. Jednak jego poprzednie plany nie były tak mocno udane, jednak ma cel: ukraść księżyc (już raz próbowano, ale to się nie liczy). Gru jednak nie ma ani funduszy, ani odpowiedniego sprzętu, dodatkowo plany zamierza popsuć niejaki Wektor. By namieszać młodemu w planach, mężczyzna postanawia… zaadoptować troje dzieci z sierocińca.

jak_ukra_ksiyc1

Tym filmem zadebiutowało studio Illumination Entertainment, próbując uszczknąć kawałek tortu wśród graczy z kina animowanego (Sony, Pixar, Disney, DreamWorks, Blue Sky) i ich pierwsze dzieło wystrzeliło jak rakieta. Jestem kompletnie oszołomiony stroną wizualną filmu, która swoimi pomysłami przypomina kino szpiegowskie, z podchodami, gadżetami i wynalazkami. Oglądałem z wypiekami na twarzy historię tego sympatycznego, choć mrukliwego Gru. Dodatkiem do całości są Minionki – żółte sługusy Gru, robiące tutaj za niezdarne i urocze istotki.

jak_ukra_ksiyc2

Twórcy świetnie się bawią, a kilka scen imponuje (kradzież zmniejszacza z potężnej siedziby Wektora, praca dr Nikczemniuka), jednak prawdziwym clue jest relacja naszego Gru z „adoptowanymi” córkami, które powoli zaczynają zmiękczać jego serce. To rozdarcie między jego planami a byciem człowiekiem jest mocno wygrywane i podkręca napięcie w finałowej konfrontacji. A spektakularna kradzież Księżyca wygląda imponująco i banan na twarzy jest gwarantowany.

jak_ukra_ksiyc4

Czy trzeba wspominać o polskim dubbingu? Klasę pokazuje Marek Robaczewski w roli przebiegłego Gru (i to jego „r” akcentowane – pychotka), który z czasem pokazuje swoje bardziej sympatyczne oblicze. Ale to wymaga wiele wysiłku z jego strony (przełomowa jest scena w parku rozrywki). Do tego fantastycznego Jarosława Boberka (pyskaty i pewny siebie Wektor) – bo w końcu polski dubbing bez Boberka nie jest polskim dubbingiem – oraz rozbrajające trio dziewczęce: Olga Zaręba/Lena Ignatiew-Zielonka/Helena Englert, czyli szukające miłości dziewczyny z sierocińca. Rozczulają tak samo jak dziwacznie gadające Minionki, które przypominają takie rozpędzone, zagalopowane dzieciaki.

jak_ukra_ksiyc3

„Jak ukraść księżyc” okazało się wielkim dziełem, które zaczęło trylogię dotyczącą Minionków, stając się nowymi ikonkami animowanej popkultury. Ale czy następne części były tak udane, to opowiem wam innym razem. Początek był huczny i spektakularny, a mimo lat ogląda się znakomicie.

jak_ukra_ksiyc5

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Zwierzogród

Czym jest Zwierzogród? To takie miasto, gdzie zwierzęta (wszelkiej maści) żyją ze sobą w zgodzie, a każdy może być kimkolwiek się to żywnie podoba. Właśnie tam trafia młoda króliczka, czyli Judy Hobs. Króliczek, bardzo chce zostać policjantką i marzy, by prowadzić bardzo poważne i ważne sprawy. Ale na miejscu wszystko zostaje bardzo mocno zderzone z rzeczywistością. Zamiast wielkiej sprawy: mandaty. I tak przypadkowo poznaje pewnego cwanego lisa, Nicka Bajera – gościu robi troszkę na lewo i zostaje zaszantażowany. Niejako wskutek okoliczności nasz króliczek prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia kilkunastu zwierząt, ale skupia się na wydrze, w czym pomaga (niejako wbrew sobie) lisiur Bajer.

zwierzogrd1

Disney postanowił przypomnieć sobie, za co kochaliśmy te studio, gdy tacy ludzie jak ja byli bardzo małymi szkrabami, oglądającymi „Króla Lwa” czy „Piękną i Bestię”. Tutaj twórcy w konwencji kryminalnej komedii, próbują opowiedzieć o inności oraz przełamywaniu stereotypowego spojrzenia na innych. A co może pomóc przełamać bariery jak pokazanie bohaterów jako zwierzęta? I jest tutaj bardzo bogata galeria: komendantem jest byk, ochroniarzami gangstera syberyjskie misie, burmistrzem jest lew, a w urzędach pracują wolne jak nigdy leniwce. No i kontrastowy duet królik/lis, który musi też przełamać swoje lęki i nieufność.

zwierzogrd3

Sama intryga jest bardzo zgrabnie poprowadzona, serwując w odpowiedniej ilości powagę i humor. Wystarczy wspomnieć brawurowy pościg za bandytą w Chomiczówce (miastu małych zwierzątek) czy ucieczkę przed tygrysem. Do tego twórcy zgrabnie rzucają okiem dla sprawniejszych kinomanów, bo jak inaczej nazwać spotkanie z panem B., który jest… krecim ojcem chrzestnym (i głos ma niski niczym don Corleone). Więc jest wiele dla każdego: i do śmiechu, do płaczu, ale i do refleksji. Wszystko w odpowiednich proporcjach, ale bardziej skierowane jest to dla dzieci. Sama animacja jest po prostu cudowna, kreska przyjemna dla oka, a muzyka odpowiednio buduje napięcie, mieszając stylami.

zwierzogrd2

I jeszcze polski dubbing, który jest wartością dodaną, co w przypadku animacji jest pewnym standardem. Nie inaczej jest w „Zwierzogrodzie”, gdzie nakręca całość świetny duet Julia Kamińska/Paweł Domagała. Idealnie połączenie wrażliwości, cwaniactwa, słodkości oraz umiejętnego wychodzenia z każdych tarapatów, ale tak naprawdę oboje łączy pewna nieufność, zmieniająca się w zaufanie oraz wzajemne wsparcie w najtrudniejszych momentach. Na drugim planie jest wiele ciekawych postaci, z których najbardziej zapada w pamięć delikatny Pazurian (Sebastian Perdek), groźny pan B. (kompletnie nie do poznania Wojciech Paszkowski), leniwiec Flash (tak wolno Grzegorz Pawlak nigdy nie mówił) czy bardzo surowy komendant Pogo (Krzysztof Stelmaszyk).

zwierzogrd4

„Zwierzogród” to jedna z ciekawszych i sympatyczniejszych animacji jakie powstały w ostatnim czasie. Świetna gatunkowa rozrywka, jak i trafny portret współczesnego świata, gdzie może dojść do różnych konfliktów oraz zwarć. Jednak w tym bogatym i różnym świecie da się znaleźć nic porozumienia, a to naprawdę dużo.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Walet pikowy

Wacław Kawanias jest latarnikiem, który nie opuścił swojej samotni od ponad 20 lat. W tym czasie studiował kryminologię, w czym pomogły znajdujące się książki. I wtedy latarnika odwiedza inspektor Marac, który bez rezultatów ściga najniebezpieczniejszego przestępcę – Testona. Człowiek ten okrada banki na całym świecie, a jedyną poszlaką jest jego niemowlęce zdjęcie. Kawanias decyduje się wyjść na zewnątrz i ruszyć tropem przestępcy.

walet_pikowy1

Tadeusz Chmielewski kontynuuje tutaj swoją filozofię na komedię znaną z „Ewa chce spać”. Czyli pozostaje twórcą życzliwym bohaterom, proponuje humor bardzo subtelny i delikatny, tym razem dodając dość pretekstową intrygę kryminalną. Dla mnie jednak największym problemem jest pewien rozrzut i niezdecydowanie. Dlaczego intryga jest pretekstowa? Bo Testona szukają wszyscy: policjanci, zakochani, rzezimieszki, tylko nie Kawanias. On tak naprawdę (co poznajemy w uroczych retrospekcjach) szuka pewne kobiety, która była dla niego bardzo ważna, ale odeszła dla innego. (Skąd my to znamy?) i dlatego ta cała opowieść ma bardzo nierówne tempo. Poszukiwania policji nie są pozbawione dowcipu (poszukiwanie przedmiotu Testona, podglądanie każdego podejrzanego czy akcja w pociągu), ale retrospekcje i wątek życia Kawaniasa (prześliczna, chociaż bardzo oszczędna scenografia, przypominająca filmy nieme) spowalniają tempo. I reżyser chyba nie do końca wie, jak to wszystko ugryźć.

walet_pikowy2

I znowu całość bierze mocno w nawias, gdyż cała historię widzimy w… przedwojennym kinie, gdzie ręcznie obsługiwano maszynę. Do końca tak naprawdę nie wiadomo, czy jest to iluzja, a może była taka historia. Chmielewski kolejny raz podpuszcza, myli tropy i powoli odkrywa całą układankę. Ale czy tylko mnie dziwi to, że Kawanias kompletnie nie znając zewnętrznego świata (20 lat w latarni), zachowuje się tak, jakby ta przerwa trwała kilka minut. Nie dziwi się ani innym ludziom, ani otoczeniu, samochodom, pociągom – tak jakby były zawsze. Troszkę psuje mi to wiarygodność całej opowieści.

walet_pikowy3

I nawet bardzo dobrze zagrane role Czesława Roszkowskiego (Kawanias, który wydaje się niemal kalką Sherlocka Holmesa – zwróćcie uwagę na jego rozmowę z inspektorem) i Stefana Bartika (sprytny i nieuchwytny Teston – trochę przypomina Fantomasa), nie były w stanie udźwignąć tej eksperymentalnej koncepcji. Był w tym potencjał, ale brak silnej ręki reżysera oraz skrótowy scenariusz doprowadził do rozczarowania. Szkoda, bo to ładny film.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Bazyl. Człowiek z kulą w głowie

Bazyl to zwyczajny facet taki jak ja. Kocha kino, pracuje w wypożyczalni, jednak jest samotnikiem. Ojciec zginął wysadzony przez minę, a matka załamana po tragedii zerwała z nim kontakt. Ale pewnego wieczoru dochodzi do dość dziwne strzelaniny, podczas której zbłąkana kula trafia w głowę Bazyla. Pocisk siedzi dość blisko mózgu i zdjęcie go może zmienić naszego bohatera w warzywko, ale pozostawienie naboju może doprowadzić do śmierci. W końcu chirurg decyduje się nic nie robić, ale Bazyl po wyjściu ze szpitala traci wszystko. Przypadkowo trafia do grupy dość ekscentrycznych zbieraczy złomu, pilnujących wysypiska śmieci oraz modyfikujących popsute rzeczy. Razem z nimi planuje zemstę na dwóch producentach broni.

bazyl1

Im bardziej oglądam filmy Jean-Pierre’a Jeuneta, tym bardziej jestem oczarowany tym, co tworzy. Francuz znany jest z niesamowitego, niemal bajkowego stylu wizualnego, niepozbawionego elementów surrealizmu, ekscentrycznych bohaterów oraz czarnego humoru. Nie inaczej jest w „Bazylu”, który potwierdza talent reżysera. Nadal mamy prześliczne zdjęcia, z jednej strony pełne mocnych kolorów, z drugiej niepozbawione stylistyki noir (nocne skoki). Sam film jest rasową komedią kryminalną, gdzie grupa bezdomnych podejmuje się walki z handlarzami broni, mającymi gdzieś prawo i zawierającymi dile nawet z dyktatorami z Afryki w zamian za rzadkie przedmioty czy dużą gotówkę. A los zwykłych ludzi czy ofiar tych potężnych akcesoriów masowej zagłady nie obchodzi ich.

bazyl2

Każdy skok jest odpowiednio zaplanowany, a proste zasady rozpraszania, kamuflażu oraz mistyfikacji ogląda się z wypiekami na twarzy oraz suspensem. Dalej jednak sprawy wymykają się spod kontroli i sami przeciwnicy zaczynają się nawzajem wykańczać. Kamera zwraca uwagę na detale, jest to stylowo zrealizowane (śliczna czołówka niczym z kina lat 40., a w tle muzyka Maxa Steinera), imponuje scenografia, ze szczególnym wskazaniem na siedzibę naszych bohaterów. Intryga jest budowana bardzo powoli, a Jeunet parę razy wpuszcza nas w maliny (porwanie antagonistów oraz ich wyznanie na pustyni), przez co jest sporo frajdy. Niby nic nowego w kwestii samego problemu (wojna jako zło) nie dowiadujemy się niczego nowego, ale nie zawsze chodzi o takie rzeczy. Tu mamy przednią rozrywkę na wysokim poziomie.

bazyl3

I jak to jeszcze jest zagrane. Tej wesołej kompanii przewodzi uroczy Dany Boon – nieporadny, ale sympatyczny i fajny facet. Znajdując swój nowy życiowy cel, konsekwentnie go realizuje, przejawiając ogromną dawkę sprytu, pomysłowości (podsłuchy, obserwacja) oraz szalonych wyczynów (m.in. użyciem pszczół w celu porwania ciężarówki z amunicją). Poza nim każdy z bohaterów jest interesujący – kobieta-guma (śliczna Julie Ferrier), pomysłowy wynalazca Mały Pierre (Michel Cremades), nerwowy Gryzak (Dominique Pinon), umiejąca liczyć wzrokiem Kalkulator (rozbrajająca Marie-Julie Baup) czy były kartograf piszący na maszynie (Omar Sy). Wszyscy są przekonujący i czuć silną chemię miedzy tą grupą. Z kolei antagoniści (de Fenoulliet i Marconi) są aż tak przerysowani w wykonaniu Andre Dussolliera i Nicholasa Marie, że naprawdę ich nie lubimy.

bazyl4

„Bazyl” to czysty Jeunet, który bawi, ale i daje do myślenia. Nie ma tutaj może aż takiej dawki surrealizmu jak w debiutanckich „Delicatessen” czy tej niesamowitej magii „Amelii”, ale to i tak świetna rozrywka. Takie rzeczy też trzeba umieć robić.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ant-Man

Takiego superbohatera nie było w kinowym uniwersum Marvela. Poznajcie Scotta Langa – jak na porządnego kolesia, gdy widzimy go po raz pierwszy, wychodzi z więzienia. Trafił tam za włamanie się do komputerów dużej firmy. Teoretycznie wielki sukces, w praktyce 3 lata w pierdlu, rozwód z żoną i brak kontaktu z córką. A z czegoś trzeba płacić alimenty, tylko skąd wziąć kasę, bez pracy, mając taką skazę w CV? W końcu decyduje się na skok i kradnie… kombinezon, który pozwala zmniejszyć się. I tak zaczyna się najtrudniejsze zadanie – Scott z pomocą dr. Hanka Pyma (to on stworzył kombinezon i ustawił skok) ma okraść jego dawną firmę, by nie dopuścić do stworzenia niebezpiecznej broni.

antman1

Tu może pojawić się pytanie, czy Marvel wie, co robi, realizując tak naprawdę komedię kryminalną z superbohaterem w roli głównej. Dodatkowo reżyseruje całość Peyton Reed – reżyser niezbyt lubianych (przynajmniej w Polsce) komedii. Na szczęście, znowu producenci wiedzieli, co robią. Dostajemy rasowy heist movie, który ma nietypową koncepcję i jest tak lekki, że trudno w to czasami uwierzyć. I jest to zrealizowane zgodnie z regułami gatunku: jest przygotowanie, sama akcja i komplikacje, które przybierają zaskakujący obrót. Wyobrażacie sobie, żeby razem w mrówkami obrobić dużą formę z tysiącem zabezpieczeń? I to naprawdę trzyma w napięciu.

antman2

Ale największym atutem tego filmu są sceny, gdzie widzimy świat z perspektywy mrówki. Gdy nagle wszystko jest takie duże, a ty jesteś taki malutki. Co nie znaczy, że jesteś bezsilny, bo zmienić rozmiar możesz niemal w każdej chwili, co zmienia totalnie tempo i rozwój wszelkich starć. Dynamicznie zmontowanych i bardzo wyraźnie sfotografowanych. Dotyczy to zarówno starcia Ant-Mana z Falconem, jak i finałowej bijatyki z głównym złym, gdzie nie zabrakło tutaj miejsca do zdemolowania przestrzeni (z kolejki nie zostało nic). Kameralność tej produkcji też jest wyjątkowym plusem, dzięki czemu łatwiej identyfikować się z bohaterami.

antman3

Niby nie jest nic, czego byśmy nie znali (zarówno jeśli chodzi o Marvela, jak i heist movie), jednak „Ant-Man” jest świetny. To zasługa także grającego główną rolę Paula Rudda. Scott w jego wykonaniu to troszkę nieopierzony i dopiero uczący korzystać się z nowego gadżetu sympatyczny łobuz z zasadami. Przemiana w herosa jest tutaj poprowadzona lekko i bez patosu, pozostając do końca wiarygodną. Wspierany przez dr Pyma (świetny Michael Douglas) oraz jego córkę Hope (Evangeline Lilly będąca tutaj czymś więcej niż tylko wizualnym dodatkiem), próbujących przy okazji naprawić swoje nienajlepsze relacje. Także wspierający drugi plan przezabawny Michael Pena jako wspólnik w napadzie dodaje wiele lekkości. Niestety, zawodzi (znowu) czarny charakter, który jest zły, bo tak. Szkoda, gdyż Corey Stoll to niezły aktor, a tutaj w zasadzie nie ma zbyt wiele do roboty i brakuje charakteru granej przez niego postaci.

antman4

„Ant-Man” okazał się niespodzianką, która była lepsza od drugiej części „Avengersów”. Efekty specjalne znów na wysokim pułapie, gra konwencją heist movie, lekkość i masa humoru działają na plus. Nie brakuje poważnych momentów (tragedia dr Pyma), jednak nie jest to depresyjne kino. Świetna rozrywka na poziomie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Wada ukryta

Czy mieliście takie wrażenie, że oglądaliście film i w trakcie seansu mieliście taką wielką czarną dziurę z powodu pogmatwania całej intrygi, nie pamiętając zbyt wiele? Chyba właśnie przed chwilą trafiłem na coś takiego. Twórczość Paula Thomasa Andersona jest znana mi tylko ze słyszenia (widziałem debiutancki „Sydney” oraz „Aż poleje się krew”), ale nawet to nie było w stanie przygotować mnie na „Wadę ukrytą” – najdziwaczniejszy film tego roku. Jednak po kolei.

wada_ukryta1

Jest rok 1970, jesteśmy w Kalifornii. I to tutaj poznajemy naszego bohatera – prywatnego detektywa Doca Sportello. Chociaż trudno go takim nazwać – nieogolony, ubrany niczym obdartus i zamiast papierosa jara skręty. I byłoby tak spokojnie, gdyby nie przyszła do niego jego była dziewczyna, Shasta Fay. Informuje go, że jej obecny partner – dziany bogacz i potentat firmy budowlanej ma paść ofiara intrygi swojej żony i jej kochanka. Po tej wiadomości, Shasta znika, a Doc podejmuje się poprowadzić własne śledztwo, w czym nie będzie mu pomagał detektyw Bjornsen zwany Wielką Stopą.

wada_ukryta2

Zapowiada się kryminał w stylistyce neo-noir? Bullshit. Reżyser tak komplikuje opowieść, że choćbyście jak bardzo by się starali, nie będziecie w stanie tego rozgryźć i ogarnąć. Bo dzieje się tu wiele, a dodatkowo cała sprawę komplikuje jeszcze obecność narratorki (dziewczyna o imieniu Sortilege), wprowadzając dodatkowy zamęt. Niby jest jakieś śledztwo, ale tak przy okazji. Spiski, bractwo aryjskie, dentyści zajmujący się dystrybucją narkotyków, salon masażu jako pralnia brudnych pieniędzy, szpital psychiatryczny, jakiś okręt – Anderson dekonstruuje kryminał i wywraca cała konwencję do góry nogami, niczym swój mentor, Robert Altman. A wszystko to w oparach narkotyków i absurdu, dodając tak specyficznego humoru, że albo pokochacie ten film albo odrzucicie już po pierwszej godzinie.

wada_ukryta3

Poza komplikującą się z minuty na minutę intrygę, gdzie trudno się połapać: kto, kogo, za co i dlaczego, reszta jest z najwyższego sortu. Bardzo przestrzenne zdjęcia Roberta Elswita, utrzymana w realiach epoki muzyka, szczegółowo odtworzona scenografia oraz kostiumy, mówiące o postaciach więcej niż słowa. To wszystko potęguje jeszcze bardziej psychodeliczny klimat, gdzie niemal każdy żyje na granicy stanu załamania nerwowego.

wada_ukryta4

To byłby w zasadzie dobry kryminał, gdyby nie kapitalnie poprowadzona przez Andersona obsada. Bryluje niesamowity Joaquin Phoenix jako detektyw-hipis. Inteligentny, cyniczny, jednak zamiast alkoholu i papierosów mamy jointy z marihuaną, a pakowanie się w kłopoty to jego specjalność. Poza nim mamy pojawiających się w mniejszych rolach gigantów – fantastycznego Josha Brolin (konserwatywny detektyw Wielka Stopa), świetnego Benicio Del Toro (prawnik Sauncho Smilax) oraz trzymającą fason Reese Witherspoon (prokurator Penny Kimball).  Są też aż trzy niespodzianki. Pierwsza to kompletnie nietypowo obsadzony Owen Wilson w roli tajniaka, mającego dość swojej pracy. Drugą jest kompletnie mi nieznana Katherine Waterston, czyli Shasta – niemal klasyczna femme fatale w wersji hipisowskiej, a trzecią Joanna Newson (narratorka Sortilege) i jednego jestem pewny – o tych paniach jeszcze usłyszymy.

wada_ukryta5

Czym jest „Wada ukryta”? Parodią kryminału, zgrywą, wariactwem, narkotycznym tripem? Wszystkim po trochu i najbardziej nieoczywistym utworem w dorobku Paula Thomasa Andersona. Mimo niedoskonałości (bardzo specyficzny humor – m.in. wizyta u dr Blatnoyda czy posiłek w azjatyckiej restauracji, najbardziej skomplikowana intryga z jaką miałem do czynienia), to jedna z najciekawszych produkcji tego roku. Nie wiem, czy uda wam się wejść w ten klimat, ale powinniście spróbować.

8/10

Radosław Ostrowski

Siostra Betty

Betty Sizemore jest zwykłą kurą domową, która pracuje w jadłodajni jako kelnerka. Jej mąż handluje autami, a sama kobieta ma wielkiego fioła na punkcie serialu „Ktoś do kochania”, gdzie jest tam bardzo czarujący dr David Ravell. Jednak jej mąż ukradł 10 kilo narkotyków, za co zostaje zamordowany przez duet kilerów – Charliego i Wesleya. Betty widzi cała zbrodnię i pod wpływem szoku, dochodzi do dziwnej sytuacji. Kobieta wymazała swoje życie i jest przekonana, że doktorek z serialu to jej były narzeczony, wiec postanawia go odnaleźć. W ślad za nią wyruszają kilerzy, szukający dragów.

siostra_betty1

Kiedy wydaje mi się, że nic już nie jest w stanie zaskoczyć, ale zawsze pojawia się film, którzy zmusza mnie do weryfikacji tego przeświadczenia. Neil LaBute zanim zaczął robić filmy słabe (remaki „Kultu” i „Zgonu na pogrzebie”), 15 lat temu zrobił dziwny film. Mieszanka kryminału, melodramatu, komedii i opery mydlanej może sprawiać wrażenie czegoś niedorzecznego. Reżyser bawi się konwencjami oraz regułami tych gatunków, by (z przymrużeniem oka) pokazać efekty szoku psychicznego. Nawet jest to zabawne, by potem wzbudzić strach, rozładować atmosferę absurdalnym humorem (kiczowata, melodramatyczna muzyka, fragmenty telenoweli w telewizji), ale też nie brakuje tutaj niezłej satyry na psychofanów oraz środowisko telewizyjne. Intryga rozkręca się dość powoli, jednak potrafi wciągnąć i zaintrygować, doprowadzając do kompletnie nieobliczalnego finału (więcej wam nie powiem). Wymaga to skupienia oraz otwartości na sztuczność oraz kicz.

siostra_betty2

LaBute zgrabnie tutaj się bawi i pozwala aktorom zaszaleć. Błyszczy tutaj wyborna Renee Zellweger z czasów, gdy była piękną aktorką (czytaj: sprzed operacji plastycznej), a Betty to jej najlepsza kreacja. Naturalna pasjonatka telenoweli, szukająca tak naprawdę poczucia spełnienia oraz szczęścia, dlatego tyle czasu spędza przy fałszywym świecie. Jednak gdy jej mózg płata figla oraz zmienia ją w pielęgniarkę, nadal pozostaje naturalna i budzi współczucie, bez popadania w karykaturę oraz groteskę. Nawet czarujący Greg Kinnear (aktor George McCord, grający dr Ravella), musi zostać mocno w cieniu, będąc tak naprawdę dwiema osobami – aktorem traktującym Betty jako wielką fankę, marzącą o roli w serialu oraz w roli idealnego doktorka. Tak naprawdę drugi plan jest zdominowany przez skontrastowany duet killerów – kapitalnego Morgana Freemana oraz wyszczekanego i niecierpliwego Chrisa Rocka. Tak zabójczego i barwnego duetu nie widziałem od dawna.

siostra_betty3

Szkoda tylko, że LaBute drugiego takiego filmu nie udało mu się zrobić. Być może wtedy bardziej o nim by pamiętano. Na szczęście, można zawsze wrócić do „Siostry Betty”.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Trop

Rok 1954, stan Nowa Anglia. Do pewnego bogatego domostwa zostaje zaproszonych sześcioro gości – trzy  kobiety i trzech mężczyzn. Na miejscu zauważają jedynie lokaja Wardswortha oraz pokojówkę Yvette. Na miejscu pojawia się też osoba, od której rzekomo dostali zaproszenie do domu. Okazuje się, że mężczyzna był szantażystą każdego z gości. Kiedy „gospodarz” zostaje zamordowany, zaczyna się trudna i niebezpieczna gra. Kto i dlaczego zabił? Zrobił to ktoś z gości czy może ktoś trzeci, obserwujący całą sytuację?

Dziś pojawiają się głosy oburzenia, gdy producenci filmowi chcą przenieść na ekran grę planszową (patrz: „Battleship” na podstawie gry w statki), jednak 30 lat temu pewien brytyjski filmowiec Jonathan Lynn postanowił przenieść na ekran słynną grę planszową Clue (znaną tez w niektórych krajach jako Cluedo). W skrócie chodziło o to, co w fabule filmu. Jeśli komuś skojarzyło się z kryminałami Agathy Christie, to jest to słuszne skojarzenie. Gotyckie domostwo, sami podejrzani, każdy miał motyw, sposobność i narzędzie (wszyscy dostali je w „prezencie” od szantażysty). Pojawiają się kolejne tropy, zagadki i morderstwa, przez co można poczuć się zdezorientowanym. Lynn nie ułatwia sprawy, byśmy wiedzieli więcej od reszty bohaterów i to zmusza do wytężenia swoich szarych komórek. Finał zaskoczy wszystkich (zwłaszcza, że są aż trzy), stanowiąc jednocześnie satysfakcjonujące rozwiązanie, jak i dowcipną puentę. Bo motywy nie zmieniają się od zarania ludzkości – zazdrość, namiętność, pieniądze, tajemnica.

Wszystko to jest z jednej strony wykonane bardzo precyzyjnie – od scenariusza przez stylowe zdjęcia i dowcipną muzykę po masę humoru zarówno słownego (ironiczne i błyskotliwe dialogi) jak i sytuacyjnego. Wszyscy, mimo podejrzeń oraz wzajemnej nieufności, próbują ustalić prawdę, co też jest źródłem komizmu.

Każda z postaci jest na tyle wyrazista, że trudno kogokolwiek z obsady wyróżnić. Dodatkowo gra aktorska okazuje się zmyłką, gdyż nie pomaga ona rozwikłać sprawy morderstwa. Jednak jeśli kogokolwiek miałbym wyróżnić, to byłby brawurowy Tim Curry w roli kamerdynera, próbującego opanować sytuację i rozwiązać łamigłówkę. Ekspresja oraz dynamika ruchów aktora (zwłaszcza w finale), działają jak petarda, ale nie można nie wspomnieć równie znakomitych ról Christophera Lloyda (prof. Plum), nierozgarniętego Michaela McKeana (homoseksualista pan Green), nadekspresyjną Eileen Brennan (pani Peacock) czy apetyczną Lesley Ann Warren (pani Scarlett).

trop7

Wariacka komedia, czasami ocierająca się o absurd i świetny kryminał, będący także pastiszem tego gatunku. Inteligentne połączenie, które od 30 lat nadal bawi i śmieszy. Kto dzisiaj potrafi zrobić taki koktajl?

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Obywatel roku

Nils Dickman jest przeciętnym facetem, który zajmuje się odśnieżaniem dróg. Za swoje zasługi został nagrodzony tytułem obywatela roku. Jednak jego spokojne i opanowane życie zmienia się. Jego syn Ingmar, który pracował na lotnisku, zostaje zamordowany na skutek gangsterskich porachunków. Na wieść o tym, mężczyzna chce znaleźć sprawcę całego zamieszania i odesłać do krainy wiecznych łowów.

obywatel_roku1

Gdyby taką historię nakręcono w Stanach Zjednoczonych, główną rolę zagrałby Liam Neeson, a seans byłby jedną wielką, krwawą mordownią. Jednak norweski reżyser Hans Petter Moland osadzając w realiach swojego kraju idzie w zupełnie innym kierunku. To czarna komedia, chociaż humor nie spodoba się wszystkim – trupy padają tu często (po śmierci każdego z nich pojawia się czarna plansza z nekrologiem), a jedna krwawa akcja odbija się na życiu innych. Spirala przemocy się rozkręca, a zemsta przynosi nieoczekiwane skutki – jak w filmach braci Coen, gdzie pozornie proste plany musiały się bardzo mocno spier… eee, komplikowały się.

obywatel_roku2

Poza wątkiem zemsty reżyser uważnie przygląda się swojemu krajowi. Norwegia to jak wiemy państwo opiekuńcze, które chroni swoich mieszkańców – nawet więzienia są tutaj najprzyjemniejszymi więźniami świata, gdzie nie ma gwałtów, a warunki są bardzo przyjemnie. Nic dziwnego, że to raj, także dla gangsterów, którzy czują się tu bezpiecznie. Jednak pod tą tolerancyjną maską kryje się nietolerancja, homofobia (dwóch gangsterów ukrywa swój homoseksualizm), hipokryzja oraz niedotrzymywanie słowa. Przemoc tutaj jest też rozkręcana wskutek pochopnych działań – tutaj najpierw się zabija, a dopiero potem zadaje pytania.

obywatel_roku3

Nawet jeśli opowieść jest odrobinę przerysowana, a pokręcone poczucie humoru nie trafi do wszystkich, to poza krwawym finałem są dwa mocne atuty: zimowy klimat (przypominający „Fargo”) oraz świetne aktorstwo. Tutaj przewodzi niezawodny Stellan Skarsgaard, będący zarówno bezwzględnym mścicielem z mocnymi pięściami, żądzą zemsty oraz tłumionym bólem. Zimne spojrzenie mówi więcej niż słowa i potrafią przerazić. Drugim strzałem jest tutaj Pal Sverre Hagen w roli bezwzględnego szefa wszystkich szefów, któremu się nie układa z żoną, ma obsesję na punkcie ekologicznego stylu życia i jest bardzo impulsywny. Kontrastem jest tutaj honorowy serbski gangster Papa (Bruno Ganz) – opanowany, słowny i spokojnie przygotowujący swoją zemstę.

obywatel_roku4

„Obywatel roku” to z jednej strony krwawa czarna komedia, z drugiej krytyka modelu państwa opiekuńczego. Rzadko zdarza się taka kombinacja tak jak rzadko pojawia się w Polsce mroźna zima, ale fani skandynawskich produkcji powinni czuć się jak w domu.

7/10

Radosław Ostrowski

Gambit

Harry Dean jest młodym i sprytnym oszustem, który wpadł na prosty plan kradzieży doskonałej. Jego celem jest najbogatszy człowiek świata, niejaki Shahbandar – kolekcjoner dzieł sztuki. Jednak żeby zrealizować plan, Dean korzysta z pomocy wspólnika, fałszerza Emila oraz werbuje tancerkę Maggie Chang, która ma otrzymać pięć tysięcy dolarów. Idealny plan jednak jest idealnym tylko z nazwy.

gambit_1966_2

Komedii kryminalnych była cała masa, jednak nakręcona w 1966 propozycja Ronalda Neama oparta jest na prostym pomyśle: oszustwo połączone z mistyfikacją i kradzieżą bardzo dużego łupu. Tym większym zaskoczeniem była dla mnie lekkość, z jaka cała ta historia jest opowiedziana. Nawet pod koniec (scena kradzieży) pojawia się napięcie i emocje. Wynikają one przede wszystkim z tego, iż idealny plan (pierwsze 25 minut) sypie się z powodu innych oczekiwań. Przeciwnik nie jest staroświeckim i sentymentalnym dżentelmenem, tylko inteligentnym i sprytnym rekinem finansjery, korzystającym z nowoczesnych gadżetów. Humor i dowcip wynika właśnie z tego kontrastu, a także z samych postaci, która mają wiele do ugrania. Za to finał jest więcej niż satysfakcjonujący, a od samego skoku bardziej przyciąga uwagę relacja między duetem naszych złodziei.

gambit_1966_1

On (niezawodny i 55 lat młodszy Michael Caine) jest elegancko ubranym dżentelmenem, pewnym siebie i troszkę bezczelnym złodziejem, potrafiącym odnaleźć się w niemal każdej sytuacji. Ale poległby, gdyby nie ona (urocza Shirley MacLaine), która tylko pozornie wydaje się gadulską i głupią dziewczyną. Chemia między nimi jest bardzo odczuwalna i wiadomo czym to się skończy (słowo miłość jest wskazana), ale bardzo przyjemnie ogląda się tą parę. Dodatkową karta w grze jest równie trzymający fason Herbert Lom (Shahbandar), który dla większości kinomanów pozostanie na zawsze komisarzem Dreyfusem z serii „Różowa Pantera”. Niepotrzebnie, bo tutaj potwierdza swój talent w roli inteligentnego oraz pewnego siebie biznesmena.

gambit_1966_3

„Gambit” dzisiaj raczej nie będzie zaskoczeniem, ale to bezpretensjonalna, elegancka i lekka rozrywka z wysokiej półki. O jej sile świadczy fakt, że jest lepsza niż nakręcony dwa lata temu bezpłciowy remake z Colinem Firthem i Cameron Diaz w rolach głównych, o którym chciałem zapomnieć jak najszybciej. Ten „Gambit” dłużej ze mną zostanie.

7/10

Radosław Ostrowski