Mike Nichols – (1931-2015)

mike_nichols

Dzisiejszy solenizant był jedną z wyrazistszych postaci amerykańskiego kina kontestacji. Byli to filmowcy pokazujący prawdziwe oblicze Ameryki bez makijażu oraz nadmiernego optymizmu, krytycznie przyglądając się mitom tego kraju. Poza działalnością reżyserską był też aktorem (teatralnym) i producentem.

Urodził się 6 listopada 1931 roku w Berlinie jako Michael Igor Peszkowski. Był synem żydowskich emigrantów z ZSRR. W 1939 roku, kiedy wybuchła wojna, cała rodzina uciekła do Stanów Zjednoczonych. Najpierw wyjechał ojciec, potem Mike z bratem i na samym końcu matka. Cała rodzina spotkała się w 1941 roku. Przyszły reżyser czuł się w tym kraju kompletnie wyobcowany, a nieznajomość języka angielskiego pogarszała ten stan. Mimo faktu, iż w wieku 12 lat uznano go za geniusza, dobrym uczniem nie był.

W 1955 roku zapisał się do Uniwersytetu w Chicago, gdzie poznał takie osoby jak Edward Asner i Susan Sontag. I to podczas studiów podjął prace jako spiker radiowy w stacji WMFT, 98.5 FM. Pracował tam przez dwa lata grając muzykę folkową, zanim wyjechał do Nowego Jorku, gdzie – dość krótko – uczył się aktorstwa u Lee Strasberga. Wrócił jednak do Chicago, gdzie dołączył do grupy improwizującej Compass Players, założonej przez Paula Sillsa oraz Elaine May. To właśnie z nią stworzył pamiętny duet sceniczny, scementowany sztuką „An Evening with Nichols and May”. Jednak gdy w 1960 roku sztuka „A Matter of Position” poległa na scenie, duet się rozpadł. Drogi Nicholsa i May zeszły się dopiero w latach 90.

Już na studiach Nichols zaczął reżyserować przedstawienia teatralne. Więc kiedy na początku lat 60. otrzymał propozycję realizacji spektaklu „Boso w parku” Neila Simona, zaryzykował i odniósł ogromny sukces. Przygoda z kinem zaczęła się w 1965 roku, gdy aktorka Elisabeth Taylor wybrała go do adaptacji sztuki Edwarda Albee’ego „Kto się boi Virginii Woolf?”. Film spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem, otrzymując aż 13 nominacji do Oscara (ostatecznie zdobyła pięć statuetek w tym za role aktorskie Elisabeth Taylor i Sandy Dennis).

Mike Nichols zmarł 19 listopada 2015 roku na zawał serca. Pozostawił po sobie czwartą żonę – dziennikarkę Dianę Sawyer oraz troje dzieci z poprzednich związków.

Do grona najbliższych współpracowników Nicholsa zaliczamy: kostiumolog Ann Roth, montażystę Sama O’Steena, dźwiękowców Lee Dicktera i Rona Bochara, producenta Michaela Haleya, scenografa Richarda Sylberta oraz aktorów – Jacka Nicholsona, Meryl Streep, Annette Bening, Emmę Thompson.

Nichols miał na swoim koncie Oscara  (i pięć nominacji), Złoty Glob (i pięć nominacji), trzy nagrody BAFTA (i jedną nominację), nominację do Złotego Niedźwiedzia na Berlinale oraz trzy nagrody Emmy.

A teraz pora na ranking całej filmografii Mike’a Nicholsa – specjalisty od kina obyczajowego. Trzy, dwa, jeden – zaczynamy.

Miejsce 20. – Z Księżyca spadłeś? (2000) – 4/10

Pomysł na film był nie najgorszy. Bohaterem jest kosmita, który zostaje zesłany na Ziemię, by zapłodnić miejscową przedstawicielkę płci przeciwnej, bo na własnej planecie samic nie ma. Problem w tym jednak, że film ma takich niskich lotów humor, że czułem odrzucenie. Nawet jest kilka ciekawych wątków (kamuflaż kosmity, finałowy pościg), ale brakowało polotu i finezji. Nie pomogło nawet zaangażowanie Bena Kingsleya oraz Annette Bening. Absolutna porażka i katastrofa, nie godna spędzenia czasu. Recenzja tutaj.

Miejsce 19. – Dzień delfina (1974) – 5/10

Kompletne kuriozum z tak absurdalnym pomysłem, że do tej pory zastanawiam się, kto wpadł na ten pomysł. Bohaterem jest naukowiec, uczący delfiny ludzkiej mowy. Jednak sponsorzy badań chcą wykorzystać ssaka do… zamachu na prezydenta USA. Brakuje tutaj napięcia, film przynudza i nic tu się nie klei. Broni się tylko sam ssak oraz prześliczna muzyka Georgesa Delerue. Recenzja tutaj.

Miejsce 18. – Pocztówki znad krawędzi (1990) – 5/10

Obyczajowa historia oparta na autobiografii Carrie Fisher pokazującą aktorkę nie radzącą sobie z życiem w cieniu swojej matki, także aktorki. Problem w tym, że to wszystko jest nieangażujące i strasznie przewidywalne – alkohol, narkotyki, zdrada męża. I nie pomaga udział Meryl Streep ani Shirley MacLeane. Recenzja tutaj.

Miejsce 17. – Odnaleźć siebie (1991) – 5/10

Kolejna obyczajowa scenka, troszkę przypominająca polski film „Król życia”. Bogaty prawnik, nie do końca działający uczciwie, wskutek wypadku (postrzał w głowę) zmienia się nie do poznania i staje się lepszym człowiekiem. Brzmi to jak historia SF, a Harrison Ford dokonuje prawdziwych cudów, by uwiarygodnić tą bajkę. Aktor wyciska siódme poty, ale materiał wyjściowy jest lichy. Zwyczajnie szkoda. Recenzja tutaj.

Miejsce 16. – Fortuna (1975) – 6/10

Mieszanina komedii, kryminału oraz kina retro. Bohaterami jest dwójka cwaniaków, którzy chcą wyłudzić pieniądze od młodej dziewczyny. By to zrobić jeden z nich musi wziąć ślub. Błaha, ale jednak parę razy potrafiąca rozbawić produkcja, co jest zasługą gwiazdorskiej obsady (Nickolson, Beatty, Channing) oraz sprawnej ręki reżysera. Recenzja tutaj.

Miejsce 15. – Zgaga (1986) – 6,5/10

Słodko-gorzki dramat obyczajowy oparty na scenariuszu Nory Epfron. Tym razem poznajemy Rachel – dziennikarkę, która poznaje przystojnego Marka. Po znajomości ślub, dzieci i rodzina. Ale szybko okazuje się, że mąż lubi skoki w bok. I muszę przyznać, że reżyser unika szantażu oraz sentymentalizmu, ale gdyby nie wyraziste role Meryl Streep i Jacka Nicholsona, nie byłoby warto o tym mówić. I jeszcze jest Kevin Spacey jako młody śmieć. Recenzja tutaj.

Miejsce 14. – Barwy kampanii (1998) – 7/10

Polityczna satyra z kluczem, bazująca na kampanii wyborczej Clintonów. Wszystko to poznajemy z perspektywy wnuka legendarnego działacza społecznego. Reżyser idzie szlakiem brutalnych zagrywek, zabaw w podchody oraz pozbawienia resztek sumienia, gdy władza staje się celem samym w sobie. Mocne role Johna Travolty i Emmy Thompson, ale na drugim planie błyszczy wyborna Kathy Bates jako jedyna kobieta z sumieniem. Ostre i momentami pieprzne kino. Recenzja tutaj.

Miejsce 13. – Wilk (1994) – 7/10

Nietypowy film w dorobku reżysera, gdyż jest to horror, ale nie do końca oczywisty. Jack Randall (Idealny Jack Nicholson) jest lekko znużony i zmęczonym wydawcą książek. Dość spokojne i nudne życie zmienia się, gdy zostaje pogryziony przez wilka. Nagle czuje się młodszy i bardziej głodny życia, ale ma to swoją cenę. To film bardzo spokojny i stawiający na nastrój, swoje robi też muzyka oraz charakteryzacja, a także zjawiskowa Michelle Pfeiffer. Recenzja tutaj.

Miejsce 12. – Wojna Charliego Wilsona (2007) – 7/10

Jak się miało okazać, ostatnie dzieło Nicholsa jest polityczną satyrą. Tytułowy Charlie Wilson to kongresmen znany z dość imprezowego stylu życia. Jedne telewizyjny kadr spowodował, że podjął się wsparcia Afgańczyków przed Sowietami. Pomógł mu w tym doświadczony agent CIA oraz znana bywalczyni salonów. To jest tak nieprawdopodobne, że musi być prawdziwe. Autentycznie zabawne, zrobione z głową oraz ciętymi dialogami, do tego świetnie zagrane (Hanks trzyma fason, Roberts wygląda nieźle, ale wszystko zawłaszcza nieodżałowany Philip Seymour Hoffmann). Recenzja tutaj.

Miejsce 11. – Silkwood (1983) – 7/10

Powrót reżysera do kina po ośmiu latach przerwy. „Silkwood” to mieszanka dramatu społecznego z kinem obyczajowym, gdzie losy tytułowej bohaterki – pracownicy fabryki, walczącej z nieprawidłowościami, która przed ważnym spotkaniem znika bez śladu. Nichols skupia się bardziej na obyczajowym trójkącie między Karen, jej koleżanką Dolly oraz Drew, jednak to społeczne zacięcie wydawało mi się stokrotnie ciekawsze. Trudno wymazać scenę skażenia czy rozmów Karen z działaczami związkowymi. Klasę potwierdza Meryl Streep, pozytywnie zaskakuje Cher oraz Kurt Russell. Recenzja tutaj.

Miejsce 10. – Klatka dla ptaków (1996) – 7/10

Remake francuskiej komedii opowiadającej o parze gejów samotnie wychowujących syna. Panowie musza zmierzyć się z wyzwaniem – syn się żeni i przyjeżdżają rodzice przyszłej panny młodej. Sam punkt wyjścia, czyli zderzenie dwóch światów to potężny materiał komediowego ładunku, w pełni wykorzystywanego. Jednocześnie reżyser uczy tolerancji i akceptacji inności. Uwiarygadniają to wszystko brawurowe role Robina Williamsa i Nathana Lane’a – scena, gdy pierwszy uczy drugiego jak zachowywać się po męsku to małe dzieło sztuki. Recenzja tutaj.

Miejsce 9. – Anioły w Ameryce (2003) – 7/10

Telewizyjny miniserial oparty na głośnej sztuce Tony’ego Kushnera. Akcja toczy się w połowie lat 80. w Ameryce w środowisku homoseksualistów i skupia się na osobach chorych na AIDS. Młody Prior widzi anioły, a mecenas Roy jest cynicznym adwokatem ukrywającym swoją dolegliwość. Ta produkcja to mieszanka rzeczywistości i snów, gdzie losy różnych bohaterów splatają się ze sobą. Jest m.in. asystent Roya, ukrywający przed żoną i matką swój homoseksualizm, partner Priora, nie radzący sobie z chorobą chłopaka i pielęgniarz-transwestyta. Reżyser przełamuje kolejne tabu i daje do myślenia, chociaż czuć troszkę teatralny rodowód dzieła. Plus naprawdę znakomita obsada – Al Pacino, Meryl Streep, Emma Thompson, Justin Kirk, Patrick Wilson i Mary-Louise Parker. Recenzja tutaj.

Miejsce 8. – Absolwent (1967) – 7/10

Film kultowy, pod warunkiem, że jesteś młodym człowiekiem szukającym swojego miejsca na Ziemi w swoim dorosłym życiu. Wtedy wczujesz się w skórę Bena Braddocka, który po ukończeniu liceum nie ma kompletnie pomysłu na swoje dalsze życie. I chyba dlatego chłopiec wplątuje się w romans ze starsza kobieta – panią Robinson. Popisowa rola Dustina Hoffmana oraz Anne Bancroft, będącą pierwszym filmowym MILF-em. Do tego nieśmiertelne piosenki duetu Simon & Garfunkel oraz bardzo niejednoznaczny finał. Troszkę nadgryzł go czas, ale nadal potrafi zaintrygować. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. –  Biloxi Blues (1988) – 7,5/10 

Najlżejszy film w dorobku reżysera oparty na sztuce Neila Simona. Bohaterem jest młody chłopak, który musi odbyć służbę wojskową w 1945 roku. Trafia tam na nieprzyjemnego sierżanta Toomeya. Taki troszkę typowy film inicjacyjny, ale autentycznie zabawny i uroczy. Może i jest to troszkę przypudrowane oraz pastelowe, ale seans jest ogromną frajdą. Do tego czarujący Matthew Broderick oraz odpowiednio nieprzyjemny Christopher Walken.  Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Paragraf 22 (1970) – 7,5/10 

Tym razem reżyser postawił sobie zadanie teoretycznie nie do zrealizowania: adaptację powieści Josepha Hellera – legendarnej, antywojennej historii pilota Yossariana. Mężczyzna nie chce walczyć, tylko przetrwać, ale przełożeni niespecjalnie mu w tym pomagają. Reżyser piętnuje i atakuje biurokrację, głupotę przełożonych oraz ich ambicje, polegające na zdobyciu kolejnego odznaczenia. Jest jeszcze tajemniczy syndykat, gdzie każdy żołnierz ma swoje udziały oraz zyski. Dla tego syndykatu warto też… zaatakować swoją bazę. Książka znacznie mocniejsza i ostrzejsza, ale Nicholsowi udało się zachować klimat w czym pomaga koncertowa obsada z Alanem Arkinem oraz Jonem Voightem na czele. Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – Porozmawiajmy o kobietach (1971) –  7,5/10

Tragikomedia opisująca relacje damsko-męskie z perspektywy dwóch facetów – pewnego siebie Jonathana oraz nieśmiałego Sandy’ego. Obaj panowie zakochują się w tej samej kobiece, pokazując tą relację na przestrzeni 25 lat. Obydwaj panowie więcej ukrywają niż mówią, a obydwaj panowie tak naprawdę są pogubionymi egzemplarzami ludzi nie do końca pewnych swojej wartości, gdzie nic nie jest takie proste, jak na pierwszy rzut oka się wydaje. Jest tutaj większy pazur oraz delikatnie sfilmowane sceny erotyczne, do tego świetne role Jacka Nicholsona, Arta Garfunkela, Candice Bergen oraz Ann-Margret. Recenzja tutaj.

Miejsce 4. – Pracująca dziewczyna (1988) – 8/10

Nichols tym razem feministycznie i antykorporacyjnie. Tytułową dziewczyną jest Tess McGill – sekretarka ambitnej szefowej dużej firmy inwestycyjnej. Dziewczyna odkrywa, że jej szefowa wykorzystała w tajemnicy jej pomysł. Kiedy jednak kobieta łamie sobie nogę i jest niedysponowana, Tess planuje zemstę. Mocno trzymające się ziemi, chociaż ocierające się o nurt komedii romantycznej to jest to portret determinacji, sprytu oraz walki o swój lepszy byt. Niesamowicie rozbrajajacy, fantastycznie wyreżyserowany oraz zagrany – Melanie Griffith, Sigourney Weaver, Harrison Ford, Joan Cusack. Już te nazwiska mówią za wszystko – tylko fryzury i komputery zdradzają wiek. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Bliżej (2004) – 8/10

Gorzka obserwacja oparta na sztuce Patricka Marbera, troszkę przypominający „Porozmawiajmy o kobietach”, tylko że skupiony na czworokącie – Alice, Dan, Anna i Larry. Kazde z nich jest inne, prowokuje, szuka swojego miejsca, miłości oraz stabilizacji. Wszystko jest tutaj pomieszane, komplikuje się na naszych oczach, relacje zmieniają tempo, a każdy z tego kwadratu kłamie, oszukuje, zakłada maski. Koncertowa gra kwartetu Roberts, Law, Portman i Owena, do tego spinająca klamrą piosenka „Blower’s Daughter” Damiena Rice’a. Recenzja tutaj.

Miejsce 2. – Kto się boi Virginii Woolf? (1965) – 9/10

Debiut reżyserski, przykuwający uwagę wszystkich. Będziemy świadkami perwersyjnej psychologicznej gry, prowadzonej przez małżeństwo ze środowiska akademickiego – George’a i Martha, w które zostaje wplątana młoda para: Honey i Nick. Rozczarowanie, gorycz, wojna małżeńska, gdzie nie ma miejsca na litość czy przebaczenie. Liczy się tylko zadawanie bólu i cierpienia. Po tym seansie, świat stanie się bardzo nieprzyjaznym miejscem. Recenzja tutaj.

Miejsce 1. – Dowcip (2001) – 9/10

Za każdym razem, jak oglądam ten film, zwyczajnie mnie szarpie. Nazwałem tą telewizyjną produkcję wykładem o umieraniu i nie jest to przesada. Przyglądamy się tutaj mierzącą się z zaawansowanym rakiem profesor Vivien Bearing – specjalistce od literatury barokowej. Reżyser brutalnie przypomina, ze w konfrontacji ze śmiercią jesteśmy bezradni i jedynie zaakceptowanie kruchości swojego ciała może uczynić ostatnie chwile na Ziemi bardziej znośne. Wszystko jest tutaj rewelacyjne – od sterylnego otoczenia, klasyczną muzykę po rewelacyjną reżyserię oraz genialną Emmę Thompson (także autorka scenariusza). Takich filmów się nie zapomina nigdy. Recenzja tutaj.

A jak układa się wasz ranking filmów Mike’a Nicholsa? Piszcie śmiało w komentarzach i czekam na wasze opinie.

Radosław Ostrowski

Wojna Charliego Wilsona

To były prawdziwe zdarzenia. Były one wspaniałe i zmieniły świat, ale końcówkę oczywiście spieprzyliśmy.

Być może to, co zobaczycie zabrzmi nieprawdopodobnie, ale działo się naprawdę. Charles Wilson był teksańskim kongresmenem, który miał spore znajomości i dwie poważne słabości – alkohol i młode kobiety. Pod wpływem przypadkowego impulsu (wiadomości w telewizji) dowiaduje się o wydarzeniach w Afganistanie. Polityk postanawia podjąć działania (jako członek Podkomisji Obrony może zwiększyć budżet na tajne operacje), w czym pomaga mu poważana bywalczyni salonów oraz doświadczony agent CIA. We trójkę dokonują karkołomnych operacji, by pogonić Sowietów z Afganistanu.

charlie_wilson1

Jak się miało okazja, ta dość pokręcona komedia polityczna była ostatnim filmem nakręconym przez zmarłego w tym roku Mike’a Nicholsa. Facet z pewnym dystansem i humorem opowiada historię tak nieprawdopodobną, że musi być prawdziwa. Nie brakuje tutaj dowcipnych dialogów (autorem scenariusza był Aaron Sorkin, który ma nosa do fabuł oraz dialogów – ci, co widzieli „Ludzi honoru”, „The Social Network” czy „Newsroom” wiedzą o czym mówię), oglądałem ten film ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ponieważ polityków pokazuje się jako skorumpowanych bydlaków albo kompletnych idiotów. Nichols pokazuje mechanikę władzy, jednak trudno mi uwierzyć, że to można było tak łatwo to załatwić. Ale zakończenie jest bardzo gorzkie, pokazujące zatrzymanie się w pół drogi oraz krótkowzroczność polityki USA. Jak możliwe, ze takie mocarstwo potrafi rządzić tak idiotycznie? Plusem są wiernie odtworzone realia lat 80-tych (muzyka, scenografia, kostiumy i fryzury), dowcipne i niepozbawione ironii dialogi oraz solidna realizacja. Może się nie podobać propagandowy charakter (Amerykanie są ok, Ruscy nie), ale mocne wrażenie robi wizyta w obozie uchodźców – takich rzeczy się nie da wymazać.

charlie_wilson3

Od strony aktorskiej prezentuje się film naprawdę dobrze. Pozytywnie zaskakuje Tom Hanks w nietypowej dla siebie roli polityka-imprezowicza. Ale jak się okazuje ten facet ma zasady i zawsze dotrzymuje składanego słowa, co świadczy o pewnej klasie. A że lubi wypić szkocką oraz otaczać się pięknymi kobietami – jako singlowi mu wolno. Mniej mi się podobała Julia Roberts (ze szczególnym uwzględnieniem fryzur), która jest mniej wyrazista jako religijna oraz mająca spore wpływy bywalczyni salonów. Ale i tak obojgu aktorom szoł ukradł wyborny Philip Seymour Hoffman jako cyniczny i doświadczony agent CIA Avrakatos. Ma najlepsze teksty, niejasną motywację swoich działań i swoją obecnością rozsadza po prostu ekran. Tak potrafią wielcy aktorzy, prawda?

charlie_wilson2

Nichols pożegnał się z kinem w moim zdaniem dobrym stylu. Wielu może uznać, ze ta produkcja jest zbyt lekka jak na tematykę, ale ma dość wywrotowe przesłanie i kilka mocnych kwestii dających do myślenia. Ci dzielni Amerykanie.

7/10

Radosław Ostrowski

Bliżej

W Londynie poznajemy czwórkę postaci, których losy się połącza i będą przeplatać. Dwoje Amerykanów i dwoje Anglików. Zaczyna się wszystko od wypadku – ona Alice wpada pod auto, on Dan odwozi ją do szpitala. Parę lat później Dan poznaję fotografkę Annę, która robi mu zdjęcia do okładki jego powieści. Potem mężczyzna „umawia” ja przez Internet z przystojnym lekarzem Larrym. I tak ten czworokąt będzie się zmieniał na przestrzeni lat.

blizej1

Mike Nichols wiele razy udowadniał, że analiza uczuć i emocji jest jego mocną stroną. Tym razem wsparł się sztuką teatralną Patricka Marbera, by opowiedzieć o ludziach miotających się i szukających tego, czego człowiek szuka od zawsze – miłości. A czymże jest ta miłość? Skażona kłamstwem, zdradą, zboczeniem, brakiem stałości, gdzie nasi bohaterowie gubią się, odbijając jak piłeczki we flipperze. W dodatku reżyser ciągle miesza chronologię – przesuwa akcję do przodu, by potem nagle się cofnąć (nie dając nam żadnych wskazówek), jednak nie wywołuje to żadnego chaosu. A gdzie w tym wszystkim jest prawda? Nikogo ona nie obchodzi, a kiedy w końcu ją dostają – wywołuje ona upokorzenie i ból. W to wszystko jeszcze zostają wplecione inteligentne dialogi i pozorny emocjonalnie chłód, który nadaje postaciom odrobiny tragicznego rysu. Dobitnie to słychać w będącej klamrą piosence Damiena Rice’a „Blower’s Daughter”. Jesteśmy brutalnymi świadkami upadku wszystkich tych ważnych wartości – miłości, lojalności, zaufania.

blizej2

W dodatku całość jest naprawdę dobrze poprowadzona przez aktorski kwartet. Dobrze poradziła sobie Julia Roberts i Jude Law. Ona wydaje się silna i twardą kobietą, która pozwala sobie na flirt w pracy, potem wychodzi za mąż, ale nadal nie przestaje kochać swojego kochanka. On jest niespełnionym pisarzem i wydaje się być człowiekiem, który chce wszystkiego, czyli niczego niczego konkretnego. Chwiejny i niezdecydowany. Ale szoł ukradła dwójka aktorów grająca bardziej złożone postacie, mianowicie znakomita Natalie Portman (striptizerka Alice) i wyborny Clive Owen (lekarz Larry). Ona jest najtrudniejsza do rozgryzienia – wydaje się niewinna, ale swoją niewinność straciła dawno i potrafi być bardziej wyrachowana i zimna niż niejeden facet. On wulgarny, niemal prymitywny, nawet w pracy szukający mocnych seksualnie doznań, ale nie ukrywający swojej natury. To ich sceny oraz dialogi wybrzmiewają najmocniej.

blizej3

Nichols przypomina dość brutalną prawdę, że wszystko potrafi być piękne, dopóki człowiek nie spotka drugiego człowieka. Wtedy nakładamy więcej masek niż aktorzy w teatrze i ciągle pojawia się jedno pytanie: dlaczego musimy sobie komplikować sprawy, które wydaja się proste i jasne. Sam nie wiem, a może nie chce tego wiedzieć?

blizej4

8/10

Radosław Ostrowski

Dowcip

Profesor Vivian Bearing jest wykładowcą akademickim specjalizującym się w barokowej poezji. Prowadziła dość spokojne życie, ale stan zdrowia pogarsza się. Trafia w końcu do szpitala, gdzie diagnoza zostaje postawiona szybko: zaawansowany rak jajników. Choć szansy na wyzdrowienie nie ma żadnych, otrzymuje ostrą chemioterapię.

dowcip1

Po wpadce, jaka był film „Z Księżyca spadłeś?” Mike Nichols postanowił odnaleźć swoją zgubioną formę podczas pracy dla telewizji. A że padło na HBO, efekt przerósł chyba największe oczekiwania. Sam film jest wykładem, pokazujący powolne umieranie, gdzie ani leki, ani terapia, ani nawet intelektualna próba przełknięcia tej sytuacji nie są w stanie pomóc. Sonety Jonna Donne’a, w których specjalizuje się nasza bohaterka dodają bardzo interesującej refleksji na temat śmierci, stanowiąc pewną wartość dodaną. W ślad za mocną treścią, która potrafi poruszyć i zmusić do refleksji, idzie niemal ascetyczna forma – bardzo stonowane przestrzenie szpitalne, retrospektywy mieszające się z pobytem w szpitalu (m.in. znakomita scena, gdy bohaterka wyobraża siebie na wykładzie, a wtedy przychodzi pielęgniarka zabrać ją na badania), równie stonowana muzyka będąca kompilacją dzieł klasycznych.

dowcip2

Przy okazji Nichols pokazuje stosunek lekarzy i badaczy wobec naszej pacjentki, traktując ją niemal jako królika doświadczalnego („wielki obchód”), niemal ignorując jej cierpienie i ból. Jedyną osoba, która próbuje nawiązać emocjonalny i bliższy kontakt jest pielęgniarka. Nic dziwnego, że film jest pokazywany w szkołach medycznych, by pokazać jak nie powinni zachowywać się lekarze.

dowcip3

Jednak największym atutem poza świetna reżyserią i bezbłędną warstwą techniczną (i scenariuszową) jest wybitna kreacja Emmy Thompson, która zwraca się niemal bezpośrednio do kamery, zwierzając się ze swoich obaw i lęków. Powoli dostrzegamy jak pewna siebie i twarda kobieta dokonuje ostatecznego bilansu, godząc się ze śmiercią, widać to w niemal każdym spojrzeniu, słowie. Pozostali aktorzy (m.in. Christopher Lloyd, Aurora MacDonald czy Jonathan Woodward) robią przy niej za tło, co potrafią zrobić tylko wielcy.

Tak udanego filmu Nichols nie zrobił chyba od czasów swojego debiutu. Mocne, inteligentne, ale także poruszające i refleksyjne kino. Co z tego, ze na mały ekran skierowany?

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Z Księżyca spadłeś?

Wiele mil kosmicznych stąd znajduje się planeta, gdzie mieszkają sami mężczyźni. Ich narządy rozrodcze są strasznie małe, więc rozmnażają się przez klonowanie. Wódz Grayston wysyła swojego najlepszego agenta, by przybył na Ziemię i zapłodnił jedną z kobiet, by dokonać podboju. Ale nie jest to takie proste jak się wydaje.

z_ksiezyca1

Mike Nichols zaczął nowy wiek od filmu, który odniósł kasową porażkę. Z czego to wynika? Być może z faktu, ze scenariusz napisało czterech kolesi (powszechnie wiadomo, ze gdy jest więcej niż dwóch scenarzystów, efekt jest zazwyczaj słaby). Sam humor oparty na seksie jest, niestety dość niskich lotów, choć taka metoda podboju i ubranie tego w komediowe szatki wydawało się całkiem niezłym pomysłem. Tylko, że sama opowieść jest mało wciągająca, podejście naszego agenta (nazwiskiem Harold Anderson) jest zaskakująco naiwne i na początku jest to nawet zabawne. Jednak świszczący penis to nie jest zbyt fajna rzecz, a parę wątków (praca w banku, agent lotniczy tropiący naszego bohatera) nie do końca kleją się w całość. Jest parę niezłych gagów (nieudany seks), a i aktorzy też dają sobie radę (m.in. Annette Bening, Ben Kingsley, John Goodman czy grający główną rolę Garry Shamling).

z_ksiezyca3

Nie będę was jednak dłużej oszukiwał. Jako komedia jest nieśmieszna, choć punkt wyjścia był naprawdę ciekawy. Niestety, to najsłabszy film  karierze Nicholsa, który jest kompletną stratą czasu. Unikać jak kosmitę, chyba że jesteście nawaleni.

4/10

Radosław Ostrowski

Barwy kampanii

Henry Burton jest wnukiem legendarnego działacza społecznego, który włącza się do kampanii prezydenckiej gubernatora Jack Stantona – polityka wzbudzającego dość spore zaufanie. Jednak droga będzie wyboista i to nie tylko z powodu konkurentów, ale też słabostek prezydenta oraz ambicji jego żony.

barwy_kampanii4

Politycznych satyr, które nie pozostawiają na rządzących suchej nitki powstało mnóstwo, a same mechanizmy władzy wywołują raczej obrzydzenie i niechęć (kto oglądał „Idy marcowe” czy „House of Cards” wie o co chodzi), z tego powodu wiele starszych produkcji wydaje się dość archaicznych. Czy film Mike’a Nicholsa, który jest jawną aluzja do kampanii prezydenckiej Billa Clintona nie opowiada niczego, co bym nie wiedział – „Polityka to tarzanie się w błocie i każdy się musi ubrudzić” (Kazik Staszewski). Podczas kampanii wychodzi na jaw małostkowość ludzi, którzy marzą tylko o jednym celu – mieć władzę, tylko i wyłącznie, czasami po trupach (próba kompromitacji senatora Harrisa zakończona… śpiączką czy szukanie materiałów na kryształowego niemal Pickera), zdrady wewnątrz sztabu (afera z fryzjerką oraz spreparowanie rozmów przez jednego z członków sztabu) oraz gładkich słówek wygłaszanych dla wyborców. Moralność i uczciwość już dawno odeszły, wykorzystywana przez doświadczonych wyjadaczy. Owszem, bywają lekkie nudne momenty (zwłaszcza między jednym a drugim wiecem), jednak nie brakuje też ironicznego humoru (wykrycie zdrady, gdzie o mało nie dochodzi do odstrzelenia jaj) oraz gorzkich refleksji. Nie ma się do czego przyczepić, ale też niespecjalnie porywa jako całość.

barwy_kampanii1

Jeśli coś w filmie Nicholsa się sprawdza, to jest to naprawdę świetna obsada. Zaskakująco dobrze wypada tutaj John Travolta, który jest mocno stylizowany na Clintona. Stanton sprawia wrażenie wiarygodnego i przekonującego mówcę (świetna scena w stoczni), który wie jak przykuć uwagę, z odrobiną charyzmy. Partneruje mu w tym równie mocna Emma Thompson, która jest bardziej bezwzględna w dążeniu do celu od męża. Także grający główną rolę Adrian Lester w roli młodego i naiwnego Burtona radzi sobie naprawdę dobrze. Ale i tak szoł skradli niezawodni na drugim planie Billy Bob Thornton (doświadczony szef kampanii Richard Jemmons) oraz Kathy Bates (trzymająca mocny kręgosłup moralny Libby Holden).

barwy_kampanii2

Sam film wyszedł jako więcej niż przyzwoitą satyrą polityczną, choć nie zaskakującą niczym nowym. chyba w tym temacie nie da się już niczego nowego w tym temacie. Za to można pokazać zawsze intrygujące moralne dylematy.

barwy_kampanii3

7/10

Radosław Ostrowski

Klatka dla ptaków

Armand Goldman jest właścicielem klubu dla gejów „Klatka dla ptaków”, gdzie gwiazdą jest jego żona – Albert. Ich wspólny syn Val chce przedstawić swoja narzeczoną oraz jej rodziców – konserwatywnego senatora Keeley’ego, marzącego o reelekcji oraz jego żony. Co może wyjść z tego zderzenia dwóch światów?

klatka_dla_ptakow1

Jest to kolejny amerykański remake. Tym razem padło na francuską komedię „Klatka szaleńców” (nie widziałem), zaś zadanie przeniesienia na amerykańskie realia podjął się Mike Nichols. Wsparty przez scenarzystkę Elaine May, z którą występował w latach 60. na scenie teatralnej. Film ma dość prostą konstrukcję, opartą na odrobinie humoru sytuacyjnego oraz lekko farsowego qui pro quo. Może i to jest dość proste, ale autentycznie zabawne, bez szyderstwa, pójść w prymitywizm, z ciepłem oraz empatią, co zdarza się naprawdę rzadko. Nichols przedstawia homoseksualistów jako normalnych ludzi, którzy – tak jak ludzie powszechnie uznawani za normalnych – pragną miłości, akceptacji wobec siebie, przeżywają trudne chwile. Wygląd samego klubu jest niemal barokowe i rozwiewa wszelkie wątpliwości, co do tego kim są właściciele – fallusy, awangardowa sztuka itp., a gosposią jest transwestyta. Zderzenie tych światów (obiad) to mała perła dowcipu, gdzie wszystko się komplikuje, a finał potrafi rozbroić największego smutasa.

klatka_dla_ptakow2

To wszystko by nie wypaliło, gdyby nie aktorstwo z wysokiej półki. Robin Williams potwierdza tu swoje umiejętności jako bardziej męski gej ze sporym talentem tanecznym, pewnością siebie, ale też pewnego rodzaju nieporadnością i brakiem stanowczości wobec swojej partnerki. Prawdziwy popis vis comica serwuje tutaj genialny Nathan Lane. Nadwrażliwa i nadopiekuńcza matka, która bywa prawdziwym wrzodem na dupie. Ale udaje się uniknąć przerysowania i pójścia w stronę groteski, ale stworzenia pełnokrwistej postaci – mistrzostwo. Także grający dość konserwatywną rodzinę Gene Hackman (myślący o karierze senator) i Dianne Wiest (pani Keeley) radza sobie bardzo dobrze, a na drugim planie szaleje lekko pyskaty Agador (świetny Hank Azaria).

klatka_dla_ptakow3

Film ten tylko potwierdza, że Nichols sprawdza się w komediowych produkcjach, łączących inteligencję z humanizmem. Co z tego, że zapożyczone od żabojadów? Amerykanie wcale nie są od nich gorsi.

7/10

Radosław Ostrowski

Wilk

Jack Randall jest pracownikiem wydawnictwa w średnim wieku, który ma zostać przeniesiony. Wyciszony, spokojny facet pewnej nocy potrąca wilka. Próbując go sprawdzić, zostaje pogryziony. Pozornie mężczyźnie nic się nie dzieję, ale po pewnym czasie odkrywa pewne pozytywne zjawiska: wyostrzone zmysły, głód życia, większa aktywność seksualna. Ale kiedy zauważa w swoim ciele (w miejscu pogryzienia) owłosienie, zaczyna się niepokoić.

wilk_1

O Mike’u Nicholsie można powiedzieć wiele, ale nie to, żeby bawił się w kinie gatunkowym. Ale dwadzieścia lat temu postanowił zrobić horror – jeden z trudniejszych gatunków. Tylko jak wywołać tu strach i grozę we współczesnym świecie bazując na tak – wydawałoby się – błahej historii? Nichols stawia przede wszystkim na klimat – mroczny (Nowy Jork nocą – a zwłaszcza jego lasy, wyglądają tutaj bardzo pięknie), ze stylowymi zdjęciami, gdzie same brutalniejsze momenty są wycinane (innymi słowy nie pokazane wprost, co chyba jest pewną zaletą). Sama historia jest niezła zabawą kliszami (nie brakuje i romansu, chodzenia po lesie, zabijania zwierząt itp.), a osadzenie tego w środowisku nastawionym na profit, dodaje drugiego dna. Bo czasami, by przetrwać na rynku, trzeba obudzić w sobie zwierzę, tylko czasami cena może być dość wysoka (świetna charakteryzacja i metamorfoza w wilka).

wilk_2

Sam film byłby niezły, gdyby nie pewnie prowadzeni aktorzy. Jack Nicholson w roli głównej sprawdza się znakomicie (rola ta została napisana specjalnie dla niego), a jego metamorfoza jest bardzo przekonująca. Z wyciszonego i starszego faceta staje się pełnym wigoru, odwagi i pewności siebie facetem, znającym swoją wartość, ale tez bojącym się tej niebezpiecznej przemiany. Partneruje mu po prostu zjawiskowa Michelle Pfeiffer (niemal idealna kombinacja urody i inteligencji, czyli Laura Alden), niezawodny James Spader (dwulicowy karierowicz Stewart) oraz w mocnym epizodzie Mo Puri (dr Alezias, zajmujący się paranormalnymi zjawiskami).

wilk_3

Nikt nie spodziewał się niczego dobre, a efekt okazał się więcej niż przyzwoitym horrorem. Ma klimat, stylowe zdjęcia, piękną muzykę (Ennio Morricone – więcej mówić nie trzeba) oraz niezawodnych aktorów. Całość jest naprawdę nie głupią rozrywką, choć nie dla wszystkich (fani krwawej zadymy mogą poczuć się rozczarowani).

7/10

Radosław Ostrowski

Odnaleźć siebie

Henry Turner jest bardzo dobrym i cenionym prawnikiem, który bardziej skupia się na karierze niż na żonie i córce. Wieczorem idzie do sklepu i zostaje postrzelony w trakcie napadu. Na skutek tego zdarzenia, mężczyzna traci pamięć, mowę i jest sparaliżowany. Henry musi się na nowo odnaleźć w tej sytuacji.

odnalezc1

Mike Nichols znów postanowił opowiedzieć o człowieku, który po traumatycznym zdarzeniu zmienia się na lepsze. I mam taki sam problem jak z „Pocztówkami…”, czyli temat dający spore pole do popisu, ale zrobiony w iście amerykański sposób – nudny, nieciekawy, mocno uproszczony, gdzie kobieta przejmuje chwilowo stery w domu, a miłość jest w stanie pokonać wszystko. Co prawda nasz bohater, nie odzyskuje pamięci, ale dość szybko radzi sobie z paraliżem, łatwo odzyskuje mowę. W zamian dostaje sumienie, które nie pozwala mu pracować jako adwokat i na nowo zakochuje się w swojej żonie. Inny słowy, jest dobrym facetem. Sama historia przynudza, choć aktorzy dają z siebie wszystko (zwłaszcza obsadzony w nietypowej roli Harrison Ford oraz wspierająca go Annette Bening) i to dzięki nim daje się to obejrzeć. Ale absolutnie nie warto marnować czasu na ten tytuł. Poza tym Nichols ma lepsze tytuły.

odnalezc2

5/10

Radosław Ostrowski

Biloxi Blues

Czerwiec roku 1945, trwa II wojna światowa. Do bazy w Biloxi trafia grupa młodych rekrutów, która ma przejść przeszkolenie. Wśród nich są m.in. początkujący pisarze Eugene Jerome, napakowany Wykowski oraz inteligentny Epstein. Grupa jest prześladowana przez sierżanta Toomeya, przekonując się co to jest wojsko i dryl.

biloxi1

Mike Nichols tym razem postanowił zmierzyć się ze sztuką teatralną Neila Simona, bazującą na jego własnych przeżyciach. Czyli o wojsku z przymrużeniem oka, a jednocześnie jest to opowieść inicjacyjna z wchodzącym w dorosłość młodym chłopakiem. Co mamy po drodze? Wojskowy humor, sierżanta mocno stukniętego, pierwszy seks i pierwsza miłość, a także przyjaźnie oraz kumpelskie znajomości. Nie bez powodu sztuki Simona są często przenoszone na ekran, bo są naprawdę zabawne (dialogi to mocny punkt), postacie wyraziste, ale nigdy nie przerysowane, a klimat pełen ciepła oraz lekkości. Owszem, można się przyczepić, że jest trochę za delikatnie, a sierżant Toomey (niezawodny Christopher Walken) w porównaniu z psychopatycznym Hartmanem z „Full Metal Jacket” to wręcz aniołek, jednak film Nicholsa broni się uważnymi obserwacjami, humorem (sierżant „proszący” Jerome’a o wyznaczenie ochotnika, którego i tak sam wybiera), odrobiną liryzmu (randka z Daisy – pięknie sfilmowana scena wspólnego tańca, gdzie niemal cały czas widzimy dwójkę postaci, a kamera krąży dookoła) oraz pierwszych refleksji na temat tego, kim ma być twórca. Efektem jest kawał naprawdę porządnej rozrywki.

biloxi2

Także obsada prezentuje się to bardzo dobrze. Poza wspomnianym Walkenem, który jest klasa samą w sobie, pierwsze skrzypce gra świetny Matthew Broderick. Próbujący się odnaleźć w absurdzie militarnym jest bardzo wrażliwy, troszkę skryty i nieśmiały w relacjach z kobietami, nadrabiając to niepozbawionymi humoru ripostami. Facet ma wszystko to, co powinien mieć prawdziwy kumpel. Także partnerujący mu koledzy (ze wskazaniem na Mutta Mulherna – prymitywny Wykowsky oraz Coreya Parkera – Epstein, oddany przyjaciel) sprawdzają się bez zarzutu, tak jak pojawiające się tutaj dwie panie: Park Overhall (prostytutka Rowena) oraz Penelope Ann Miller (urocza Daisy).

biloxi3

Dobrze skrojona rozrywka, choć chyba raczej skierowana dla młodego, wchodzącego w życie odbiorcy. Może i troszkę wygładzona, ale i tak się świetnie ogląda. Widać, że Nichols w komedii czuje się jak ryba w wodzie.

7,5/10

Radosław Ostrowski