House of Bamboo

Rok 1955, Tokio. Niby wojna się skończyła, ale jeszcze amerykańskie wojsko tutaj stacjonuje. Cała opowieść zaczyna się w momencie, gdy dochodzi do ataku na konwój wojskowy. Podczas akcji zostaje zabity sierżant amerykańskiej armii. W tym samym czasie do miasta przybywa były wojskowy Eddie Spanier, który jest przyjacielem żołnierza. Dopiero po pewnym czasie okazuje się, że jest on agentem wywiadu wojskowego, zaś jego zadaniem jest infiltracja gangów.

house of bamboo1

Samuel Fuller tym razem został wsparty przez wytwórnię 20th Century Fox i nakręcił kryminał osadzony w dość egzotycznym tle. Stolica Japonii wygląda imponująco jako tło dla kryminalnej intrygi. Nie brakuje zaułków, tajemniczych spotkań, facetów w garniturach oraz tajemnicy. Reżyser bardzo powoli i spokojnie prowadzi całą układankę. To jak nasz bohater zaczyna zdobywać zaufanie gangu Sandy’ego, jak działa struktura mafii, werbunek, przygotowania do skoków. Wchodzi to gładko jak po maśle, ale jest jeden poważny szkopuł. Dodano do całej historii wątek miłosny między Eddiem a wdową po zamordowanym żołnierzu, Japonce Mariko. Niby czuć, że nie jest ona zbyt dobrze odbierana, bo dla kobiety jest to synonim hańby. Niemniej jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest to dociśnięte na siłę, wręcz będące balastem.

house of bamboo2

Realizacyjnie się trudno do czegokolwiek przyczepić. Wrażenie robi przede wszystkim zdjęcia oraz realia Japonii tuż po wojnie. I do tego niemal każdy Japończyk zna troszkę angielski (a nasz wywiadu niekoniecznie), co raczej wynika z czasów realizacji. Sceny akcji są troszkę statyczne (oprócz finału na dachu, gdzie jest plac zabaw), wiele zdarzeń jest przewidywalnych i brakuje w tym wszystkim jakiegoś pazura, kopa, energii.

house of bamboo3

Jedyne, co wznosi film na wyższy poziom jest aktorstwo, które godnie znosi próbę czasu. Najbardziej wybija się Robert Ryan jako szef gangu Sandy. Zawsze spokojny, opanowany, wręcz niemal na luzie, ale kiedy się mu nadepnie na odcisk, potrafi zaatakować. Po drugiej stronie mamy Roberta Stacka jako troszkę zblazowanego Eddiego, bardzo powoli odkrywając kolejne elementy jego układanki. Solidnie prezentuje Shirley Yamaguchi w roli Mariko, przekonująco pokazując rozterki związane ze związkiem z cudzoziemcem.

house of bamboo4

Trudno mi jednoznacznie ocenić „House of Bamboo”, bo Fuller potrafi wciągnąć i parę razy zaskoczyć realizacją. Ale jednocześnie nie angażuje tak bardzo, jak można było się tego spodziewać, zaś parę wątków (relacja z Mariko) można było bardziej rozwinąć i rozbudować.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Samuel Fuller – 12.08

FullerReżyser, scenarzysta, producent, sporadycznie aktor.

Urodzony 12 sierpnia 1912 roku w Worchester, stan Massachusetts w rodzinie żydowskiej. Ojciec zmarł, gdy Sam miał 12 lat i rodzina musiała się przenieść do Nowego Jorku, gdzie zaczął prace w gazecie. Najpierw był chłopcem na posyłki i roznosił gazety, a cztery lata później był dziennikarzem kryminalnym w New York Evening Geaphic. Rzucił jednak pracę i po czasie włóczęgi po całym kraju w 1935 roku debiutuje jako pisarz pulpowym kryminałem „Burn Baby Burn„. Rok później zostaje ściągnięty do Hollywood, gdzie pisze scenariusze jako ghostwriter, co zapewniło mu stałe źródło utrzymania.

W trakcie II wojny światowej walczył jako piechur w 16. pułku 1. Dywizji Piechoty znanej jako Wielka Czerwona Jedynka. Wstąpił do niej w 1942 roku i przeszedł szlak bojowy od Włoch przez Francję do Czechosłowacji. Dwukrotnie ranny w walce, Fuller otrzymał Purpurowe Serce, Brązową Gwiazdę oraz Srebrną Gwiazdę za okazywaną odwagę. Po wojnie wrócił do Hollywood, gdzie nadal pisał scenariusze. Sfrustrowany odrzucaniem kolejnych tekstów, otrzymał propozycję od Lippert Productions do realizacji niskobudżetowego westernu. Oczywiście się zgodził.

Fuller znany stał jako twórca filmów gatunkowych z niezbyt imponującym budżetem, surową, mało efektowną stroną wizualną oraz sięganiem po niewygodne tematy: rasizm, hipokryzja, wykluczenie, nienawiść, chciwość, deheroizacja, niemoralność. Powodowało to, że rzadko odnosił sukces komercyjny, jego filmy spotykały się z niezrozumieniem i wreszcie zapomnieniem.

Reżyser zmarł 30 października 1997 roku w swoim domu w Kalifornii. Zostawił po sobie masę filmów (22 tytuły), a do inspiracji tym reżyserem przyznawali się tacy reżyserzy jak Jim Jarmusch, Martin Scorsese czy Quentin Tarantino. To chyba jest wystarczająca rekomendacja, by się zapoznać z tym reżyserem.

Oto ranking obejrzanych (niestety, nie wszystkich) filmów Samuela Fullera od najgorszego do najlepszego. To zaczynamy.

Miejsce 10. – Ludojad (1969) – 5/10

Caine jest drobnym cwaniakiem i przemytnikiem, który utknął w Afryce. By się wyrwać zgadza się na pracę dla pewnego profesora, prowadzącego badania oceanograficzne. Tak naprawdę celem jest dotarcie do skarbu pilnowanego przez rekiny. Ten film miał wyglądać zupełnie inaczej, ale podczas pracy zginął kaskader, co producenci postanowili wykorzystać do promocji. Zamiast sensacyjniaka o chciwości mamy nudny thriller z rekinami, ładnymi zdjęciami podwodnymi oraz Burtem Reynoldsem w roli głównej. Problem w tym, że jest to zupełnie pozbawione emocji i strasznie nudne. Recenzja tutaj.

Miejsce 9. – Czterdzieści rewolwerów (1957) – 5/10

Niskobudżetowy western opowiadający o nieuniknionym starciu między szefową gangu rewolwerowców, Jessicą Drummond i szukającym świętego spokoju Cliffem Bommerem. Mieszanka westernu i melodramatu tutaj mocno gryzie się ze sobą. Postacie są ledwo zarysowane, historia jest przewidywalna. Brakuje jakiegoś silniej zarysowanego tła i wyrazistych bohaterów (Barbara Stanwyck daje rade jako Drummond) oraz ciekawszej intrygi. Recenzja tutaj.

Miejsce 8. – Piekielna misja (1954) – 6/10

Gdzieś na Arktyce znajduje się zakamuflowana baza wojskowa z bronią nuklearną. By zweryfikować te dane, tajna międzynarodowa organizacja organizuje ekspedycję. Na jej czele stoi profesor Gerard i zwerbowanego do zadania kapitana Jonesa. Fuller tym razem poszedł w stronę kina sensacyjno-szpiegowskiego, by ostatecznie stać się niezły filmem przygodowym z kilkoma scenami, pełnymi napięcia. Szkoda, bo był potencjał na więcej. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. – Zabiłem Jessego Jamesa (1949) – 6,5/10

Debiut reżysera i pierwszy western przez niego zrealizowany. Opowieść o Robercie Fordzie, który zabił legendarnego przestępcę, Jessego Jamesa. Fuller skupia się tutaj na skomplikowanej psychologii bohatera, który marzy o stabilizacji, spokojnym życiu, w czym ma pomóc amnestia i nagroda (oraz miłość do kobiety), ale to wszystko zaczyna działać na niego w sposób destrukcyjny, doprowadzając do tragicznego finału. Ogląda się to przyzwoicie, co jest zasługą solidnej reżyserii i niezłego aktorstwa. Na minus wątek melodramatyczny. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Bagnet na broń (1951) – 6,5/10

Wojenna historia z Korei. 48-osobowy oddział pod wodzą porucznika Gibbsa otrzymuje zadanie zatrzymania wojsk przeciwnika, by cała dywizja mogła wykonać odwrót. Całość skupia się na kapralu Demmo, który wskutek pewnych decyzji musi wziąć odpowiedzialność za pozostałych ludzi. Mimo dość skromnego budżetu, film robi dobre wrażenie, a scena przechodzenia przez pole minowe autentycznie trzyma w napięciu. Aktorstwo jest niezłe, historia jest spokojnie poprowadzona, a batalistyka jest tylko dodatkiem. Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – Run to the Arrow (1957) – 7/10

Western z Indianami na pierwszym planie. Bohaterem jest weteran wojny secesyjnej, który postanawia zostać czerwonoskórym. Mężczyzna wcześniej dezerteruje z wojska i nie godzi się z przegraną. W końcu musi dojść do konfrontacji między Indianami a wojskiem USA, planującym na ich terenie budowę obozu. Z jednej strony troszkę teatralność realizacji, połączona z mocnymi scenami suspensu jak tytułowy bieg strzały czy finałowa konfrontacja Indian z wojskiem. W tle rasizm, dążenie do siłowego rozwiązania, zamiast wspólnego działania. Plus przyzwoity Rod Steiger i zakończenie. Recenzja tutaj.

Miejsce 4. – Wielka Czerwona Jedynka (1980) – 8/10

Najsłynniejsze i najdroższe dzieło opisujące szlak bojowy kompanii ze słynnej Wielkiej Czerownej Jedynki, kierowanej przez twardego oraz bezkompromisowego sierżanta Possuma (niezawodny Lee Marvin). Wojna totalna, pokazująca swoją bezwzględność, strach i absurd. Nie brakuje ostrej i miejscami pomysłowych akcji (atak na Niemców w… ośrodku dla obłąkanych czy poród w czołgu), a jednocześnie pokazuje jak bezwzględna, okrutna oraz szalona jest wojna. Absolutnie polecam wersję zrekonstruowaną z 2004 roku, gdzie jest kilka fantastycznych scen. Totalne kino wojenne, może troszkę komiksowe, ale niesamowicie przyjemne. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Verboten! (1959) – 8/10 

Dziwny melodramat dziejący się tuż po zakończeniu wojny z Niemcami. Amerykański sierżant i niemiecka kobieta, u której się ukrywa, ale take związki są zakazane. Bardzo gorzkie kino pokazujące początki budowy Niemiec oraz jeszcze niewykorzenioną nienawiść, będącą jeszcze dzięki ideologii Hitlera (Werewolf), a kulminacją jest scena, gdy Helga razem z bratem oglądają proces w Norymberdze. Świetny scenariusz, wyraziste oraz skomplikowane postacie, których relacje podlegają stałej dynamice, bardzo dobre aktorstwo. Recenzja tutaj.

Miejsce 2. – Kradzież na South Street (1953) – 8/10

Noirowy kryminał, którego bohaterem jest drobny kieszonkowiec Skip. Przypadkiem w jego ręce trafia mikrofilm szpiegowski, który mieli przejąć komuniści. Materiał chcą przejść komuniści, rękoma kobiety oraz policja. Oszuści, cwaniaki, mordercy, gdzie każdy próbuje coś ugrać dla siebie, skorumpowane i zgniłe miasto, femme fatale, cyniczni informatorzy, balansujący na granicy prawa. Plus rewelacyjny Richard Widmark w roli głównej, sporo złośliwego humoru oraz kompletnie nieprzewidywalna całość. Recenzja tutaj.

Miejsce 1. – White Dog (1982) – 8/10

Najbardziej znienawidzony i niedoceniony przez widownię film. Prosty pomysł: młoda kobieta mieszkająca w Hollywood znajduje na drodze białego owczarka niemieckiego. Kobieta przygarnia go do domu i jak się potem okazuje była to dobra decyzja. Ale problem w tym, że jest to biały pies – zwierzę przeszkolone do gryzienia oraz zabijania czarnoskórych ludzi. Fuller pokazuje, że ciężko wykorzenić jest rasizm ze skóry, co pokazuje druga połowa filmu, gdzie zawodowy treser, próbuje złamać psa. Napięcie trzyma niczym w rasowym thrillerze, co pokazuje bardzo gorzki finał. Czy jest nadzieja na resocjalizację? Sami musicie odpowiedzieć, a film stawia trudne pytania. Plus świetna realizacja, niepokojący klimat budowany m.in. przez muzykę Ennio Morricone oraz fantastyczne aktorstwo ze wskazaniem na psa. Wielkie kino, nadal szarpiące. Recenzja tutaj.

Nieobejrzane:
The Baron of Arizona
The Steel Helmet
Park Row
House of Bamboo
China Gate
The Crimson Kimono
Amerykański świat podziemia
Maruderzy Merrilla
Shock Corridor
The Naked Kiss
Złodzieje nocą
Ulica bez powrotu

Jak widać, wyzwanie zostało zakończone, ale przygoda z Fullerem dla mnie dopiero się zaczyna. Mam nadzieję, że za rok będę mógł z pełną satysfakcją będę mógł powiedzieć, że jeszcze parę filmów tego filmowca mnie zaskoczy i zrobi jeszcze na mnie wielkie wrażenie. A jak wy widzicie filmografię Fullera? Zapraszam do dyskutowania i komentarzy oraz dziękuje blogowi Po napisach za to wyzwanie.

Radosław Ostrowski

Wielka Czerwona Jedynka

To fikcyjny opis życia oparty na prawdziwej śmierci.

wielka_czerwona_jedynka1

Mocne słowa jak na początek filmu, zwłaszcza wojennego. Chociaż najbardziej znane dzieło Samuela Fullera opowiada o tytułowej jednostce walczącej w II wojnie światowej, to zaczynamy historię 11 listopada 1918 roku, gdy Wielka Wojna zbliżała się ku końcowi. Ale nie do wszystkich dotarła ta wiadomość, gdyż szeregowy Possum zabija pojawiającego się niemieckiego żołnierza na froncie. To było 4 godziny po zawarciu rozejmu. Wyrywając z czapki czerwoną naszywkę, zostaje stworzona jednostka piechoty: Wielka Czerwona Jedynka. W 1942 roku Possum (już w randze sierżanta) dowodzi oddziałem wchodzącym w skład tej jednostki, przemierzając północną Afrykę, Sycylię, Normandię aż do wyzwolenia czechosłowackiego obozu koncentracyjnego.

wielka_czerwona_jedynka2

Fuller tym razem ma większy rozmach niż się można po tym twórcy przewidzieć (choć nie widać, ze to 5 milionów), skupiając się na bohaterach zamiast wojenną rozpierduchę. Wszystko poznajemy z perspektywy szeregowego Zaba (alter ego samego reżysera), będącego narratorem tej historii. Owszem, jest to pokazane bardzo skrótowo, wręcz mamy ciąg epizodów, składających się w pewną wizję. Dla wielu będzie to zbyt naiwne i pełne nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności (pewnego rodzaju „nieśmiertelność” sierżanta – akurat był ranny, więc nie powinien się liczyć – i czwórki wojaków, towarzyszących do samego końca), a Niemcy posiadają umiejętności strzeleckie na poziomie imperialnych szturmowców, to jednak skupienie się na bohaterach daje prawdziwego kopa.

wielka_czerwona_jedynka3

Zab, Vinci, Griff i Johnson są młodymi żółtodziobami mającymi pierwszy kontakt z wojną i karabinem, niekiedy muszą przełamywać swoje przekonania związane z zabijaniem, wyhartować się w boju, by przetrwać. Nie są jednak pozbawionymi cynikami, co wynika też z okoliczności (pomoc dla chłopca w pochowaniu matki w zamian za informację o dziale czy… poród w czołgu – śmieszna scena). Nasze chłopaki są traktowani jak mięso armatnie, a kilka scen mocno pokazuje absurdalność wojny (atak za Niemców w kościele, będącym ośrodkiem dla chorych umysłowo czy spotkanie z wojskiem składającym się ze starców, uzbrojonych w widły).

wielka_czerwona_jedynka4

„Wielka Czerwona Jedynka” ma w sobie coś z heroicznej propagandy, lecz Fuller wiele razy ją przełamuje. Czy to pokazując żołnierzy w Ardenach, co umarli na… zawał, infiltrujących szpiegów (scena kolacji), zmęczonych Niemców czy młodego chłopaka z Hitlerjugend, który po zabójstwie dostaje po dupie. Dosłownie, co pokazuje cyfrowo zrekonstruowana wersja z 2004 roku, trwająca prawie 3 godziny i robi świetne wrażenie: surowe, naturalistyczne zdjęcia, typowo militarna muzyka oraz świetne udźwiękowienie (te strzały robią robotę!!). Jeśli dodamy do tego smolisty humor, precyzyjnie budowane napięcie (ostrzał snajpera na Sycylii czy zasadzka niemiecka, gdzie wróg udaje trupa) oraz idealnie pasującego do swojej roli Lee Marvina, to wychodzi świetne kino.

wielka_czerwona_jedynka5

I żeby była jasność, nie jest to realistyczne kino wojenne, tylko świetnie skrojona i niepozbawiona mocnych, głębszych obserwacji rozrywka, jakiej po Fullerze się nie spodziewałem. Wojna z jednej strony widowiskowa (pirotechnicy mieli co robić), a jednocześnie bardzo kameralna.

8/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

White Dog

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że nocą przejeżdżacie psa. Duży, biały owczarek niemiecki. Tak się zdarzyło Julie – aktorce marzącej o wielkiej sławie, ale pojawiającej się w małych epizodach. W końcu jest młoda i jeszcze może coś osiągnąć. Psiak zostaje przygarnięty przez nią, a kobieta robi, co może. Tylko zwierzę ma pewną mroczną tajemnicą – jest tzw. białym psem. Nie, nie chodzi o kolor jego sierści, ale fakt, iż był on szkolony w gryzieniu oraz zabijaniu czarnych ludzi. Julie decyduje się znaleźć kogoś, kto mógłby „wykorzenić” te nawyki.

biay_pies1

Samuel Fuller w 1982 roku zrobił film, który nie trafił do szerokiej dystrybucji, co ze względu na tematykę nie dziwi. Kwestia rasizmu zawsze należała do drażliwych problemów dla Jankesów, ale symbolem tej nienawiści jest biały pies. Pies przygotowany przez swojego pana, co wprawia w przygnębienie. Reżyser podpuszcza i ciągle myli tropy, bo tajemnicę naszego zwierzaka poznajemy bardzo powoli (scena ataku jak z rasowego thrillera), ale i tak szybciej niż nasza bohaterka. I ciągle rodzą się pytania: czy jest możliwe wyzbycie się zakorzenionych nawyków? Czy czarna skóra przestanie być dla niego wrogością? Na jej widok od razu jego oczy i pysk uruchamiają się automatycznie, co samo w sobie jest podstawą budowania napięcia w takich prostych scenach jak karmienie ręką. Bo nigdy nie wiesz, jak to duże bydle zareaguje. I sceny „prania mózgu” najmocniej trzymają za gardło i budzą niepewność, bo jak mówi sam treser „nigdy nie wiadomo, co może wywołać kolejny atak agresji”, co pokazuje bardzo gorzki finał.

biay_pies2

To poczucie niepokoju potęgowana jest przez melancholijną muzykę Ennio Morricone, trafnie pokazującą stan psychiczny naszego psa. Nasz pieseł (imię nie pada nigdy) robi wrażenie samymi oczami, a postura też sprawia, że nie można go zignorować. Reszta bohaterów, czyli ludzie są tak naprawdę zepchnięci na dalszy plan, ale potrafią skupić uwagę. Tak jest w przypadku tresera Keysa (Paul Winfield), który uparcie i konsekwentnie próbuje przestawić mentalność białego psa.

biay_pies3

„White Dog” wkurzył wielu, ale tylko nieliczni rozgryźli o co tak naprawdę chodziło. Bo łatwo jest naszpikować istotę (nieważne, czy to zwierzę, czy człowiek) fałszywymi przekonaniami, wrogością, nienawiścią i nietolerancją, ale odkręcenie tego w drugą stronę może być trudne, nawet niemożliwe. Ale czy to znaczy, że należy sobie odpuścić i po prostu wyeliminować ich z otoczenia? Sami odpowiedzcie.

8/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Ludojad

Gdzieś w Sudanie przebywa niejaki Caine – drobny przemytnik i amerykański cwaniak. Ale ostatnia akcja skończyła się wpadką i nasz bohater pozostaje spłukany. Trafia do miasta, z którego chce się wyrwać dalej. I znajduje robotę na statku należącym do profesora Dana Mallare’a i jego córki Anny. Oboje prowadza badania oceanograficzne i potrzebują człowieka do pracy przy statku, gdyż ten często się psuje. Caine jednak nie daje się nabrać, gdyż chodzi o coś zupełnie innego i jest to powiązane z rekinami oraz skarbem.

ludojad2

Samuel Fuller tym razem idzie w stronę kina gatunkowego, niepozbawionego ambicji, jednak wszystko zepsuło zderzenie z producentami oraz śmiercią kaskadera podczas realizacji. To spowodowało, że producenci wykorzystywali to do promocji filmu oraz jego przemontowania go, by było więcej scen z rekinami. To mogło być dobre kino przygodowe, będąc jednocześnie gorzką refleksją na temat chciwości. Niestety, wszystko to jest bardzo letnie, bardziej skupione na scenach akcji (bójki, starcia z rekinami), przez co bardziej ciekawe wątki jak zgorzkniałego, pijanego lekarza czy ciągłych przetasowań, wynikających z nieufności zostają zepchnięte na dalszy plan. Intryga coraz bardziej się nie klei, scenom brakuje napięcia (ładna, jazzowa muzyka gra przyjemnie i bardziej się nadaje do Bonda), a wszystko strasznie się wydłuża. Owszem, to wszystko pięknie wygląda (nie tylko w kolorze), a zdjęcia podwodne są po prostu obłędnie sfilmowane (poza rwanym montażem), co daje sporo frajdy.

ludojad3

Jedynie, co wybija ten film na wyższy pułap jest grający główną rolę Burt Reynolds. Czarujący, wysportowany, z surowym zarostem, odnajdujący się w każdej sytuacji cwaniak. Nie znaczy to, ze jest bohaterem pozbawionym wrażliwości, co mocno podkreśla relacja z poznanym na mieście chłopcem. Także partnerujący aktorowi Barry Newman (profesor Mallare) oraz apetyczna Silvia Pinal (Anna) dają radę swoim postaciom. Ale to wszystko za mało, by mówić tutaj o udanym filmie Fullera.

ludojad1

Jasne, to nie była wina reżysera, tylko producentów przemontowujących całość, przez co przypomina się przypadek „Twierdzy” Michaela Manna. Da się ten film obejrzeć, ale jest on po prostu zbyt letni i nieangażujący. Nawet obecność rekinów (prawie jak w „Szczękach”) nie jest w stanie podnieść i zbudować napięcia. Szkoda.

5/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Verboten!

Rok 1945 był bardzo trudny dla nazistowskich Niemiec, gdyż ciągle dostawali łomot. Także w małym miasteczku, gdzie trafia walczący sierżant Brandt. Podczas zasadzki na snajpera zostaje ranny i ukryty u pewnej niemieckiej kobiety, Helgi. Kobieta daje mu schronienie i leczy, nawet gdy ma pod dachem żołnierzy SS. Kiedy pojawiają się amerykańscy żołnierze i zaprowadzają swoje własne porządki, Brandt przechodzi do cywila, pracując w administracji, a także decyduje się poślubić Helgę.

verboten1

Samuel Fuller tym razem zaprasza na czas tuż po wojnie, gdzie mamy wątek obcego człowieka w nowym otoczeniu. Nie powiem, że to typowy melodramat, ale uczucie łączące naszych bohaterów zostaje wystawione na ciężką próbę. Ale czy ono w ogóle miało szansę, gdy obie strony (zwycięzcy Amerykanie i próbujący przetrać Niemcy) patrzą na siebie z nienawiścią oraz nieufnością? Dla Niemców, Amerykanie są szansą dla poprawienia swojego dobytku – papierosów, żywności i jako takiego bytu, a dla Amerykanów każdy Szkop to nazista i zbrodniarz, nieszczery i egoistyczny. Widać to choćby w scenie manifestacji przed budynkiem administracji oraz rozmowach Davida zarówno z kolegami, jak i przełożonymi. Przecież wiązanie się z Niemką było verboten. Do tego jeszcze zaczyna działać Werwolf – fanatyczny ruch oporu kierowany przez dawnego znajomego Helgi, która o niczym nie wiedziała i marzących o przywróceniu potęgi nazizmu. Ci ludzie nie pamiętają (albo nie znają) zbrodniczej działalności, zaślepieni skuteczną propagandą oraz praniem mózgu. Wszystko to bardzo sugestywnie pokazuje reżyser, z dbałością o detal i wykorzystując masę archiwalnych materiałów.

verboten2

Kulminacyjnym momentem wydaje się obecność Helgi ze swoim bratem, uwikłanym w działalność Werwolfa w Norymberdze. Ktoś powie, że dzisiaj te sceny, gdy znamy bezmiar nazistowskich zbrodni, nie zrobi teraz na nikim wrażenia. Ale wtedy, gdy Niemcy nie byli w pełni świadomi, ten widok działał niczym kubeł zimnej wody, brutalnie sprowadzając do ziemi, przez co nadal ma siłę rażenia. Sensacyjna otoczka jest kolejną zgrabną tkanką i Fuller z głową wykorzystuje tą wiedzę, zaś finał dla mnie jest ostatecznym dowodem na kruchość tego związku.

verboten3

Reżyserowi udało się to zbudować nie tylko dzięki wnikliwemu scenariuszowi, ale bardzo dobrej grze aktorskiej, bez teatralności, patosu. I tutaj pierwsze skrzypce gra Susan Cummings jako Helga – kobieta doświadczona przez życie oraz próbująca pokazać swoje uczucie, ale jednocześnie próbuje przetrwać. Pytanie tylko na ile jest to maska wobec otoczenia, a na ile prawdziwa miłość, bo te oczy nie kłamią. W jej cieniu wydaje się James Best, czyli sierżant Brandt, mocno zauroczony w kobiecie. I na ile to miłość, a na ile wdzięczność wobec niej nakazuje pozostać w zniszczonym Reichu, bo na pewno nie zdrowy rozsądek. Widać w tej postaci upór, determinację i szczerość, jednak podczas kłótni atakuje stereotypowym myśleniem. Na ich barkach opiera się cały film, ale trudno nie zapomnieć Harolda Daye’a (Franz, brat Helgi) oraz Toma Pittmana (Bruno, szef oddziału Werwolf).

verboten4

„Verboten” należy traktować jako ostrzeżenie przed kolejnymi wojnami i chorymi snami o potędze jednej grupy/rasy/nacji nad całym światem. I to przesłanie działa bardzo mocno, chociaż od premiery minęło ponad 60  lat.  Mocne, brudne i szczere kino, gdzie Fuller jak zawsze stawia treść nad formę, odpowiednio działając na emocjach i nie wykładając wszystkiego kawę na ławę.

8/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Run of the Arrow

Szeregowy O’Meara walczył podczas wojny secesyjnej po stronie Południa. Wojna się jednak skończyła, lecz nienawiść do Jankesów pozostała i nie chce się od niego odczepić, ale nie mogąc się odnaleźć w tej sytuacji, wyrusza przed siebie. Po drodze poznaje jednego z Siuxów, Idącego Kojota, przez co decyduje się dołączyć do plemienia, co wskutek perturbacji w postaci wyścigu strzały, spełnia się. Pytanie tylko na jak długo, gdyż żołnierze USA planują zbudować port na terenie Siuxów, a O’Meara ma być tropicielem.

run_of_the_arrow1

Samuel Fuller znowu wraca na Dziki Zachód, by tym razem przedstawić historię człowieka pozbawionego tożsamości, inaczej: wypierającego się własnej nacji. O’Meara jako zadeklarowany konfederata nienawidzi Jankesów i za nic w życiu nie chce się im podporządkować. Choć sama historia i konstrukcja fabularna jest bardzo prosta, wręcz klarowna, to cała reszta nie jest już taka oczywista. Indianie są tutaj pokazywani jako ludzie odnoszący się i szanujący swoją tradycję, honorowi, dotrzymujący zawsze danego słowa. Taki staje się powoli nasz bohater w tym otoczeniu, czując się akceptowany, mając kobietę oraz wychowując jej dziecko, ale w tle są wszelkie pokojowe próby rozmów wojska z Indianami. Sprawy te nie są zbyt łatwe nie tylko ze względu na nieufność obydwu stron, ale przede wszystkim braku rozsądku oraz chęcią zabijania (to jest znacznie prostsze od dialogu) po obydwu stronach konfliktu. Wszystko to musi w końcu eksplodować i doprowadzić do dramatycznego finału.

run_of_the_arrow2

Reżyser umie to wygrać, przez co ogląda się całość z dużym zainteresowaniem. Nie sposób zapomnieć dramatycznego wyścigu strzały czy pełnej przemocy konfrontacji, chociaż pewne rzeczy mogą troszkę kłuć w oczy. Taka jest ilustracyjna muzyka, mocno archaiczna (podpowiadająca), wręcz idealnie skrojone ciuchy czy Indianie mówiący płynną angielszczyzną. Nie do końca mnie też przekonuje gra Roda Steigera w roli głównej – bardzo teatralna, ze strasznym akcentem. Plenery wyglądała ładnie a kilka dialogów (ten o religii – rewelacja) daje wiele do myślenia.

run_of_the_arrow4run_of_the_arrow3

„Run of the Arrow” to dość nietypowy western, w którym czuć zapowiedź takich filmów jak „Człowiek zwany Koniem” czy „Tańczący z wilkami”, próbująca pokazać stosunki Indian z żołnierzami w sposób daleki od wskazywania palcem winy tylko po jednej stronie. Fuller tutaj nawołuje do dialogu, ostrzegając przed siłowym rozwiązaniem sporu. Ale też losy O’Meary są metaforą pogodzenia się z losem, co podkreśla finałowa rozmowa z żoną. A teraz spójrzcie na rok produkcji i przeżyjcie szok.

7/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Czterdzieści rewolwerów

Dziki Zachód zawsze kojarzył się z twardymi facetami, co nie boją się świszczących kul. Jednym z takich facetów jest Cliff Bommell – kiedyś rewolwerowiec i zabijaka, ale marzy o stabilizacji oraz świętym spokojem. Jednak miasteczko, do którego przybywa jest terroryzowane przez grupę rewolwerowców (sztuk: 40) kierowanych przez Jessicę Drummond. Mogłoby to nawet zostać rozwiązane spokojne, gdyż kobieta ma w kieszeni wielu wpływowych ludzi, ale wszystko przez jej brata Brockie’ego. Facet od początku sprawia problemy i konfrontacja wydaje się nieunikniona.

40_rewolwerw2

Samuel Fuller był uważany za jednego z najbardziej bezkompromisowych filmowców, który w każdym filmie wsadzał kij w mrowisko społeczeństwu. Jednak tutaj mam wrażenie, że pogubił się ze swoim przekazem. Bo tak naprawdę film jest osadzonym w realiach kowbojskich melodramatem, gdzie musi być miejsce na strzelanie, knucie oraz krycie nadpobudliwego brata. Nawet byłbym w stanie przykuć na to oko, gdyby ta cała historia była wciągająca. Mimo, że trwa ona nieco ponad godzinę, wywołała we mnie jedynie znużenie. Dlaczego? Całe tło jest ledwie zarysowane. Sam gang w akcji widzimy raptem w 2-3 scenach, przez co mam wrażenie, że są to goście spuszczeni ze smyczy i nie dający w żaden sposób się kontrolować. Dodatkowo wątek niby miłosny między nieujarzmioną przez nikogo Jessicą (żebyśmy o tym nie zapomnieli, dostajemy tą informację w postaci piosenki) a szorstkim Cliffem wydaje się tutaj być oparty na wierze twórców. Bo nie zobaczyłem ani jednej sceny, z której wynikałoby to miłość, zauroczenie, fascynacja.

40_rewolwerw1

Dodatkowo jest tutaj wiele pobocznych wątków, które miały wzbogacić ten świat. Cliff przyjechał razem z braćmi, Wesem i Chico. Pierwszy był zawsze wsparciem i drugą strzelbą, ale marzy o stabilizacji. Drugi z kolei chciałby być rewolwerowcem, ale brat wolałby dla niego stabilną fuchę farmera. Prowadzone są dyskusje, a kończy się to posadą szeryfa. Odwraca to uwagę od liźniętego głównego wątku. Jest kilka niezłych scen (przekazanie nakazu aresztowania w rezydencji pani Drummond czy burza piaskowa), ale to wszystko zwyczajnie przynudza. Dodatkowo wszystko jest strasznie moralizatorskie, jak to w przypadku produkcji z tego okresu.

40_rewolwerw3

Sytuację próbuje ratować solidne aktorstwo Barbary Stanwyck oraz Barry’ego Sullivana. Ona wydaje się charakterną babką, zawsze w czerni i z batem (tylko na koniu), on jest chłodnym profesjonalistą, co z niejednej sytuacji ratował się bronią, ale za Chiny nie ma między nimi chemii. Cała reszta jest jedynie słabym, niemal papierowym tłem z prostym podziałem na dobrych i złych.

Ten western Fullera nie wytrzymał próby czasu i zwyczajnie przynudza. Niewiele się dzieje, akcja jest śladowa, a finał przewidywalny oraz nudny. Tak się tego nie robi i mam nadzieję, że to jedyna słabsza produkcja.

5/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Piekielna misja

Przed konferencją naukową znika ceniony profesor Montel. Ale nie jest to kwestia przypadku, gdyż naukowiec razem z kilkoma przyjaciółmi z całego świata odkrywa, iż gdzieś na Arktyce znajduje się tajna baza wojskowa z bronią nuklearną. By to sprawdzić zorganizowana zostaje ekspedycja, kierowana przez profesora oraz jego asystentkę, profesor Gerard. Zostaje nawet znaleziony nie najlepszej jakości okręt podwodny i wynajęty do dowodzenia, kapitan Jones.

piekielna_misja1

Samuel Fuller tym razem dostał troszkę większy budżet (bo film nakręcono w kolorze) i próbuje zrobić w stronę kina sensacyjno-szpiegowskiego. Jest zadanie, a powstrzymanie wybuchu III wojny światowej podejmuje się grupa ludzi ponad wszelkimi podziałami narodowymi. Amerykanie, Niemcy, Francuzi, Japończycy, naukowcy, wojskowi, politycy – taki obrazek bardzo mocno krzepi i daje wiele nadziei, że ludzkość jest w stanie działać dla szeroko pojętego dobra. Sama intryga nie jest specjalnie skomplikowana, ale Fuller potrafi zaciekawić kilkoma pomysłami. Nie brakuje suspensu jak podczas konfrontacji na morzu z drugim okrętem podwodnym (wykorzystując kilka prostych sztuczek trickowych) czy zgrabnie zrobionego przesłuchania jeńca, wykorzystując… innego skośnookiego członka załogi. Nie zabrakło odrobiny strzelania i eksplozji, ale dla mnie największym problemem jest zbyt lekki ton całości.

piekielna_misja2

Jedynie w paru miejscach czuć wagę i powagę całej ekspedycji, a wszystko idzie troszkę za łatwo. I kompletnie niepotrzebny jest wątek drugiego naukowca. Ponieważ jest nią kobieta, to musi doprowadzić do pewnych spięć (wręcz bijatyki) oraz troszkę niepotrzebne wątku miłosnego między nią a dowódcą. Ale to nie zostaje zbyt mocno rozbudowane, przez co nie wywołuje silnej irytacji. Niemniej jest naprawdę nieźle.

piekielna_misja3

Co jest także zasługą solidnego aktorstwa z pewnym Richardem Widmarkiem w roli głównej. Jako cyniczny i szorstki kapitan przekonuje swoją postawą oraz opanowaniem. Poza nim trudno nie zauważyć ładnej Belle Darvi jako profesor Gerard – mocna kombinacja urody i intelektu (także talentu lingwistycznego). Podobni dobry jest kierujący cała wyprawą Victor Franzen (prof. Montel). Trudno się tu do kogokolwiek przyczepić, a fakt, iż mówi się nie tylko po angielsku, dodaje realizmu.

Troszkę zestarzał się pod względem warsztatowym i dość melodramatyczną muzykę w tle, ale to kawałek całkiem niezłego kina z prostym przesłaniem. Ale Fullera zwyczajnie będzie stać na więcej, lecz to temat na inną opowieść.

6/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Kradzież na South Street

Poznajcie Skipa. Skip to drobny złodziejaszek, zajmujący się kradzieżami damskich torebek. Któregoś wieczoru, jak zawsze, robi swoją mała robótkę, sprytnym ruchem zabierając portfel z torebki. Nie spodziewał się jednak, że jej zawartość ściągnie mu na głowę aż tyle osób. Okazuje się, że w torebce należącej do Candy znajdował się mikrofilm, zawierający wzór chemiczny. To tajemnica państwową, zdobyta przez komunistów, dlatego pierwotni właściciele (rękami Candy), jak i policja chcą odzyskać film.

kieszonkowiec1

Tym razem Samuel Fuller bawi się w czarny kryminał, robiąc to z maestrią godną prawdziwych profesjonalistów. Skromny budżet nie jest dla niego żadnym problemem, a intryga jest tutaj bardzo piętrowa. Półświatek, wywiad, komuniści, policja – to wszystko tworzy zespół naczyń połączonych, balansując na granicy uczciwości i bandytyzmu. Wszystko się obraca wokół mikrofilmu, który jest klasycznym McGuffinem, żadnych skrętów wobec naszych bohaterów. Fuller nie bawi się w półśrodki, chociaż scen przemocy nie ma zbyt wiele. Nie brakuje zgniłego, zepsutego miasta, nie do końca działających zgodnie z prawem gliniarzy, uwodzicielską femme fatale (Candy i ta jej sukienka!!!), no i w końcu nasz Skip. Mimo twarzy anioła i krótkich blond włosów, to cyniczny twardziel, polegający na własnym sprycie oraz kompletnym braku zaufania.

kieszonkowiec2

Mimo tego reżyser uważnie portretuje środowisko, gdzie drobne cwaniaczki nieco trzymają się razem i próbują wiązać koniec z końcem. Nie zawsze uczciwie, ale ceny wzrosły. Najmocniej to widać w postaci Moe (znakomita Teresa Ritter), znającej wszystkich złodziejaszków, ale też posiadająca swój własny honor. Parę razy pojawia się patriotyczna gadka o współpracy dla kraju i walce z komunistami, ale zostaje to rozładowane ironicznym humorem. Za pomocą płynnych zdjęć i dość szybkiego montażu (finałowa bijatyka na metrze) trzyma w napięciu, podkręcając klimat.

kieszonkowiec3

W zasadzie przeszkadzały mi dwie rzeczy. Pierwsza to udźwiękowienie podczas bijatyk – te ciosy brzmią z dzisiejsze perspektywy strasznie archaicznie. Drugą rzeczą jest wpleciony wątek miłosny między naszym Skipem a Candy – wynikająca tak nagle i gwałtownie, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Nie kłuje to jednak aż tak mocno, gdyż jest to zgrabnie zabrane. Cwaniakowaty Richard Widmark ma taką pewność siebie, że zawsze jest w stanie spaść na cztery łapy. Widać to podczas rozmów z gliniarzami, gdzie w zasadzie wydaje się wyluzowany, bezczelny, niegłupi. Partnerująca mu Jean Peters potrafi oczarować i dobrze się odnajduje w roli zaplątanej w tym układzie między chłopakiem a Skipem. To gwałtowne uczucie między tą dwójką z czasem przekonuje i nie czuć tego fałszu.

kieszonkowiec4

Na razie „Kradzież…” to najlepszy film Fullera, który został zrobiony pewna ręką, nadal potrafi trzymać w napięciu do końca. Mimo czasów realizacji (jeszcze Kodeks Hayesa funkcjonował), godnie się starzenie, co jest zasługą świetnego aktorstwa oraz niezawodnej reżyserii. Technicznie nadal potrafi zaskoczyć (sceny kradzieży, bijatyki), pokazując mroczną stronę miasta. Zapomniana perła lat 50.

8/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller