Na pewno pamiętacie Sandy’ego i Normana. Pierwszy nadal prowadzi szkołę aktorską, drugi próbuje sobie radzić z samotnością. I tak jak w każdym serialu, dalej życie potrafi ich zaskoczyć. W przypadku Sandy’ego, córeczka ma chłopaka. Niby nic, tylko że jest troszkę młodszy niż przyszły teść, co może doprowadzić do spięć. Z kolei u Normana pojawia się potencjalna nowa partnerka, czyli dawna miłość. By jednak nie było tak łatwo, wraca jego córka po odwyku.
Druga seria dzieła Chucka Lorre’ego niejako kontynuuje wątki z poprzedniej serii. Panowie, mimo sporego doświadczenia, ciągle są zaskakiwani przez życie. Bo wydawałoby się, że w tym wieku już nic nie trzeba, to okazuje się, że jednak trzeba. Są studenci, których trzeba nauczyć kolejnych rzeczy (kapitalna scena, gdy zamiast kolegi ze studentką gra Sandy), bliscy ciągle się martwiący i sprawiający kłopoty. Czasem nie łatwo jest im zaufać (wracająca z odwyku córka Normana, Phoebe), czasem potrafią zaskoczyć (córka Sandy’ego, chcąca wprowadzić zmiany w studiu aktorskim), a zdrowie coraz bardziej szwankuje. I co można z tym fantem zrobić? Lepiej mieć z kim to przejść, choć nie jest to powiedziane wprost. Twórcom udaje się cały czas zachować balans między humorem a dramatem, przekłuwając niemal każdą sytuację humorem. Głównie dzięki cierpkiemu oraz ciętemu Normanowi, ale też paru sytuacyjnym gagom jak podczas jazdy samochodu, wspólnemu jaraniu zioła czy niedoszłej sytuacji łóżkowej, do której nie dochodzi. Ale też nie brakuje chwil wzruszenia jak podczas odwiedzin grobu przez Phoebe czy kiedy jedna ze studentek Sandy’ego otwiera się przed innymi i mówi o swojej przeszłości. W takich momentach „Kominsky Method” potrafi wejść na wyższy poziom, zaś same te sceny zapadają mocno w pamięć.
Dialogi nadal trzymają poziom i nadal potrafią zaskoczyć wnikliwości, jednocześnie doprowadzając parę razy do śmiechu. Twórcy parę razy potrafią zaskoczyć, jak choćby obecnością Allison Janney na zajęciach czy pojawieniem się u Normana wnuka-scjentologa, który opuścił sektę (ale nie wyrzekł się ich poglądów). Jestem bardzo ciekawy, jak to zostanie poprowadzone w następnej serii.
Pewne rzeczy pozostają jednak niezmienne. Ciągle jest chemia między Michaelem Douglasem a Alanem Arkinem, bo to jest prawdziwe paliwo tego serialu. Panowie nadal są jak stare małżeństwo, wspólne sceny ogrywają bezbłędnie. Ale i samodzielnie prezentują bardzo wysoki poziom. Z nowych postaci najbardziej wybija się Paul Reiser, czyli chłopak Mindy. Jest troszkę tatusiowaty, a w sytuacjach konfliktowych się wycofuje. Taki troszkę niespełniony artysta i – co najciekawsze – łatwo nawiązuje kontakt z Sandym, dając sporo zabawnych sytuacji. Starzy znajomi nadal trzymają poziom, zwłaszcza studenci kursów aktorstwa potrafią parę razy zaskoczyć.
Oglądając drugi sezon „The Kominsky Method” czułem się, jakbym odwiedzał starego przyjaciela. Niby wiem, co u niego będzie, ale ciągle potrafi mnie zadziwić swoją energią, zaskoczyć trafnymi obserwacjami oraz znajomością ludzkich charakterów. I nie mogę się doczekać kolejnego spotkania.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski