Mała doboszka

Jest rok 1979. Charlie Ross to młoda, aspirująca, brytyjska aktorka z małego teatru. I jak każda chce otrzymać rolę, która da jej szansę przebicia się. Wszystko się zmienia w momencie, gdy cała trupa dostaje zaproszenie do Grecji. Tam pojawia się tajemniczy mężczyzna, który zwraca na siebie uwagę dziewczyny. Kiedy zabiera ją na nocną przejażdżkę, nawet nie wie w jaką poważną kabałę się pakuje. Bo tajemniczy mężczyzna jest agentem Mossadu, zaś dziewczyna dostaje najtrudniejszą rolę w swojej karierze.

mala doboszka1

Ostatnio często pojawiają się adaptacje szpiegowskich thrillerów Johna le Carre. Tym razem znowu siły połączyło AMC i BBC, tworząc „Małą doboszkę”, a reżyserią zajął się Chan-wook Park. Już jest dziwnie, prawda? Ale sama opowieść do łatwych też nie należy, ponieważ – jak to w szpiegowskim dreszczowcu – mamy tutaj prowadzoną grę. Anglosasi nazywają to „smoke and mirrors”, gdzie wiele rzeczy zostaje ukrytych i stopniowo zaczynamy wszystko układać w jedną całość. A nasza bohaterka krąży wokół całej hecy i musi się w tym wszystkim odnaleźć, zachowując wiarygodność swojej roli. A cóż to za rola, spytacie. Ja odpowiem krótko: dziewczyny z zachodu, która dotrze do palestyńskiej komórki terrorystycznej pod wodzą niejakiego Khalila. Infiltracji musi dokonać dziewczyna z Zachodu, bo to one są przez nich werbowane i musi mieć odpowiednie poglądy. A że są to czasy bardzo intensywnej wojny Izraela z Palestyną, więc gra toczy się o wysoką stawkę.

mala doboszka5

Reżyser jeszcze opowiada to wszystko w bardzo swoim stylu. Czyli jest tutaj zabawa montażem w scenach, kiedy wypowiedzi różnych postaci (Michela oraz podszywającego się Gadiego) zaczyna się nakładać na siebie, jest pomieszana chronologia czy jak na początku odcinka trzeciego nagle cofamy się – dosłownie – do paru chwil przed. Także przeskoki z postaci na postać są pokazane w sposób bardzo płynny, dodając dynamiki całej opowieści. Opowieści toczącej się bardzo spokojnie, bez efekciarskiej akcji, gdzie napięcie wynika z pilnowania się. Żeby nie zdradzić się przed obcymi, bo błąd może kosztować życie. Czuć to w takich scenach jak spotkanie z niemieckim duetem Helga i Anton, przesłuchaniu Salima w zamkniętym pomieszczeniu. W tych momentach napięcie jest wręcz na granicy fotela, co wydawało się trudne do osiągnięcia.

mala doboszka2

Park nawet pozornie proste sceny rozmów inscenizuje w sposób bardzo kreatywny. Albo opierając całość na szybkich zbliżeniach, albo używając długich ujęć i pokazując cała akcję z daleka (porwanie Anny Witgen z auta), przez co nie ma miejsca na nudę. Ale też jesteśmy w różnych miejscach od Niemiec przez Grecję aż do Libanu (najbardziej intensywny fragment) oraz finału w Londynie. Wizualnie wygląda to pięknie, z bardzo nasyconymi kolorami oraz ciągłym wyczekiwaniem tego, co może nadejść. Nie brakuje mocnych dialogów, cierpkiego humoru, imponującej scenografii oraz niesamowicie wyglądających kostiumów.

mala doboszka3

To wszystko jednak nie zadziałałoby, gdyby oprócz wspaniałej reżyserii nie byłoby znakomitej obsady. Wszystko na swoich barkach trzyma absolutnie genialna Florence Pugh jako Charlie. Aktorka musiała niemal non stop pokazywać różne emocje, przez które musi lawirować w zależności od okoliczności: wściekłość, gniew, smutek, siłę, spryt. Jednocześnie jest trzymana w nieświadomości, co jeszcze bardziej jej utrudnia zadanie, próbując zachować nerwy na wodzy. Łatwo było tą rolę schrzanić, ale wszystko zostało pokazane znakomicie. Równie wyborny jest Michael Shannon w roli Martina Kurtza, czyli szefa komórki wywiadowczej Mossadu. I choć wydaje się to rola nieciekawa, bo to koleś w prochowcu, znoszonym garniturze oraz dużych okularach, nie dajcie się podejść. Opanowany, skupiony, bardzo analityczny umysł godny szachisty, nie bojący się stosować manipulację czy kłamstwa. Troszkę przypominał mi George’a Smileya, a to jest dobre skojarzenie. No i trzeci wierzchołek trójkąta, czyli Alexander Skarsgard jako Gadi. Kiedy go poznajemy jest tajemniczy, czarujący, ale z czasem też próbuje się odnaleźć i jest w konflikcie. Bo z jednej strony musi być kimś w rodzaju przewodnika dla Charlie, a z drugiej zaczyna mu na niej zależeć. Nawet za bardzo, choć stara się to ukrywać, a gra jest trudniejsza. Reszta postaci także wypada bardzo dobrze, mimo nie zawsze dużego czasu.

mala doboszka4

Dla mnie „Mała doboszka” to najlepszy nie-bondowski tytuł szpiegowski ostatnich lat. Wszystkie klocki są tutaj na właściwym miejscu i nadal działają, a mimo spokojnego tempa napięcie jest bardzo intensywne, wręcz namacalne. Taki poziom osiągają tylko mistrzowie.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Ukryta gra

Październik 1962 roku był dość gorący, bo świat stanął na krawędzi III wojny światowej. Sowieci przesyłali na Kubę statkami części do broni nuklearnej, gdzie miały być odpalone z tamtejszych instalacji rakietowych. Zagrożenie to jednak zostało powstrzymanie dzięki blokadzie przez USA oraz ustąpieniu Chruszczowa z obranej ścieżki. Bluff się nie udał, jednak cała ta sytuacja to tylko tło do tego filmu.

Bohaterem „Ukrytej gry” jest Joshua Mansky, profesor matematyki z umysłem działającym niczym najszybszy Internet na świecie. Tylko, żeby jakoś w tym świecie funkcjonować znieczula się alkoholem, by zwolnić tempo. Oprócz tego lubi grywać w karty dla pieniędzy, dzięki czemu żyję. Jednak pewnej nocy w knajpie pojawia się kobieta z propozycją, ale mężczyzna odmawia. I to był błąd, bo kobiecie się nie odmawia, zwłaszcza pracującej dla CIA. Matematyk ma dość proste zadanie uczestnictwa w szachowym pojedynku z radzieckim arcymistrzem w… Pałacu Kultury i Nauki. Pierwotny szachista, który miał odbyć pojedynek zmarł w niejasnych okolicznościach, a rozgrywać ma trwać 5 pojedynków. Tylko, że Mansky nie wie, iż całe to przedsięwzięcie ma swoje drugie dno.

ukryta gra1

Czego jak czego, ale u nas szpiegowskich filmów nie robi się zbyt często. Zwłaszcza w tzw. amerykańskim stylu, czyli na bogato, z budżetem, gwiazdorską obsadą (nie tylko z Polski) oraz wciągającą intrygą. Zadania tego podjął się debiutujący reżyser Łukasz Kośmicki, choć nie jest postać anonimowa w branży filmowej. W latach 90. był bardzo cenionym autorem zdjęć, później założył firmę realizującą reklamy, a ostatnim głośnym tytułem z jego udziałem był „Dom zły”, do który współtworzył scenariusz. Jednak reżyserowanie i tworzenie zdjęć to dwie kompletnie różne sprawy.

ukryta gra3

Muszę przyznać, że „Ukryta gra” wciąga, choć pozornie rozgrywka szachowa wydaje się być mało filmowa do pokazania. Poza tym film szpiegowski nie powinien mieć łatwej historii, by móc bardziej trzymać w napięciu, ale też nie może być zbyt skomplikowany, aby nie zanudzić. Reżyserowi udaje się zachować balans między rozgrywką szachową a rozgrywką wywiadowczą, gdzie nie końca wiadomo komu można zaufać, kto dla kogo naprawdę pracuje. Jednocześnie udaje się zachować klimat realiów lat 60., pokazany z perspektywy obcego człowieka. Niby jest przyjaźnie i gościnnie, ale Wielki Brat wszystko słyszy i ma swoich ludzi. A żeby osiągnąć sukces (także propagandowy) jest w stanie posunąć się do wszystkiego. Wszystko jest bardzo starannie wyegzekwowane (scena pierwszego pojedynku to montażowy majstersztyk), nie brakuje dowcipnych dialogów, pomagającej w budowaniu suspensu muzyki Łukasza Targosza oraz stylowych zdjęć Pawła Edelmana.

ukryta gra2

Jednak prawdziwym bohaterem tego filmu jest Pałac Kultury i Nauki. I nie chodzi tylko o swoje gabaryty, ale też sieć korytarzy oraz tajemnych przejść, które odegrają istotną rolę w drugiej połowie filmu. W zasadzie nie ma jakiejś poważnych wad, może poza prostym podziałem na dobrych Amerykanów i złych Ruskich, niemniej pojawia się kilka odcieni szarości. Nawet chwile patosu są przeładowane ironią i cynizmem, pokazując bezradność jednostki wobec systemu. Bez względu na ustrój i przekonania polityczne, co jest małym plusikiem. Tak samo jak bardzo gorzki epilog tego filmu, gdzie wydawałoby się, że zagrożenie nuklearne to przeszłość.

ukryta gra4

Międzynarodowa obsada robi bardzo dobrą robotę. Klasę potwierdza Bill Pullman w roli wycofanego matematyka Mansky’ego, który próbuje odnaleźć się w całej tej plątaninie. Nie mówi wiele, uważnie obserwuje i szybko wyciąga sensowne wnioski. Jednak jego najlepsze momenty są wtedy, kiedy próbuje opanować się w nerwowych sytuacja jak podczas kluczowego wydarzenia w toalecie, podczas gry. W samych oczach widać gotujące się emocje czy w sposobie chodzenia. Równie świetny jest Aleksiej Serebriakow jako generał Krutow, szef kontrwywiadu. Bardzo opanowany, pewny siebie, zawsze mówiący spokojnym głosem. Innymi słowy nie jest to przerysowany czarny charakter, ale rasowy szachista, próbujący przewidzieć działanie na kilka ruchów do przodu. Takich antagonistów pamięta się długo. Dla mnie jednak film ukradli Robert Więckiewicz oraz Wojciech Mecwaldowski. Pierwszy jako dyrektor PKiN-u tworzy postać naznaczoną przeszłością i nieufnego wobec nowych panów Polski. Dlatego łatwo nawiązuje więź z Mansky’m, stając się w jakimś sensie przyjacielem. Z kolei Mecwaldowski w epizodzie jako konferansjer zapada w pamięć swoim sposobem mówienia oraz wyglądem.

Byłem zaintrygowany zwiastunem, a dostałem naprawdę dobrze zrobiony film z intrygą bardzo dokładnie przygotowaną. Historia wciąga, realizacja jest porządna, a aktorstwo z wysokiej półki. Innymi słowy jest to, czego w kinie gatunkowym potrzeba i czego szukam.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Nieoszlifowane diamenty

Howard Ratner jest nowojorskim jubilerem, który jeszcze jakoś funkcjonuje. Jakoś tam ciągnie, ma żonę, dzieci i kochankę, a takie życie musi sporo kosztować. Dlatego Howard ma długi, sporo długów, a by spłacić bardzo mocno lawiruje. Pożyczki, ryzykowne zakłady, zastawianie się – jeszcze jakoś jest na powierzchni, tylko na jak długo. W końcu trafia mu się okazji, czyli bardzo cenny czarny opal, wystawiony na aukcję. Kamieniem bardzo zainteresowany jest koszykarz Kevin Garnett, który bardzo chciałby go mieć u siebie.

uncut gems1

Bracia Safdie wracają z nowym thrillerem. I tak jak „Good Time” jest to bardzo energetyczny, dynamiczny film skupiony na jednej postaci. Uwierzcie mi, będziecie chcieli od niego trzymać się z daleka, bo gość śmierdzi. Oszukuje, kluczy, kombinuje, kłamie, ucieka – wszystko by jakoś wyplątać się z finansowych tarapatów. Chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że jego los już dawno został przesądzony. A kiedy już zbiera kasę, by wyjść na prostą, podejmuje szalone decyzje, zakładając się i licząc na większą sumkę. Wielokrotnie łapałem się za głowę, myśląc, co jeszcze ten gość wymyśli. Przecież zachowuje się jak totalny idiota, pozbawiony instynktu samozachowawczego jakby adrenalina była dla niego jedynym paliwem. Żyłka ryzykanta połączona z pewnością siebie oraz arogancją – to nie jest zbyt dobra kompilacja. Ale mimo to bardzo zależało mi na tej postaci, mimo swojej antypatyczności oraz wręcz szybko podejmowanych decyzjach.

uncut gems2

Wszystko jest podporządkowane Howardowi, więc kamera niemal otacza go, jest przyklejona do jego sylwetki. Najbardziej uderza tutaj udźwiękowienie, pokazujące cały miejski gwar. Tutaj niemal wszyscy do wszystkich krzyczą, bo są na ulicy, wiec muszą jakoś zwrócić na siebie uwagę. Ten miejski puls jest zaprezentowany świetnie, a sama intryga trzyma w napięciu. I jest tutaj bardzo intensywnych momentów jak ucieczka przed wierzycielami ze szkoły, licytacja opalu czy finał z bardzo wysokim zakładem w tle. To wszystko potęguje bardzo oniryczna muzyka Daniela Lopatina oraz szorstkie zdjęcia Dariusa Khondji.

uncut gems3

Jednak największą niespodziankę rodzeństwo zostawiło w kwestii castingu. Bo kto by się spodziewał, że naszego śliskiego Howarda zagra Adam Sandler. By było jeszcze śmieszniej, panowie Safdie napisali tą postać specjalnie dla tego aktora. Ten odpłacił się z nawiązką, tworząc najlepszą swoją rolę w karierze – antypatycznego desperata, mającego kompletnego fioła na punkcie diamentów oraz koszykówki. Najlepiej Sandler radzi sobie w momentach, gdy jest wyszczekany, puszczają mu nerwy albo podczas oglądania meczu. Reszta postaci jest zepchnięta na dalszy plan, chociaż najbardziej z tego grona wybija się jeszcze bardziej cwana kochanka w wykonaniu debiutującej Julii Fox oraz grający samego siebie koszykarz Kevin Garnett.

Warto uważniej przyglądać się braciom Safdie, którzy kolejny raz udowadniają jak bardzo się rozwijają. „Nieoszlifowane diamenty” biją na głowę ich poprzednie filmy, gdzie nawet w spokojnych momentach czuć namacalne napięcie oraz poczucie zagrożenia. Bardzo mocne, drapieżne kino z życiówką Sandlera.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Sługi wojny

Pamiętacie taki film „Sługi boże”? Mariusz Gawryś wraca do tworzenia kryminału w swoim rodzinnym Wrocławiu, skupiając się na innej parze policjantów. Chociaż szefa mają tego samego, czyli inspektora Konarskiego. Parka to komisarz Samborski oraz aspirant Zadara, zaś śledztwo dotyczy morderstwa profesora medycyny. Denat zajmował się przeszczepami i był twarzą fundacji zajmującej się transplantologią. I jak to w tego typu sprawach, jest kilkoro podejrzanych, zaś liczba trupów rośnie wprost proporcjonalnie do poszlak.

slugi boze1

Reżyser, niestety, nie wyciągnął wniosków z poprzedniego filmu i powtarza sporo błędów. Przede wszystkim historia nie angażuje, opierając się na masie klisz. Gliniarz z problemami, koleżanka będąca jego kochanką i mająca kontakty z hakerami, wspierający, choć szorstki szef, podejrzany biznesmen ze szpiegowską przeszłością, twardy sprzymierzeniec na emeryturze itd. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wątków jest tu ponapychane i starczyłoby na kilka filmów. Działania tajnych służb, niekontrolowany zakup próbek DNA z wymazów, korupcja i przekręty na szczytach władzy, pobieranie próbek z armii. Dzieje się dużo i nie dzieje się nic, bo reżyser ze scenarzystą nie potrafią zbudować napięcia, postacie są papierowe. Fabularnie jest też sporo dziur i przeskoków przez co ciężko się śledzi całość. Szczególnie wobec postaci killerki, której motywacja oraz mocodawcy pozostają tajemnicą czy znajomości Zadary z hakerami. Nawet dialogi, choć niepozbawione humoru, są pozbawione polotu. Zdjęcia są niezłe, a nocne kadry wyglądają ładnie, zaś kilka scen akcji jest sprawnie zrobionych jak ucieczka przez dach czy finałowa pogoń wśród kontenerów. Nawet te momenty bardziej dynamiczne nie są w stanie tego uratować.

slugi boze2

Z takim materiałem aktorzy robią co mogą, ale nie mają zbyt wiele do roboty. Nieźle wypada duet protagonistów, czyli twardy niczym Roman Bratny Piotr Stramowski oraz Maria Kania. Wtopą jest zabójczyni w wykonaniu Karoliny Czarneckiej, której głos jest tak sztywny oraz sztuczny, że zwyczajnie boli. Najlepiej z całej ekipy wypada Paweł Królikowski jako emerytowany pułkownik Dolecki. Każde jego wejście dodaje zarówno lekkości, jak i brawury, dzięki czemu film zaczyna nabierać rumieńców. Szkoda tylko, że trzeba czekać na niego ostatnie pół godziny.

slugi boze3

Nie wiem, czy będzie trzecia część „Sług”, ale lepiej pozwolić tej serii umrzeć. Albo zmienić reżysera i scenarzysty, by bardziej dopieścili swoje dzieło, nie popadając w miałkość oraz nudę.

4/10

Radosław Ostrowski

Dom, który zbudował Jack

Lars von Trier – reżyser i prowokator, którego filmy podzieliły i nadal dzielą widownię. Wielki artysta, egotyk czy pretensjonalny grafoman? Ja nie miałem zbyt częstego kontaktu z twórczością kontrowersyjnego Duńczyka, więc to doświadczenie będzie odbierane inaczej. Na pewno wszystkich podzieli także najnowsze dzieło, czyli „Dom, który zbudował Jack”.

Kim jest Jack? Oprócz tego, że Amerykaninem? To inżynier z zacięciem architektonicznym, który chce zbudować dom. Poza tym, zabija ludzi, traktując to jako formę sztuki. Kiedy go poznajemy, jest trupem, a swoją historie opowiada swojemu przewodnikowi, niejakiemu Verge’owi. Poznajemy jego 5 z wybranych zbrodni dokonanych w ciągu 12 lat.

dom jacka1

Od razu powiem, że to nie będzie łatwa przeprawa. Jeśli spodziewacie się efekciarskich strzelanin, dynamicznej akcji, pomyliliście adresy. Reżysera nie interesuje tego typu gatunkowa naleciałość, choć wykorzystuje pewne elementy thrillera. Widać to w scenie drugiego morderstwa, gdzie bohater przed pojawieniem się policji chce wysprzątać dom z krwi czy próba wezwania pomocy przez kobietę zwaną Prostą. Jednak o wiele ważniejsza są tutaj dyskusje między Jackiem a Vergem. Tutaj przeplatane są fragmenty klasycznych dzieł sztuki (od obrazów po klasyczne dzieła architektury Greków i Rzymian), sceny przyrodnicze (opowieść o baranku i tygrysie) przez fragment archiwalnych kronik po fragmenty poprzednich dzieł Duńczyka. Ale te filozoficzne rozmowy potrafią zaintrygować tylko na samym początku. Bo im dalej w las, tym bardziej zaczyna się to wszystko wkręcać w stronę banalnego bełkotu, co dobitnie pokazuje epilog dziejący się w… piekle. Wykorzystywane chwyty (Jack z tabliczkami przy wozie, wpleciony fragment z muzyką Glenna Gloulda czy użycie muzyki klasyczno-sakralnej) też zaczynają się robić męczące.

dom jacka3

Najbardziej zaskakuje mnie tutaj obecność dużej dawki czarnego humoru. Wynika to zarówno z samych interakcji Jacka z resztą otoczenia. Czy tu chodzi o scenę z drugiego epizodu (rozmowa, gdzie Jack udaje policjanta, a potem agenta ubezpieczeniowego), docinki z Prostą czy przewożenia ciała, przywiązanym do auta (i ten deszcz). Same zbrodnie są pokazane w sposób bardzo stonowany, bez wylewania wiader krwi, odrywanych kończyn i tego typu atrakcji. Ale pojawiają się one nagle i gwałtownie jak pierwsze zabójstwo czy bardzo niepokojąca scena z rodziną w lesie. Te momenty potrafią uderzyć, mimo miejscami pretensjonalnego tonu.

dom jacka2

Wszystko na swoich barkach pod względem aktorskim trzyma Matt Dillon. Jego Jack to absolutny psychopata z obsesją na punkcie czystości. Bywa wycofany, by nagle zaatakować i eksplodować agresją, przez co potrafi zaintrygować. Nawet jeśli nie zgadzamy się z jego przekonaniami, związanymi z zabijaniem czy destrukcją. Partneruje mu bardzo wycofany i przez większość filmu nieobecny wizualnie Bruno Ganz jako Verge (powiedzmy sobie wprost – to Wergiliusz). Cała reszta zostaje zepchnięta do epizodów, chociaż bardzo zapadają w pamięć.

dom jacka4

Najlepiej „Dom, który zbudował Jack” sprawdza się, kiedy reżyser pozwala sobie na odrobinę smolistego humoru i poważnych temat pokazuje z dystansem. Ale kiedy idzie w poważne rejony, bywa pretensjonalny i może zmęczyć, przez co trudno jednoznacznie ocenić. Niemniej jest to bardzo pociągające doświadczenie.

7/10

Radosław Ostrowski

American Psycho

Jest rok 1987, Nowy Jork. Zostajemy w towarzystwie maklerów oraz przedstawicieli świata finansjery Wall Street. I tutaj poznajemy niejakiego Patricka Batemana – młodego wilczka korporacyjnej firmy. Facet mieszka w pięknym, sterylnym mieszkaniu, ma śliczną narzeczoną, jednak nie czuje się za bardzo sobą. Czuje w sobie żądzę mordu, którą zaczyna realizować nocami.

„American Psycho” to najbardziej znany film w dorobku Mary Harron. Reżyserka pokazuje świat nowojorskiej finansjery mieszając czarną komedię z psychologicznym dreszczowcem. Jednak osoby szukające klasycznie rozumianej fabuły, mogą tutaj nie znaleźć zbyt wiele. Całość skupiona jest na Patricku, który już na samym początku mówi jaki jest i kim jest. Że jest tylko człowiekiem pod względem fizycznym, bo mentalnie jest kimś zupełnie innym. Pozbawionym emocji (poza chciwością i wstrętem) robotem, który jest znudzony pracą, ale adaptuje się do otoczenia. Czasami bywa brany za kogoś innego, ale tak naprawdę jest pracoholikiem. I nawet można byłoby w to uwierzyć, gdybyśmy go zobaczyli w pracy. Chyba że ta praca polega na spędzaniu lunchu oraz kolacji w towarzystwie kolegów z pracy i balowaniu w klubach nocnych. 😉 Te momenty w bardzo krzywym zwierciadle pokazuje środowisko hierarchii finansowej Nowego Jorku. Ludzi skupionych na sobie, chcących się zwyczajnie nachapać, cynicznych oraz pustych. Dla nich liczy się tylko kasa, rezerwacja w prestiżowej knajpie oraz… wizytówki. Odpowiedni odcień bieli, rodzaj czcionki – to ten rodzaj rywalizacji, który dla nich jest w rodzaju być albo nie być. No i wszyscy mylą wszystkich ze sobą, bo niemal każdy wygląda tak samo. Idealne podkreślenie płytkości tego świata.

american psycho1

Wszystko jest utrzymane w niemal kontrastowej, wręcz stonowanej kolorystyce (dominacja czerni w klubach oraz nocnych ujęciach skontrastowana z bielą sterylnego mieszkania Patricka) oraz osadzonej w epoce muzyce (od New Order przez Phila Collinsa do Huey Lewis and the News). Najbardziej podobały mi się bardzo eleganckie zdjęcia Andrzeja Sekuły, gdzie nie brakuje skrętów ku horrorowi (morderstwo dwóch kobiet za pomocą piły mechanicznej).

american psycho2

Reżyserka coraz bardziej pokazuje mocno zwichrowany umysł Batemana. Christian Bale tworzy tutaj fenomenalną kreację człowieka skupionego bardzo na sobie (nawet podczas seksu z prostytutką patrzy w lustrze na swoją sylwetkę) i przesadnie dbającego o swoje ciało. Jednocześnie jest on bardzo wycofany, ma obsesję na punkcie seryjnych morderców oraz tłumioną żądzę zabijania. Czuć jednak w tej postaci pewien fałsz, sztuczność. Jak w scenach, gdy opowiada o paru utworach muzycznych, jego myśli brzmią jakby cytował jakąś wypowiedź recenzenta. Kiedy popełnia morderstwa, wydaje się balansować na granicy przerysowania (zabójstwo za pomocą piły mechanicznej). Ale… no właśnie, czy te wszystkie zbrodnie dzieją się naprawdę czy to tylko wytwór wyobraźni Patricka? Ostatnie 25 minut rozsiewa bardzo duże wątpliwości, gdzie dochodzi m.in. do rzezi na ulicy, a sam Patrick jest kompletnie zdziwiony całą sytuacją. I to podważa wszystko, co do tej pory widzieliśmy, zmuszając do uważniejszego oglądania.

american psycho3

Aktorsko błyszczy tutaj Christian Bale, ale o tym już odrobinkę wspomniałem. Z drugiego planu pełnego podobnych postaci jest tutaj parę wybijających się ról. Taki na pewno jest Willem Dafoe w roli prowadzącego śledztwo detektywa Kimballa. Ma tylko trzy sceny, ale w każdej zaznacza swoją obecność. Tak samo cudna jest Chloe Sevigny jako sekretarka, która wydaje się być jedyną normalną kobietą w tym dziwnym, pełnym pustych ludzi środowisku. I jest w stanie nawiązać jakąś więź z Batemanem, tylko czy to wystarczy?

american psycho4

Już sam tytuł mówi z czym będziemy mieli do czynienia. Dzieło Mary Harron to zgrabny miks satyry na świat wielkiej finansjery z psychologicznym dreszczowcem. Dla wielu wiarygodne studium psychopaty w świecie pełnym psychopatów. Aż strach oglądać.

7/10

Radosław Ostrowski

Upadek

Wszystko zaczyna się na korku pełnym aut. Jakieś roboty na drodze, jest upał, czasem klimatyzacja nie działa i nie wiadomo ile to potrwa. W końcu jeden z uczestników stwierdza, że ma w dupie to całe zamieszanie oraz czekanie, wysiada z auta i wychodzi. Tak po prostu. I decyduje się wyruszyć przed siebie do domu. W tym samym czasie policyjny detektyw spędza swój ostatni dzień w pracy. Nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że dojdzie do spotkania tej dwójki.

upadek1

Joel Schumacher dla wielu na zawsze pozostanie twórcą, który „zabił” Batmana. Zupełnie jakby cała filmografia nie miała żadnego znaczenia. Rzemieślnik z kilkoma mocnymi tytułami w swoim dorobku, ale dla mnie najlepszą rzecz zrobił w 1993 roku. Czym jest „Upadek”? Historią zwykłego człowieka o wyglądzie japiszona. Nie nosi gajera (bo jest za gorąco), ale fryzura idealnie ostrzyżona, krótka biała koszula z kieszeniami pełnymi długopisów. Od momentu opuszczenia auta można dostrzec, że ten bohater jest pełen frustracji, zaś reżyser bardzo powoli przekazuje kolejne informacje. Przystanki na drodze portretują świat, który wydaje się szalony. Gdzie nie każdy może dostać kredyt, gdzie śniadanie jest przyznawane w restauracji do 11.30, a jak się spóźnisz o minutę, to jest po ptakach. Gdzie nie brakuje gangów, a ludzie działający zgodnie z zasadami są opluwani, zaś sklep z bronią prowadzi rasista, homofob i neonazista.

upadek2

Reżyser działa tutaj stosując bardzo nietypową taktykę, w czym pomaga powolne odkrywanie kart. Bo początkowo bohater grany przez Michaela Douglasa wydaje się kimś, z kim można bardzo łatwo się identyfikować. Ale im więcej się o nim dowiadujemy, tym coraz bardziej zaczynamy dostrzegać coraz bardziej postępujące szaleństwo. Dlatego tej postaci tak blisko jest do Travisa Bickle’a, który w innych widzi przyczyny swoich frustracji, rozczarowań i lęków oraz drogę autodestrukcji. Jednocześnie cały czas pojawia się pytanie: kiedy do tego doszło? Czy zawsze taki był? A może kolejne niepowodzenia uruchomiły tą tykającą bombę? A odpowiedzi na to nie dostaniemy wprost.

upadek3

Kontrastem dla tej postaci jest detektyw Pendergast w wykonaniu Roberta Duvalla. Choć żona czasem doprowadza go do pasji, to ją wspiera, a naznaczony tragedią wydaje się trzymać swoje nerwy na wodzy. Niedoceniany w pracy, nieszanowany przez kolegów ani szefa (bo nie klnie), ale niepozbawiony inteligencji i sprytu. Obaj panowie mają bardzo podobną drogę, jednak w którymś momencie rozeszły się. Zupełnie jakby nasz glina miał twardszy pancerz.

Schumacher wie, jak budować coraz bardziej gęstą atmosferę, gdzie nie do końca wiadomo jak może się to wszystko skończyć. Może wnioski wydają się mało odkrywcze (w każdym z nas siedzi szaleniec), ale jest to podane w tak sugestywny sposób, że nie można przejść obojętnie. Może się dobrze uzupełniać z „Jokerem”.

8/10

Radosław Ostrowski

Ja teraz kłamię

Wyobraźcie sobie takie show, gdzie wy jesteście osobami decydującymi. Konfesjonał Gwiazd – tutaj celebryci opowiadają o swoich rzeczach i grzechach, a w zamian dostają dużą kasę. I wy, widzowie, głosujecie telefonami: wierzycie im lub nie. Przed wami troje postaci: aktorka poruszająca się na wózku, reżyser nie mogący znaleźć zatrudnienia oraz piosenkarka po uzależnieniu od narkotyków. Prowadząca, ubrana w turban Kai, wierzy im, ale widownia nie. Od tego momentu poznajemy historię każdego z nich.

ja teraz klamie1

Reżyser Paweł Borowski wraca po 10 latach przerwy. Artysta-plastyk oraz felietonista tworzy tutaj bardzo odrealniony świat przyszłości z perspektywy tzw. wyższych sfer. Ludzi bogatych, pragnących sławy i uwielbienia takich szarych ludzi jak ty i ja. Ludzi podatnych na manipulację oraz oszustwo, bo przecież pragniemy sensacji, makabry oraz tragedii. Z kolejnymi wydarzeniami dostajemy kolejne informacje oraz tajemnice skrywane przez naszych bohaterów. Kolejne tajemnice, jakieś morderstwo, kłamstwa, pęknięcia oraz trzy relacje. Kto kłamie, kto mówi prawdę, kto manipuluje i steruje innymi? Niby nic nowego, ale reżyser robi wszystko, by tutaj pogmatwać, skomplikować oraz namieszać we łbie.

ja teraz klamie2

Najbardziej wybija się tutaj strona wizualna oraz osadzenie w retro-futurystycznej otoczce. Scenografia jest wręcz piorunująca, przypominająca klasyczne kino SF (komputery w kształcie lekko powiększonych maszyn do pisania, „pocztówki”, telewizory czy stare samochody). Także pozornie minimalistyczne studio Kai potrafi zaintrygować. Nie wspominam jeszcze o bardzo wyrazistych kostiumach czy bardzo staroświecko brzmiącej muzyce elektronicznej. Ale największą robotę wykonuje praca kamery Arka Tomiaka. I nie chodzi o pokazanie tej rozbuchanej wizji, lecz sztuczki związane ze zmianami perspektywy, co jeszcze bardziej podkręca tą rzeczywistość. Obłędna robota, jakiej na naszym podwórku zwyczajnie nie widziałem, chyba nigdy.

Problem mam jednak z samą fabułą – pozornie prostą i szczątkową, coraz bardziej komplikującą się. Tylko, że w połowie zacząłem podejrzewać jakąś grubymi nićmi szytą mistyfikację. Pokazywanie tych samych scen zaczyna robić się monotonne i nie prowadzi donikąd. Zaś samo rozwiązanie zagadki jest mało satysfakcjonujące i skręca w stronę jakiejś opery mydlanej. Chociaż może to też jest jakieś oszustwo (ostatnia scena), ale nawet wtedy rozczarowuje.

ja teraz klamie3

I nawet aktorstwo nie jest do końca wykorzystane, a wiele znanych twarzy (Więckiewicz, Chabior, Woronowicz, Dziędziel, Kulig) pełni tak naprawdę role epizodyczne. Z tego całego grona najbardziej wybijają się cztery kreacje, czyli Agata Buzek (prowadząca Kai z turbanem na głowie przypomina uważną korbę), Maja Ostaszewska (aktorka Celia), Rafał Maćkowiak (reżyser Matt) oraz Paulina Walendziak (piosenkarka Yvonne). Choć pozornie nie są za bardzo zarysowani, to cały ten kwartet wyciska ze swoich postaci wszystko, co się da.

ja teraz klamie4

Ciężko mi jednoznacznie ocenić ten film. Z jednej strony jest oszałamiający wizualnie oraz ma świetną stylizację na retro-futuryzm, ale z drugiej wydaje się troszkę wydmuszką i niewykorzystującym potencjał całej obsady. Nie mniej jest to jeden z bardziej intrygujących polskich filmów SF.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Trauma

Ray Monroe właśnie wraca z żoną oraz córką od jej rodziców podczas Święta Dziękczynienia. Mówiąc krótko, wizyta nie była zbyt udana i wyczuwalne są spięcia między małżonkami. Podczas powrotu do domu dochodzi do wypadku – dziewczynka spada w przepaść na plac budowy i ma złamaną rękę. Udaje się małżonkom trafić do szpitala, gdzie mają zostać przeprowadzone badania. Żona idzie z córką, a mąż zostaje i idzie do motelu. Kiedy idzie jeszcze raz do szpitala okazuje się, że nikogo takiego nie było. Czyżby Ray miał jakieś urojenia, czy może ktoś coś tu ukrywa?

trauma1

Brad Anderson już pracował z Netflix tworząc zaskakująco dobry „Bejrut”. Na pierwszy rzut oka „Trauma” wydaje się być co najmniej intrygującym dreszczowcem. Niby motyw człowieka, który widzi jedno, a wmawia mu się drugie jest dość znany („Memento”, „Plan lotu”). Jednak wskoczenie na tory thrillera odbywa się mniej więcej w połowie dzieła. Wtedy nasz bohater zderzony zostaje z biurokracją (już podczas rejestracji mamy przedsmak), kiedy nikt mu nie wierzy, zaś wszelkie dowody działają na jego niekorzyść. I przez większość czasu można odnieść wrażenie, że idziemy w bardzo oczywiste tory: albo to jest jakiś większy spisek (podczas rejestracji padło pytanie m.in. o możliwość pośmiertnego pobrania organów), albo Ray’owi zwyczajnie mózg zwariował. I przez większość tego czasu reżyser zgrabnie lawiruje między tymi przypuszczeniami.

trauma2

Po drodze coraz bardziej zaczyna się nam mącić w głowie (jest podejrzenie morderstwa), by pod koniec całkiem nieźle zakończyć całość. I powiem, że troszkę się tego nie spodziewałem. Chociaż chwile przed wyjaśnieniem całej intrygi były troszkę zbyt efekciarskie. Cały ten włam do piwnicy z pistoletem oraz wybuchowe pokonanie lekarzy dla mnie było zbyt wielkim odlotem. Sama realizacja jest naprawdę niezła, głównie praca kamery oraz minimalistyczna muzyka sprawdzają się bez zarzutu.

trauma3

Aktorsko nie ma jakichś fajerwerków, a największe zadanie miał Sam Worthington w roli zagubionego i zdezorientowanego Raya. Wypada on naprawdę dobrze, a w jego oczach widać coraz bardziej nasilającą się desperację, upór oraz walkę, a także poczucie paranoi. Reszta aktorów wypada poprawnie ze Stephenem Tobolovsky’m oraz Adjoą Andoh na czele.

„Trauma” jest całkiem solidnym thrillerem, czerpiącym z dość ogranego motywu i dostarczającym odrobinkę rozrywki. Pod koniec potrafi odlecieć poza logikę i to może przeszkadzać, ale nie ma się czego wstydzić.

6/10

Radosław Ostrowski

Rebelia

Było już wiele filmów o inwazji kosmitów na Ziemię. Jednak tym razem cała akcja została poprowadzona w sposób pokojowy, czyli politycy postanowili skapitulować i oddać świat (przynajmniej tak zrobili Amerykanie) w pakowanie istot zwanych złośliwie karaluchami. Wszystkie miasta zostały otoczone murem, kosmici zneutralizowani system komputerowy (zagłuszanie sieci), panuje permanentna inwigilacja, a za wiele zbrodni grozi deportacja na obcą planetę. Dziewięć lat po pierwszym kontakcie w Chicago planowany jest zamach terrorystyczny przez ruch oporu zwany Feniksem. Już wcześniej próbowano dokonać zamachu, który zakończył się klęską oraz kompletnym zniszczeniem w pył powierzchni Wicker Park. Organizację próbuje wytropić oficer policji William Mulligan, a do tego celu chce wykorzystać brata zmarłego członka grupy. Tylko, że Gabriel chce uciec z tego miasta.

captive state1

Film Ruperta Wyatta, mimo skromnych środków, poległ w kinach nie zwracając nawet połowy budżetu. Czyżby to był aż tak słaby film, czy może marketing był tak słaby, że nie wiadomo było czym tak naprawdę jest „Rebelia”. Nie jest to klasycznie rozumiane SF, bo technologia jest tutaj praktycznie niewykorzystywana, zaś sami Obcy pojawiają się bardzo rzadko. Bardziej to przypomina kryminał, gdzie mamy tutaj śledzenie, tropienie oraz infiltrację. Dlatego nie ma tutaj efektownej akcji, popisów efektów specjalnych, a wszystko wydaje się bardzo dziwnie znajome. Wszystko utrzymane jest w klimacie kina noir, pełnym szarości, brudu oraz pewnej beznadziei. Sama intryga jest prowadzona w sposób bardzo spokojny i wyważony, ale wymaga bardzo uważnego skupienia, bo można się pogubić w tym wszystkim. Przez większość filmu obserwujemy przygotowania do realizacji zamachu, obserwując całą mechanikę funkcjonowania ruchu oporu: od sposobu komunikacji przez oszukiwanie systemu inwigilacji (wszczepione implanty).

captive state3

Ta konspiracja naprawdę działa, zaś sam przebieg oraz konsekwencje całego zamachu potrafią zaangażować, mimo faktu, że główni bohaterowie zostają zepchnięci na daleki plan. I to mnie bardzo bolało, jakby twórcy sobie o tych postaciach przypominają pod koniec (znaczy przez ostatnie 40 minut). Mam też wrażenie, że cały ten społeczny podział mógł zostać o wiele bardziej zarysowany, bo przez większość czasu jestem w dzielnicach biedoty. Praktycznie nie jesteśmy w prywatnych mieszkaniach osób u władzy. Sama scenografia pomaga w budowaniu klimatu, rzadko wykorzystując technologiczne cuda wianki (może poza dronami oraz dziwacznymi statkami w kształcie kamieni). A w tle gra bardzo pulsująca elektronika, co pomaga w budowie niepokojącego klimatu. Tak samo jak bardzo zaskakujący finał.

captive state4

Aktorsko dominują tutaj mniej znane przeze mnie twarze, przez co dodają tego klimatu. Ale prawdę mówiąc najważniejsze są dwie postacie: gliniarza Mulligana oraz Gabriela Drummonda. Pierwszego gra niezawodny John Goodman, który wydaje się bardzo zblazowany, wręcz emanujący spokojem (co słychać w głosie), ale jednocześnie wydaje się bardzo śliskim stróżem prawa. Niemniej pod tą postacią skrywa się coś więcej, jednak to wymaga obejrzenia całości do samego końca. Drugim bohaterem jest Gabriel w wykonaniu Ashtona Sandersa, który jest bardzo wycofanym bohaterem i niejako wbrew sobie zostaje wplątany w całą intrygę. I ta postać potrafi wzbudzić sympatię, mimo niewielkiego czasu na ekranie. Poza nimi na drugim planie mamy tak rozpoznawalne twarze jak Vera Farmiga (prostytutka Jane Doe), Jamesa Ransome’a (Patrick Ellison) czy rapera MGK’a (drobny epizod Jurgisa).

captive state2

Warto dać szansę „Rebelii”, bo widać bardzo inne podejście w kwestii opowieści o inwazji kosmitów oraz ich pobycie na Ziemi. Bardziej stonowany wizualnie, z bardzo brudnym klimatem oraz nieoczywistym zakończeniem. Kawał bardzo porządnego kina.

7/10

Radosław Ostrowski